Alternatywna historia powstania świata, zmieniona historia II wojny światowej, Jezus, reinkarnacja, Stalin i 'prawdziwy' powód zamachu na Hitlera. Wojciech Burger „Śladami na śniegu” zamknął szczeciński tryptyk.

Niespełna dwa tygodnie temu fani szczecińskiego pisarza Wojciecha Burgera mogli wziąć udział w premierze wyczekiwanej części szczecińskiego tryptyku. „Ślady na śniegu” to trzecia (chociaż fabularnie pierwsza) część, po którą powinni sięgnąć czytelnicy, którzy poznali „Szamanów życia”i „Ostatniego z bogów”. Trudno kryć, że sama czekałam na publikację i zamknięcie trylogii. A czekać fani twórczości Burgera musieli dosyć długo, bo chociaż książka została napisana już jakiś czas temu, dopiero rok po wydaniu drugiej części przyszła pora na trzecią.

Powieść dla ludzi otwartych

Gdy już wydawca wręczył mi do rąk egzemplarz „Śladów na śniegu” naszła mnie obawa. A co jeśli tym razem książka nie ujmie? Nie zaciekawi? Nie „kupi mnie”? Obawy były uzasadnione z dwóch powodów – po pierwsze od samego początku zarówno Szymon Jeż, wydawca, jak i Wojciech Burger zapowiadali, że w tej części Szczecina będzie mało. Po drugie autor uprzedził – to nie jest książka dla wszystkich.

To powieść dla ludzi otwartych na spojrzenie na rzeczywistość przez pryzmat wyobraźni. Adresuję ją do czytelników oczekujących od fabuły książki czegoś więcej ponadto, co widać przez otwarte okno lub można zobaczyć w telewizorze” - tymi słowami we wstępie „Śladów na śniegu” z czytelnikiem wita się Wojciech Burger.

Moje obawy zaczęły wzrastać wraz z pierwszymi stronami, na których swą opowieść prowadził Enkicki. Bo naciągane. Bo niemożliwe, bo miejscami wręcz zabawne. Ale Burger zastosował wyjątkowo sprytny manewr. Enkicki miał publiczność, która - jak ja – wybuchała śmiechem, drwiła, łapała się za głowę, ale przede wszystkim prowadziła dialog. To dawało czytelnikowi wrażenie, że uczestniczy w opowieści, że czuje ciepło kominka, a za oknem widzi prószący śnieg.

I tak niewidomy Enkicki swoim współtowarzyszą przedstawiał alternatywną wizję stworzenia świata. Historia o kosmitach, ludziach – robotnikach, eksperymentach, zaawansowanej technologii.

Nie męczy, opowieść z umiarem

Nie zabrakło umiaru. Narrator nie przeciąga „niestworzonych” opowieści, przerywa je wydarzeniami, które mogłyby mieć miejsce w rzeczywistości. Poznajemy bohaterów, obserwujemy ich normalne życie, wczytujemy w ich rozmowy. To przecież grupa przypadkowych osobowości, która spotkała się w zamku na sylwestrowym turnusie w pięknym zamku w Gieższ. Nie dzieje się nic niezwykłego do czasu, gdy okazuje się, że nadmierne opady śniegu odetną miejsce wypoczynku od reszty świata, a mieszkańcy znajdą zabitego człowieka.

Zaczyna się wyliczanka: kto zabił? Kim był nieznajomy, który zginął? Jaki motyw? Czy pozostali goście są bezpieczni? Kim jest tajemniczy Bazyliszek? Splot niewyjaśnionych zdarzeń musi połączyć i wyjaśni Robert Stanczykiewicz – „malowany” policjant.

To co ciekawe w powieściach Wojciecha Burgera to idealne połączenie wątków. Żaden z poruszanych tematów nie przeważa, nie tłamsi czytelnika, a co najważniejsze, nie odrzuca od lektury. Mamy romans, jest intryga i zagadka kryminalna i ta – należy ją chyba nazwać nieodłączną dla autora – część magiczna. Wszystko zgrabnie połączone i jak w poprzednich częściach tryptyku, skrupulatnie umiejscowiona w historii, którą znamy.

Wpasowane w historię

Wojciech Burger ponownie zagrywa ważnymi wydarzeniami, ważnymi nazwiskami, ważnymi datami i w nie wkłada elementy swojej układanki. Ze „Śladów na śniegu” możemy dowiedzieć się dlaczego Hitler doszedł do władzy, kto pozwolił mu uderzyć na Moskwę, jak Stalin doszedł do władzy, kto pierwszy miał bombę atomową.

Wydarzenia z drugiej wojny światowej przeplatają się z tymi, które znamy z Biblii. Kim jest Jezus? Kto stworzył świat? W jaki sposób Noe zabrał wszystkie zwierzęta na arkę? Jak „Bóg” pomieszał języki przy wieży Babel? I czy reinkarnacja istnieje?

Z każdym słowem, z każdą stroną powieści moja chęć do czytania „śladów...” rozpędzała się jak rozpędzał się pociąg, w którym Enkicki spotkał Stanczykiewicza. Zaś stacja końcowa w ogóle mnie nie zawiodła. I chociaż w tej części Szczecina jest bardzo, bardzo, bardzo mało warto sięgnąć po tę książkę. Bo idealnie spina „Szamanów życia” i „Ostatniego z Bogów”. A poza tym warto po nią sięgnąć dla klimatu, który został zbudowany przez autora. Przepiękny zamek, gdzieś na końcu Polski, białe pola, ogień w kominku i niezwykłe bajki.

I wiecie co? Przy takich książkach miło wierzy się w to, że w każdej bajce jest ziarno prawdy.