O, lubię patrzeć na Was, gdy się po zadach w kuchni drapiecie, gdy nosy w firany chyłkiem wycieracie, gdy brudne skarpetki za łóżka przed snem wrzucacie.

Widzę Was co dzień, Wy – bardzo facetni faceci. Miejscy i wiejscy, chociaż wiejskich dostrzegam jakby mniej. Mieszczuch jestem. Wytworzyły mnie ciemne ulice, stare dzielnice, zepsuły mężatki i małolatki. Więc-żem nadpsuty jest, przyrdzewiały, cyniczny i sentymentalny. I złośliwy do tego. Lubię wady innych dostrzegać, wyolbrzymiać je i gromadzić. Lżej mi wtedy z własnych cnót brakiem się zmagać, w defetyzm osobisty i abnegację swoją bez lęku się zanurzać, nie bacząc na emocji własnych ciemność i zawiłość.

Łażę więc i podglądam. Okiem oraz uchem. Pod oknami staję i byty Wasze lękiem podszyte chyłkiem nawąchuję. Strzeżcie się. W chwili każdej, najmniej spodziewanej, oko do dziurki od klucza mogę przyłożyć i ucho do ściany szklanką zbrojne po wysączonym akurat winie, cicho dostawić. O, lubię patrzeć na Was, gdy się po zadach w kuchni drapiecie, gdy nosy w firany chyłkiem wycieracie, gdy brudne skarpetki za łóżko przed snem wrzucacie. Śmiać mi się chce z Waszych pleców pogiętych, z brzuchów pofałdowanych, z portek wyszmelcowanych, z twarzy pokornie zrezygnowanych.

Wiem, to nie nawyki, to zemsty chęć w Was kipi, wrze i bulgoce. Jesteście jak ów uczeń, który niesłusznie przed klasą skarcony, nauczycielki pieska na boisku kopie. Widzę jak kopiecie - zimą i w lecie. Czekam na Was pod bramą, by zobaczyć jak po zakupy rankiem, gdy żaby prawdziwe w czcinach smacznie chrapią, do Żabki pobliskiej pędzicie i gdy z folią reklamową nabitą mlekiem i ziemniakami, skuleni, do żon waszych, jako te pieski truchtem powracacie.

Gdzie ulotniła się Wasza fantazja? Wasza czupurność i niepokora? Gdzie Wasze spojrzenia kąśliwe, damskim zadkom niebezpieczne, gdzie szarmanckość, zalotność, gdzie torsy bezczelnie latem odsłonięte, gdzie portek obcisłych nonszalancki zarys?   

Powiecie pewnie: Lata mijają, powiecie; gdy kasy mało - milkną hormony…

A ja Wam na to: Gdy facet słaby, zły i zmęczony - wina to żony.

No, jeżeli nawet winy w tym nieco samego faceta, to jest jej niewiele. Tyle, że mówić o tym nie warto. Warto mówić o rzeczach istotnych, ale nie o duperelach. A duperelem (duperelą?) jest właśnie to, że raz i drugi żonie swojej siatkę z zakupami do domu zaniesiecie. No, to jest potrzebne, to jest zwyczajne bo zwyczajowe, wprost nieuniknione. Choć, hmm... prawdę mówiąc, można było spojrzeć na połowicę swą krytyczniej, gdy ona o transport zakupów z Żabki do domu u Was czule zabiegała (weź to i to, i to - czekaj... i to jeszcze!!). Można było dostrzec, że ona wyemancypowana, wysportowana, dożywiona i dotleniona. Przypomnieć sobie, że dreimal in der Woche na siłownię biega. A wtedy rzec do niej słodziutko: złap za drugie uszko kochanie! Ale nie, nie, bo to przecież byłby obciach, fopas no i wiocha.  Zresztą, co to dla Was siatka i trzy reklamówki? Duperela i leberko.

Idźmy dalej (idę wciąż za Wami). Bramę od klatki schodowej – jak facetowi przystało – sami otwieracie. W lewej ręce siata, w zębach torba, w prawej klucz. Później drzwi od mieszkania. Żona poprawia oczko w pończosze, a Wy – proszę; lansada z kluczem, światło w przedpokoju, siatki na stół, kapciuszki na nóżki i… do kuchenki, skrobać kartofluszki. Wszak jesteście partnerami swoich królewien, Wy – pazie, błazny i tragarze. Po obiadku, zmywanko. Oczywiście partnerskie; Wy do zlewu, żona do Fejsa odwiedzić przyjaciół. Dzisiaj znowu kogoś musi polubić. Codziennie kogoś polubia. Poza Wami. Do Was przed spaniem odwróci sie plecami. Po deserze złożonym z jej wścibskich pytań i z Waszych warkliwych odpowiedzi, czas na dalsze wspólne robótki; wieszacie zasłony, zmieniacie uszczelkę, myjecie samochód (jeżeli go macie), bo brudną bryką do Almy Anna nie pojedzie. I wszystko byłoby dobrze, tylko jak w hałasie generowanym przez Was podczas sprzątania, Ona uczyć ma się angielskiego?

Popołudniowy podział obowiązków równie sprawiedliwy - żona na siłownię, wy wstawiacie pranie. Po aerobiku Ania prosi o rogala do kompa, gdzie czekają na nią wiadomości, plotki, poczta, Fejs, Skype i  pasjans. Krótko później - wreszcie - tapczan rozkładacie i wieszacie zaległe w pralce gacie. A do tego, przy okazji, mimochodem, musicie także coś zarobić, kota na porządnego syna wychować, dzieciom z kuwety kupki powybierać…Kiedy - pytam - Gościu masz zasadzić drzewo, jeśli nie masz czasu, aby podlać kwiaty?

I tak mija życie.

Niekiedy w parku, z rękawa (bo żona, policja, sąsiadka, jehowi) browara wyssacie; niekiedy do zlewu ze złości naszczacie, o japońskiej orgietce przed monitorem pomarzycie, do starych zdjęć chyłkiem powzdychacie…

Tak mija...

Dlatego wołam do was! Obudźcie się chłopcy, chłopaki, faceci!
Kochajcie szalenie, ale i dumnie. Bierzcie z żarem - dawajcie z umiarem.
Nie pozwalajcie sobie w kaszkę dmuchać, ani chuchać. Nie dajcie się oswoić, zagłaskać  i zakrzyczeć.
Trzeba być dzikim i niepokornym, choć inteligentnym.
Trzeba być silnym, ale wrażliwym; mądrym i zagubionym, zaradnym, lecz zabłąkanym.
Trzeba mieć siłę, czas i pieniądze.
Wtedy można iść na browara.

Ale nie wcześniej.