Dziwi mnie już tylko śmiech szczery i uśmiech pogodny, niewymuszony. Zdaje mi się wtedy, że – wybaczcie – napotkałem w mieście wariata lub prowokatora.

Widzę Was codziennie. Widzę i głowę do ściany, lub na drugą stronę ulicy szybko odwracam. Albo wzrok w ziemię wbijam. Rzadko bardzo w górę spojrzeniem spłoszonym uciekam. A gdy już uciekam to wtedy w kominie, w chmurze, w balkonie starym odrapanym kotwicy szukam. A gdy kwiaty w oknie, gdy balkon w kolory widzę ubrany, wtedy uciechy, spokoju i wytchnienia w barwie ponad głową Waszą szukam.

Bo smutni jesteście. Smutni i jacyś zawstydzeni. Być może smutku owego właśnie się wstydzicie. Albo wstydem smucicie. Albo i to i tamto.

Wiosny w Was nie ma.

Wiosny i wiatru. Ptaka i motyla na głowie Wam brakuje. Kret Wam w kieszeni nie zamieszka, ślimak ramię Wasze w parku pominie, wiewiórka na gałąź najwyższą sprzed nóg uskoczy. Może komar jeszcze. Może kleszcz lub pies bezdomny w parku do Was z nagła przypadnie. Ale i to niepewne.
A jeżeli pewne, to pewne mniej coraz.

Wiem, nie wszyscy takiście. Spotykam niekiedy Was ekspresją wielką ogarniętych. Was, którzy krzyczą i flaszką chmielową wymachują. Klną i kapslem ostrym w pieska rzucają. Ławki dla Was piwne, stroje Wasze dziwne. W małżowinach Waszych muzyka krzykliwa, rozdygotana jak napad padaczki w rytm nierówny, szarpany ubrana. Słuchawką od słowika i dzięcioła się odcinacie. Głos bliźniego Wam obco i wrogo pobrzmiewa. Wiatr w gałęziach w milczeniu i w myśleniu przeszkadza. Mniej dziwię się paniom starszym na etacie gospodyń domowych zatrudnionych - tym, którym grosza sił i czasu brakuje. Którym rąk i nóg zbyt mało, aby donieść, dosprzątać, dopilnować, dorobić. One twarze swoje szare, natężone, posmutniałe obnosić po mieście ostatecznie - zdaniem moim - mogą.

Także bezdomnym się nie dziwię, że nie śpiewają na chodnikach i że tańca w nich niewiele. Do smutku swego publicznego uprawnionych zaliczyć mogę także pijaczków, których dnia każdego, mniej lub bardziej bożego, zapleśniałe macice bram Śródmieścia na pohybel miastu w bolach wytrwale rodzą. Ci, zmęczeni roku porą każdą i każdą dnia godziną, złaknieni wilgoci jak drewna korniki, ci są jak memento tym, którzy w dobrach własnych i cudzych, w dostatku a często i w rozpuście o kruchości doczesności swej i potrzebie uszlachetniającego cierpienia łacno zapominają.

I nie dziwię się jeszcze kierowcy autobusu miejskiego, który rano, świt skoro, z łóżka powstać z głową trzeźwą musi. I pielęgniarce, która za grosz podły od łóżka chorego stolec w kaczuszce do toalety odprowadzić musi. I lekarzowi, któren operację trudną na wątrobie przeprowadzić dziś zamierza. Także proboszcza z parafii G. pod Szczecinem łatwo mi z oblicza jego złością zmarszczonego, groźnego, sędziowskiego wytłumaczyć, gdyż przeciwstawiać musi on codziennie twarz swą jedyną złu świata całego okolicznego i grzechowi powszechnemu spojrzeniem dookólnym odpór stawiać. Szatana w twarzy bliźniego odnajdywać i na ruszt źrenicy stalowej w imię cnoty ogólnej nadziewać.

Nie dziwię się sąsiadce, że stara i zrzędliwa, że twarz jej zawzięta, że nieprzyjazna, wiem bowiem, że przez całe życie od Losu po pupie brała i że czas nadszedł by te razy oddać.

Nie dziwię się politykowi, że w misję swoją dobroczynną dla dobra ogólnego z troską, z żyłą grubą na czole chciwie zapatrzony i ludzi, a takoż pomniejszych ssaków na drodze swej nie zauważa.

Zdumiewa mnie już tylko śmiech szczery i uśmiech pogodny, niewymuszony. Zdaje mi się wtedy, że – wybaczcie – napotkałem w mieście wariata lub prowokatora. Że w mordę wezmę zachwilę lub o zeta na browara Uśmiech mnie poprosi.

Dlatego ja - ten, który w szybie wystawowej także miewa zgaszone oblicze, z klawiatury mojej wnętrza, do Was - tych, którzy śmiechu szczerego i uśmiechu pogodnego jeszczeście nie zapomnieli, dzisiaj z mocą całą modemu Playa apeluję:

Uśmiechajcie się!

Na pohybel smutkom, złościom i kłopotom. W kontrze sąsiedztwu złemu i jutrzejszemu zachmurzeniu. Na przekór i w poprzek chamstwu i marazmowi. Cieszcie się śmiechem i śmieszcie się ciechem!

Zaraz wyjdę z domu, aby sprawdzić Wasze twarze.

 

 

Następny felieton z cyklu Z notatnika flegmatyka ukaże za dwa tygodnie (02 maja).