Przypadek zdecydował o tym, że kilka miesięcy temu opuściła Warszawę i urządziła się na piątym piętrze jednej ze szczecińskich kamienic. Jej sztuka jest skromna i kieszonkowa, a ona śmieje się, że jest dla podróżników. „Działania niezależne są dla mnie najfajniejsze” – mówi malarka Ula Niemirska.

– Jest dobry off (kultura niezależna – red.), street art. Mam wrażenie, że ta sztuka jest żywa, dużo się w niej dzieje. Z drugiej strony, bardzo blisko jest Berlin, który jest dobry na odmułę (przeciwieństwo zamuły, czyli nudy – red.) – ocenia Ula Niemirska.

Kolaże jak równanie matematyczne

Ulę Niemirską odwiedziliśmy podczas weekendu Otwartych Pracowni i Warsztatów.

– Zależało mi, aby otworzyć to miejsce jako minigalerię. Tutaj mam wystawę moich kieszonkowych prac. Zrobiłam ich już ponad setkę. Chciałabym wiedzieć, gdzie teraz są, zobaczyć je wszystkie. Śmieję się, że mieszczą się między dłońmi, jak do modlitwy – wyjaśnia na wstępie.

Absolwentka Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie od kilku miesięcy urządza się w Szczecinie.

– Zajmuję się między innymi kolażem. To mieszana technika, przyklejam różne rzeczy, potem coś doklejam, odklejam, miksuję. Czasem wszystko zaczyna się od niepozornej linii, innym razem pretekstem jest stara koronka, a jeszcze innym jakaś emocja. Te prace są jak równanie matematyczne, które rozwiązuję – tłumaczy dodając: – Tęsknię jednak za ekspresyjnym malowaniem, od którego zaczynałam. Bardzo chciałabym do niego wrócić.

Łuk triumfalny na opuszczonym dworcu PKS

Na swoim koncie ma kilka wystaw indywidualnych w warszawskich galeriach sztuki oraz udział w Międzynarodowym Biennale Malarstwa w Kiszyniowie.

– Dostałam od Uli jeden obrazek, który zawsze zabieram ze sobą podczas podróży. Kiedy pracowałam na planach filmowych, to często kwaterowali nas w ohydnych hotelach. Wyciągałam wtedy ten obrazek, do tego mały głośnik i ulubiona muzyka. Pokój hotelowy nagle zyskiwał ciepło i spokój – wspomina Magda, przyjaciółka artystki.

Dużą część twórczego życia warszawianki zajmują działania w przestrzeni, współpraca z grupami wykluczonymi. Jej pomysły zdają się nie mieć końca.

– Interesuję się arteterapią. Łączę wiedzę psychologiczną z artystycznymi doświadczeniami, ponieważ taka praca twórcza na zawsze pozostaje w człowieku. Kiedyś, na opuszczonym dworcu PKS, wspólnie z chłopakami z poprawczaka budowaliśmy ich łuk triumfalny. Chciałabym też tak działać w Szczecinie – mówi.

Obraz, któremu ofiarowane są wota

Nasza bohaterka pochodzi z rodu malarzy. Babcia Uli, Danuta Rewkiewicz-Niemirska, specjalizowała się w malarstwie i ilustracji. Uprawiała również sztukę sakralną. Co ciekawe, jeden z jej obrazów został znaleziony tutaj, na Pomorzu Zachodnim.

– To obraz z wizerunkiem Matki Boskiej. Wykonała go na podstawie Giotta, a ja znalazłam go w Dźwirzynie. Kiedy tam pojechałam, to usłyszałam, że ofiarowane są mu różne wota, ponieważ przynosi cuda – opowiada.

Danuta Rewkiewicz-Niemirska była również ilustratorką książek wydawanych przez Instytut PAX, oraz świątecznych kartek i pocztówek wydawanych przez RUCH. Rysunki artystki zdobiły również okładki książek dla dzieci o Filonku Bezogonku. Dziadek naszej bohaterki również pracował jako malarz, ilustrator, ale i liternik – również dla Instytutu PAX.

– Naukę rozpoczęli w Krakowie, a skończyli w Warszawie. Trzy siostry babci również są artystkami. Może uciekłam przed tym wszystkim, aby znaleźć siebie. Z drugiej strony, podczas tej ucieczki znalazłam obraz babci – przywołuje rodzinny paradoks.

O wszystkim zadecydował przypadek

Dlaczego wybór Uli padł akurat na Szczecin?

– Przez totalny przypadek, podczas podróży między Kołobrzegiem a Trójmiastem – mówi Magda.

Kiedy nasza rozmówczyni już przyjechała do Szczecina, powiedziała: „Mogłabym być tutaj szczęśliwa”.

– Nigdy wcześniej nie byłam w Szczecinie i nie podejrzewałam, że będę. Powiedziałam to podczas szwendania się nad Odrą. Po prostu to poczułam. Potem był ciąg dalszy, ponieważ Madzia wyjechała, zostawiła mieszkanie. A ja potrzebowałam zmiany. Przyjechałam na chwilę i zostałam – dodaje z uśmiechem.

Jej pierwsze wrażenie o Szczecinie ponoć jeszcze nie minęło. W ramach asymilacji, ma już na swoim koncie pierwszą współpracę. Młodsi szczecinianie mogą ją pamiętać jako zielonego stwora, który brał udział w warsztatach z okazji 10. urodzin Galerii Tworzę Się.

„Jest fajny off i Berlin na odmułę”

Do Grodu Gryfa przyjechała w lutym, w maju zdecydowała, że wynajmie mieszkanie. Jak przez te kilka miesięcy życia tutaj, ocenia szczecińską kulturę?

– Jest dobry off (kultura niezależna – red.), street art. Mam wrażenie, że ta sztuka jest żywa, dużo się w niej dzieje. Tu Centrum. Szczecin Rafała Bajeny świetnie działa społecznie, lubię także FREEDOM Gallery, Teatr Kana, Teatr Współczesny, ukryte na działkach w Gocławiu Centrum.Centrum Łukasza Jastrubczaka i Małgorzaty Mazur. Absolutnie wyjątkowym miejscem jest Galeria Tworzę się. Dobrze funkcjonuje Akademia Sztuki, macie świetne TRAFO. Z drugiej strony, bardzo blisko jest Berlin, który jest dobry na odmułę (przeciwieństwo zamuły, czyli nudy – red.) – ocenia.

W planach ma już kolejne działania w przestrzeni, współprace ze szczecińskim środowiskiem. Jeśli ktoś będzie chciał zobaczyć jej galerię jednego obrazu, to z chęcią zaparzy kawy i opowie o swoich pracach.

– Nadal uważam, że sprawiłam sobie super prezent. Całe życie mieszkałam w Warszawie i okazało się, że duszę się tam, jestem przebodźcowana. Tutaj jest mi lepiej, a dzięki braku tego uczucia, mam siłę i przestrzeń, aby zająć się kolejnymi działaniami społecznymi i artterapeutycznymi, realizacją nowych pomysłów – podsumowuje.