Ja noszę kalosze, ty nosisz kalosisz, wy nosicie kalosicie…

Nie lubię zimy.
Ba, rzadko uśmiecham się jesienią.
Kiedyś, przed laty może i trochę lubiłem.
Ale nie teraz.
Myślę nawet, że nielubienie owo bierze się ab ovo.
I to w sensie dosłownym.

Gonadalnie rzecz bowiem – przepraszam – ujmując, hormony już nie te, nie takie.
Chłodno mi się łacniej robi, w grubsze skarpetki pięty owijam, z kalesonów się nie śmieję, gardło w szalik z wełny motam.

Kiedyś pamiętam…

Tak, tak – słyszę siebie. Gadam jak mój dziadek, gdy miałem moje nieustanne 16 lat a on szedł przez przez życie zawsze w podeszłym wieku. Rodzice – pamiętam to dobrze – mieli wciąż czterdziestkę, a mój, o rok młodszy brat, zawsze miał mleko pod nosem. Wieczny szczawik i małolat.

Komu to przeszkadzało? Komu przeszkadzał mój ukochany lwowski dziadek Janek i babcia Rozalka ze Stanisławowa? Kto kazał zestarzeć się rodzicom tak, że wreszcie oboje pomarli?

A brat? Widzieliście go ostatnio? No, kto widział tego smarkacza, pierzola jednego?  Wiecie, że on już pali oficjalnie i że seks to dla niego nie nowina? Już mnie nie pyta, jak rozmawiać z dziewczynami, już nie chodzi na Góry Piaskowe na wagary.

Ale, ale -  wy pewnie nie wiecie gdzie w Szczecinie stały Piaskowe Góry. He, He… A tam były rozpadliny, dzikie polany, kilkunastometrowe skarpy i dzicz… w mordke jeża, prawdziwa dzicz. Taaak. Na tychże Piaskowych stoi teraz Osiedle Kaliny. A onegdaj dzisiejsza ul. 26 Kwietnia i Santocka przypominały okolice kanionu rzeki Kolorado.

A więc brat już tam na wagarowe papierochy nie chodzi. I nie dlatego, że „sporzondniał”. Brajdak papierosy pali oficjalni, był dwukrotnie żonaty i doświadczył takich różnych. Ten smarkul jest  mocno obdziergany i nawala mu serducho.

A komu przeszkadzało, że miał, że chciał być zawsze młody?
Jako i ja, i Wy po cichu chcecie?
Wedle znanego gramatycznego paradygmatu:
Ja nosze kalosze,
Ty nosisz kalosisz,
Wy nosicie, kalosicie… itd

I dalej.

Komu przeszkadzało miasto mojego zielonego dzieciństwa? Mojej soczystej młodości, pierwszych wiosennych randek, pierwszego biwaku w Kluczu na rozlewiskach i pierwszego, zielono - (pamiętam to) - butelkowego alkoholu?

Komu przeszkadzał plac Lotników, ta łąkowa niemal niecka, pełna kwiatów a nawet motyli? Wiecie, że tam kiedyś mnie pszczoła użądliła i że razu pewnego pośród klombów wypatrzyłem jeżozwierza? Słowo daję, nie byłem pijany.

Kto kazał na żywy, nagi pępek miasta – jakże po deszczu ziemią pachnący – położyć betonowe płyty, z klombów wykroić grobowiec dla trawy, wyciąć róże, a nad ich niebytem zawiesić wielkie końskie gonady osiodłane pyszałkowatym nomen omen zadem obcego miastu rycerza?

Kto wymyślił, kto kazał wyciąć niegdyś wszystkie drzewa rosnące dwoma szpalerami wzdłuż al. Piastów? Bo al. Piastów to była właśnie klasyczna aleja. Taka z ławkami, z dziećmi, z rodzicami, z zakochanymi, ze staruszkami, co się za rączkę i z pieskami, co pod drzewkami…

Takich, zalanych betonem miejsc jest w Szczecinie znacznie więcej. Coraz więcej. To blizny, których nie można usunąć. Przepędzone w dendrologiczny niebyt drzewa już do nas nie powrócą. 

Powiecie: Znak czasu.
Rozwój wymaga ofiar – powiecie.
I będziecie mieli rację.
Tak jak rację ma natura, że wpędza nas w starość w śmierć i w zatratę.
Po to, abyśmy, jako gatunek mogli iść wciąż dalej.

Tylko, że te gatunkowe prawa kształtowały się przez lat miliony i są obiektywnie niezmienialne.
A decyzje o trwaniu naszych drzew, placów, klombów i ławeczek bywają polityczne, doraźne, koniunkturalne.

Słuchajcie programów swoich kandydatów do Klubu Miejskich Decydentów. Rozmawiajcie z nimi. I nie zapominajcie zapytać ich o drzewa. O to drzewo, które rośnie jeszcze za Waszym oknem i które – z naturalnego założenia – powinno szumieć Waszym wnukom i kusić pazury ich, na wpół wirtualnych może, kotów.

Sprawdźcie czy są na takie pytania przygotowani, czy – pomiędzy debatami o kolejnych śródmiejskich hipermarketach – wiedzą jak słuchać tego, co w trawie piszczy, czy wiedzą gdzie w Szczecinie rosną cisy i czy, nie tylko na fali przedwyborczych medialnych licytacji lokalnemu dziennikarzowi, ale i drzewu rękę podać zechcą.
Czy znają woń brzozowej kory i smak jej żywicy.