To architektoniczne kserokopie, w których mieszkać może nawet 13 tysięcy szczecinian. Kiedyś wyróżniały się smukłą sylwetką, pasmami okien typowymi dla ich stylu, tynkiem o różnym uziarnieniu i cegłą klinkierową. Jest jednak kilka „ale”, a wśród nich – ciasnota. „Ale i tak niejeden współczesny patodeweloper stwierdziłby, że to za duże mieszkania” – mówi z sarkazmem Paulina. Mowa o bloku G-15, który został powielony ponad 50 razy.

Po 1956 roku polscy architekci, uwolnieni spod skrzydeł socrealizmu i nakazów władzy ludowej, zwrócili się w stronę dobrze znanego już w Europie modernizmu. W Szczecinie pierwsze budynki w tym stylu wybudowano m.in. przy placu Kilińskiego i ul. Felczaka.

Ale dopiero dziesięć lat później (1966 rok) powstał projekt, który został powielony ponad 50 razy. To właśnie wtedy architekci Renata Fyda-Karwowska i Tadeusz Ostrowski otrzymali polecenie zaprojektowania bloku, który stanie w budowanym na nowo centrum Szczecina.

„Na modernizacyjnej fali prefabrykacji”

Na deskach kreślarskich ówczesnej pracowni Miastoprojekt, gdzie zatrudniony był architektoniczny duet, powstało łącznie 5 propozycji jednego bloku, roboczo nazwanego G-15. W jednym z wariantów wyróżniał się wejściem od ściany bocznej, w drugim przełamaniem bryły na dwie części, w trzeciej wersji miał przeszkloną klatkę schodową, a w czwartej na dachu wydzielono przestrzeń, która mogła służyć np. jako taras.

– To, co powstało w ostateczności sprowadza się do dość prostego bloku na planie prostokąta. Jednak wklęśnięcie bryły sprawia, że budynki są bardziej smukłe i dynamiczne. Pasma okien są typowe dla architektury modernistycznej – tłumaczy architekt Marcin Szneider.

W czerwcu 1966 roku projekt zaprezentowano na łamach „Kuriera Szczecińskiego”. Dwa lata później siedem bloków G-15 stanęło na rogu ulic Matejki i Malczewskiego. Wtedy wybudowane zostały w technologii tradycyjnej – elementy żelbetowe wylano na miejscu, a ściany osłonowe były ceglane. Dopiero potem przyszła moda na prefabrykację.

– W 1970 roku doszło do zmiany władzy, którą oddał Władysław Gomułka. Pierwszym sekretarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej został Edward Gierek. To w latach 70-tych zaczęła być odczuwalna presja polityczna, aby coraz więcej prefabrykować. Powstawały Fabryki Domów, gdzie produkowano elementy. Na modernizacyjnej fali stawiano kolejne bloki – opowiada nasz rozmówca.

Architektoniczna kserokopia powielona ponad 50 razy

Marcin Szneider naliczył w samym Szczecinie 58 bloków G-15. Każdy ma 11 kondygnacji i 6 mieszkań na piętrze – cztery M2 i dwa M3. Tym samym w całym budynku może mieszkać około 220 lokatorów. Co ciekawe, szczeciński projekt powielono na terenie całego ówczesnego województwa szczecińskiego.

– Znalazłem je w Koszalinie, Gryfinie. Czytałem też, że są w Świnoujściu i Kołobrzegu – wymienia Marcin Szneider. – To co wyróżniało te bloki, to doświetlone pomieszczenia, co nie było wtedy takie oczywiste. W połowie lat 60-tych zmieniły się normatywy mieszkaniowe i dopuszczono ciemne kuchnie bez okien.

„Ten blok ma swój urok, subtelności”

Obecnie w powielonym bloku G-15 mieszkają lokatorzy z ul. Odzieżowej, Malczewskiego, Emilii Plater, Niemcewicza, Zamoyskiego, Krasińskiego, Wilczej, Rugiańskiej, Wiosny Ludów, Arkońskiej, Szafera, Zawadzkiego, Witkiewicza, Powstańców Wielkopolskich, Budziszyńskiej, Milczańskiej, Dunikowskiego.

Jak jednak zwraca uwagę architekt Szneider, „budynki te od lat są oszpecane”. Podaje przykłady pozbawiania ich oryginalnych elewacji (w wyniku termomodernizacji) oraz usuwania z dachów metalowych konstrukcji, które pełnią funkcję detalu architektonicznego.

– Dla zarządców nieruchomości to tylko kolejny element do utrzymania. Dlatego są usuwane – krytykuje nasz rozmówca. – Blok w Gryfinie nie dość, że został pozbawiony metalowych konstrukcji, to pasma okien zostały zamurowane. Przez to kompletnie zniekształcono i zdewastowano tę architekturę.

Szczeciński architekt zapewnia, że pomimo swojej prostoty, blok G-15 nie jest „zwyczajny”.

– On ma swoje proporcje, subtelności, trzeba im się tylko bliżej przyjrzeć. Wskazuje na to choćby samo kształtowanie bryły, rozdzielenie jej od ściany szczytowej, te pasma okien typowe dla modernizmu. Ta subtelność widoczna jest też w materiałach, których używano do wykończenia. Często były to tynki o różnym uziarnieniu, czasem cegła klinkierowa – argumentuje. ­­– Niestety, teraz już tego nie ma.

„Niejeden patodeweloper i tak powiedziałby, że to za duże mieszkania”

Jak życie w bloku G-15 oceniają jego dawni, obecni i przejściowi lokatorzy? Alicja zna ten budynek, ponieważ od lat żyje w nim jej babcia.

– Dokładnie to w jednym z bloków na osiedlu Zawadzkiego – precyzuje. Na plus wymienia wspomniane już jasne pokoje i kuchnię. Jedyne, co ją martwi, to „wyjątkowo cienkie ściany”.

– W dzień słychać rozmowy i kłótnie sąsiadów, a w nocy jak ktoś spłukuje wodę w toalecie. W dzień nie jest źle, noce są gorsze. Babcia już się przyzwyczaiła, ale kiedy u niej nocuję, zawsze mnie to drażni – ocenia Alicja.

Paulina przez pewien czas mieszkała w M3. Jak jednak dodaje, „nadal było ciasno”.

– Oprócz dużego pokoju, który był salonem, były jeszcze dwie sypialnie. Jednak tak małe, że kiedy wstawiło się podwójne łóżko, a obok była szafa, to już trzeba było przeciskać się bokiem – wspomina. Jednak dodaje z sarkazmem:

– Niejeden współczesny patodeweloper i tak stwierdziłby, że to za duże mieszkania.

Małe czy duże, w epoce horrendalnie drogich mieszkań, zaprojektowane bloki G-15 trzymają się nieźle i wciąż pozostają azylem dla tysięcy mieszkańców regionu.