W piątek (23.11.2007) w Free Blues Clubie odbyła się uczta dla miłośników wybitnej, lecz niekomercyjnej muzyki – wystąpił Scott Henderson z zespołem.
Po wejściu do niewielkiego, lecz bardzo klimatycznego Free Blues Clubu od razu można było ujrzeć nastrajającego gitarę wirtuoza. Fani zmuszeni byli poczekać na koncert w przyległej sali. Gdy mistrz był już zadowolony z efektów majstrowania przy nagłośnieniu, zaproszono melomanów. Okazało się, że przybyło ich bardzo dużo i zabrakło miejsc siedzących. To niezwykłe, że koncert, na który bilety kosztowały 85 zł, a w dniu wydarzenia 110 zł, miał taką frekwencję. Szczecińscy fani zaskoczyli mnie pozytywnie.
Jako support zagrał Free Blues Band – gospodarz klubu. Usłyszeliśmy kilka klimatycznych utworów, w których linie melodyczne gitary elektrycznej i basowej bardzo harmonijnie współgrały z perkusją i interesującym wokalem. Andrzej Malcherek – wokalista i gitarzysta udowodnił, że jego śpiew, można by rzec minimalistyczny, zarazem ciepły i posiadający nutę bluesowego dystansu, podoba się i przenosi słuchacza w inny wymiar rzeczywistości.
Następnie, po krótkiej przerwie, w krainę dźwięków poprowadził nas dalej Scott Henderson Gang. Jeden z najlepszych gitarzystów świata i Jego zespół dali ponadgodzinny koncert, który przypominał momentami jam session. Scott Henderon pokazał się w znanym z wcześniejszych występów stroju – koszulce z krótkim rękawem i niebieskich jeansach. Równie swobodna jak strój muzyka, była jego gra na gitarze. Artysta wyczarowywał na jej strunach różnorodne kombinacje, przeskakiwał śpiewająco z tonów niskich do wysokich, gitara zdawała się tworzyć przedłużenie jego ciała, a muzyka brzmiała jak śpiew jego duszy. Wirtuoz nawiązywał kontakt muzyczny z pozostałymi członkami zespołu, również wybitnymi instrumentalistami – Jeffem Andersem (gitara basowa) i Krzysztofem Zawadzkim. Mieliśmy także możliwość wysłuchania solowych popisów każdego z nich. Twórczości Scott Henderson Gang to połączenie bluesa, jazzu i rocka, swoista fuzja dźwięków, które sprawia, że słuchacze mimowolnie zaczynają współgrać z artystami. Widownia na koncercie dopingowała muzyków, skandowała, widziałam wiele osób poruszających się w takt muzyki, który z łatwością przebiegał do krwiobiegu.
Spektakl ze wspaniałą atmosferą: zatłoczony Free Blues Club, trzech znakomitych instrumentalistów na scenie, oświetlonych światłem ciekawym przypadkiem współgrającym z posmakiem gry każdego z panów: białym, gwiazdorskim – Scott Henderson, różowym, ognistym – perkusista Jaff Anders, a zielonym, spokojnym – Krzysztof Zawadzki. Magiczny pokaz. Artyści dwukrotnie wywoływani na bis, przyjęli raz prośbę melomanów, szkoda, że nie więcej, ale, jak dowiedzieliśmy się, są zmęczeni długą trasą. Zaprezentowali nam swój talent, majstersztyk muzyczny i zaprzeczyli nazwie blues, oznaczającej smutek i rozpacz. Bluesa poczuliśmy dopiero po zakończeniu seansu dźwięków.
Komentarze
0