Chociaż świat poznał Triggerfinger dzięki wykonaniu utworu Lykke Li, to oni mają do zaoferowania zdecydowanie więcej rocka ! Przekonała się o tym publiczność, która wczoraj wypełniła szczeciński klub Lulu.

Adekwatny wstęp

Zanim jednak scenę anektowali Belgowie, wyszli na nią  panowie z  Superhalo czyli muzycy znani z zespołu Kości i grupy Olafa Deriglassofa. Wystąpili tego wieczoru jako support dzięki temu, że ich nagrania spodobały się muzykom Triggefinger.  Trzeba przyznać, że pokrewieństwo stylistyczne jest wyraźne, zatem był to niezły początek. Usłyszeliśmy  kilka mocnych,  rockowych numerów, w tym znany już niektórym, typowany na przebój, utwór „Lawarana”.  

Gitarowy ostrzał

Goście z Antwerpii natomiast rozpoczęli swój show od burzliwego intro, a następnie zobaczyliśmy trzech panów w garniturach, którzy postanowili rozsadzić swą muzyką  klub. Ruben Block (gitarzysta i wokalista), Paul Van Bruystegem (basista) oraz Mario Goossens (perkusista) z uśmiechami na twarzach, zaczęli tę jazdę bez trzymanki od „I'm Coming for You”, by następnie prowadzić dalej  gitarowy ostrzał  w takich numerach jak „On My Knees”, „Short Term Memory Love” czy „Cherry”.

Pełnokrwisty rock

Zmiana nastroju nastąpiła dopiero po jakichś trzydziestu minutach, przy okazji utworu “All Night Long”, spokojniejszego, bardziej lirycznego fragmentu płyty  „All This Dancin' Around”, ale to był  jeden z niewielu momentów wytchnienia.  Cały występ był bowiem pełnokrwistym rockowym spektaklem, z obowiązkowym wdrapywaniem się Rubena na wzmacniacz, barowymi dialogami z publicznością i kilkuminutowym, bezkompromisowym,  solo na perkusji. Mario (wyróżniający się nie tylko dzięki kolorom swego garnituru), przejął zresztą scenę na dłużej. Udowodnił, że jest nie tylko b.dobrym bębniarzem, ale też dysponuje mocnym gardłem i  jest showmanem chyba nawet bardziej pomysłowym niż Ruben. Szybko zyskał bowiem sympatię widzów.

Doskonała zabawa

Utwory „First Taste”  i “Is It” zagrane pod koniec podstawowej części występu także  „potrząsnęły” publicznością, ale oczywistym było to, że nie tylko na autorskie kompozycje tego  trio, przyszli widzowie. Kiedy Triggerfinger opuścił na kilka minut scenę, techniczni przygotowali stolik z kubkiem, szklanką oraz sztućcami i można było się domyślić, że za chwilę usłyszymy piosenkę, która zmieniła historię tego zespołu... Był to „I Follow Rivers”  w półaukystycznej wersji  z Mario grającym kuchennymi akcesoriami. Muzycy doskonale się bawili wykonując go  (Paul wpłótł w całość  motyw znany z„Under Pressure” Queen) i to mógłby być satysfakcjonujący finał, ale otrzymaliśmy jeszcze jeden cover.

 „Man Down” Rihanny ze wstępem pożyczonym z Zeppelinowego „Kashmiru” to był bardziej rockowy akcent na koniec. Znów było dość ostro i zarazem melodyjnie, a Ruben powiedział, że chcieliby jeszcze w tym roku do Polski  wrócić.  Na pewno zagrają na największych letnich, rockowych festiwalach w Europie, więc dobrze się stało że szczecinianie przetestowali ich formę już teraz.