Średniowieczna celtycka baśń. Opowieść o miłości i zdradzie, pełen prostej ekspresji romans rycerski Josepha Bediera. 10 stycznia ta uniwersalna historia dramatycznego uczucia rozegrała się na deskach Teatru Współczesnego. To już szósty sezon obecności tej inscenizacji na afiszu tego teatru.
Spektakl w reżyserii Ireny Jun ściągnął na widownię publiczność głównie gimnazjalną i licealną. Wpłynęło to niestety na jakość odbioru przedstawienia- młodzi widzowie w schludnych mundurkach niezbyt schludnie reprezentowali swoje szkoły i wielokrotnie ich kwestie były słyszalne lepiej niż kwestie aktorów.
Tristan- najwierniejszy, najdzielniejszy rycerz króla Kornwalii, Marka, pogromca największych wrogów królestwa, w końcu sam stał się jego największym wrogiem. Na skutek wypicia feralnego, zaczarowanego napoju, pokochał z wzajemnością Izoldę, przeznaczoną na żonę dla jego władcy. Zdrada, o której szeptali królowi zawistni kornwalijscy magnaci, w końcu wyszła na jaw. Marek długo nie wierzył w niegodziwość najwierniejszego rycerza i swojej żony. Gdy ujrzał kochanków razem, kazał ich bez sądu spalić na stosie. Jednak losy Tristana i Izoldy potoczyły się inaczej, i wiele jeszcze przeżyli zanim spotkał ich tragiczny koniec, bez którego romans rycerski nie byłby romansem rycerskim...
Gloryfikacja zdrady, pusty patos miłości tyleż niemożliwej i nieskończonej, co przypadkowej, mającej swe źródło w magicznym napoju. Naiwność twórców wszelkich epok dionizyjskich, w których ślepa, niemoralna często namiętność każe częściej "mieć serce i patrzeć w serce" gardząc "mędrca szkiełkiem i okiem".
Sama adaptacja celtyckiej baśni bardzo ciekawie prezentuje się w warstwie scenografii. Odpowiedzialny za nią Jerzy Kalina dowiódł pomysłowości, dając przykład jak wiele można zrobić "z niczego". Drewniany podest gdy trzeba, jest królewską komnatą, innym razem szafotem z płonącym stosem. A nawet lasem, gdy wymaga tego akcja sztuki- jego deski unoszą się do góry na kształt drzew. Kiedy natomiast Tristan i Izolda płyną przez morze, nad sceną pojawiają się poziomo wiszące drewniane bale, które kołysząc się miarowo imitują zarówno fale, jak i burty statku.
Gra aktorów bez większych zarzutów, choć z racji samego klimatu rycerskiego romansu nie dało się uniknąć naiwnego i wyolbrzymionego patosu, który wśród młodej antykulturalnej widowni budził tylko śmieszność. Jednak spektakl skupiał uwagę, a dodatkowo pozytywnym efektem był fakt przemieszczania się aktorów między rzędami widowni. Przestawieniu do pełni klimatu celtyckiej baśni tak naprawdę brakowało jedynie historycznego realizmu- kolczugi i kaptury narzucone na współczesny ubiór nie pozwalały przenieść świadomości do czasów średniowiecza.
Komentarze
0