Kalendarz Polskiej Żeglugi Morskiej na 1964 rok miał żółtą okładkę z uśmiechającą się piranią. Andrzej Dziatlik z uśmiechem będzie twierdził, że Piotr Szczepanik śpiewał przebój „Żółte kalendarze” właśnie o jego dziele.

Na koniec 2019 roku PŻM ozdobiła piętra siedziby w wieżowcu przy pl. Rodła wielkoformatowymi ilustracjami zaczerpniętymi z kultowego kalendarza PŻM na 1964 rok. - Mamy bardzo duży sentyment do twórczości pana Andrzeja Dziatlika, a on też zawsze miło wspominał współpracę z firmą i mówił, że zamówienie kalendarza było kluczowe dla tego, jak potoczyło się jego życie - mówi Krzysztof Gogol, rzecznik prasowy Grupy Polskiej Żeglugi Morskiej.

Żółte kalendarze z piranią

Jako młody utalentowany grafik, Andrzej Dziatlik zostaje przedstawiony szefowi PŻM Witoldowi Małeckiemu. Usłyszy: - To niech pan nam zrobi kalendarz.

Na dwanaście miesięcy 1964 roku maluje 12 kart kalendarza, których bohaterem jest Rudobrody Bosman. Dzielny marynarz, który płynąc na łajbie, musi przetrwać zmienności losu i przygody, które go na drodze spotykają.

Kalendarz ma żółtą okładkę z uśmiechającą się piranią. Potem Andrzej Dziatlik z uśmiechem będzie twierdził, że Piotr Szczepanik śpiewał przebój „Żółte kalendarze” właśnie o jego dziele. A my to powtarzamy, bo takie historie budują mitologię miasta. Szef PŻM: „Pan za ten kalendarz chcesz honorarium, czy podróż naszym statkiem do Afryki Zachodniej?”. Dziatlik wybiera podróż.

Rosjanie i chamy

Po rozwodzie rodziców Andrzejek przyjechał z mamą do Szczecina w 1946 roku. Zapamięta Rosjan, stojących przy kinie Pionier i proponujących, że za wódkę zawiozą do Berlina.

Ojciec dr inż. Henryk Dziatlik, elektryk nowator, wynalazca, został dyrektorem fabryki aparatów fonicznych na Dolnym Śląsku. W 1948 roku dostaje wyrok i trafia do więzienia w Goleniowie za rzekomy sabotaż gospodarczy. Prokurator ze swadą podkreślał, że oskarżony był aktywnym działaczem Armii Krajowej (zasłużonym oficerem łączności w powstaniu warszawskim).

Andrzej kończy „Pobożniaka” (wtedy to było liceum męskie, dziewczęta uczyły się u pani Szczerskiej), ale kiedy ojciec jest wrogiem władzy ludowej, o studiach można tylko marzyć.

Ma 17 lat, kiedy bierze teczkę z rysunkami i idzie do „Kuriera Szczecińskiego”. 1 maja 1953 roku będzie szedł z dziennikarzami w pochodzie 1-majowym. Gazetę redagowały wówczas takie tuzy przedwojennego dziennikarstwa, jak Edward Kmiecik, któremu młodzieniec wyzna, że marzy mu się zobaczyć Amerykę. - Amerykanie, drogi chłopcze, to chamy jak Rosjanie, tylko w wyprasowanych spodniach - śmieje się Kmiecik, przedwojenny korespondent zagraniczny Polskiej Agencji Telegraficznej. Potem Kmiecik na fali „odwilży” zostanie w 1958 roku sekretarzem Ambasady Polskiej w Waszyngtonie.

fot. Katarzyna Majek, źródło: Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego

Powrót taty

Po zrehabilitowaniu ojca w 1954 roku otwierają się drzwi na studia. Najpierw we Wrocławiu, potem w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w pracowni plakatu u samego twórcy polskiej szkoły plakatu prof. Henryka Tomaszewskiego.

W 1957 roku wysyła prace na ogólnopolski konkurs wydawnictwa Artystyczno-Graficznego na plakat satyryczny o tematyce społecznej. Zdobywa w nim pierwszą nagrodę, drugą nagrodę i wyróżnienie. Na kartce z zeszytu w kratkę dziecięcą ręką maluje mężczyznę na czworakach z butelką, czyli „Powrót taty”.

Zarabia na utrzymanie w popularnym wówczas magazynie „Świat” (ukazywał się w latach 1951-1969), gdzie ma co tydzień do zapełnienia strony z satyrycznymi ilustracjami i własnymi tekstami, w których Maria Łopuch, historyk sztuki zobaczy klimat Kabaretu Zielona Gęś Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.

Stefan Janusiewicz, kolega z ławy, który potem zostanie naczelnym „Głosu Szczecińskiego” i szczecińskiego oddziału TVP, uważał, że cykl „Polacy budują rakietę kosmiczną” Andrzeja Dziatlika daleko wyprzedza Andrzeja Mleczkę.

W Szczecinie objawił się niesamowity talent Andrzeja Dziatlika - napisze o nim Eryk Lipiński, założyciel tygodnika satyrycznego „Szpilki”, w „Z dziejów karykatury polskiej” (1977 rok): „W swych doskonałych rysunkach, niebywale deformujących ludzkie i zwierzęce postaci, pejzaż i architekturę, wyśmiewa wady ludzkie i bzdurne przejawy życia społecznego. Jest prekursorem stylu, który w ostatnich latach stosują w swoich pracach młodzi karykaturzyści.”

fot. Katarzyna Majek, źródło: Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego

Czerwona honda i Generał

W 1964 roku w Banku Polskim może kupić 5 dolarów. Kolejne siedem dokupuje na czarnym rynku. W Centrali Harcerskiej zaopatruje się w worek marynarski, do którego wrzuca przybory malarskie.

10 pasażerów rejsu handlowego PŻM na m/s „Bydgoszcz” schodzi w wielkich portach Niemiec i Francji. - A pan? - pyta kapitan. - Ja bym chciał w Afryce. - W Afryce? Pan zwariował.

Dziatlik schodzi w Ghanie, potem jedzie do Liberii i na Wyspy Kanaryjskie. Pierwsze zlecenie to szyld dla fryzjera. Potem będą lukratywne kontrakty, jak ten na okładki „Petroleum Gazette”, kwartalnika australijskiego przemysłu naftowego. A jak nie miał pieniędzy rysował morze (żaglowce), a ono żywiło go jak rybaka.

Na boku czerwonej sportowej hondy maluje białego orła. Pędzi nią po ulicach Monrowii, a tubylcy wołają za nim „Generał”.

Po siedmiu latach w Afryce płynie do Australii. Po ulicy Sidney idzie 19-letnia piękność. Zawsze uwielbia młode dziewczyny, będzie starszy od żony o 26 lat, małżeństwo przetrwa sześć.

W 1980 roku Zachód bojkotuje Igrzyska Olimpijskie w Moskwie po agresji ZSSR w Afganistanie. Andrzej Dziatlik drukuje cykl antywojennych plakatów politycznych i urządza wystawę w najelegantszym w Melbourne hotelu Windsor. Na jednym z plakatów czołg porusza się na gąsienicach, które napędza pięć kół olimpijskich.

Powrót Rudobrodego Bosmana

Kiedy zamieszka w Szczecinie w 1990 roku, nikt nie rozpoznaje siwego pana w okularach. Grafika znikła z łamów gazet. Ostatni numer „Szpilek” ukazał się w 1994 roku. Uczy angielskiego. Ale on nie przestaje rysować, widząc paradoksy polskiej transformacji.

W 2010 roku postanawia przypomnieć Szczecinowi Rudobrodego Bosmana. Na miejsce wystawy wybiera KFC przy pl. Rodła, blisko siedziby sponsora, ale przede wszystkim - blisko ludzi, bo nie chce zamykać marynarza w galerii. Marzy mu się pomniczek Rudobrodego Bosmana nad Odrą, taki którym sprawiałby ludziom radość.

Gościem wernisażu w KFC jest kapitan żeglugi wielkiej Józef Gawłowicz, który powie, że kalendarz Dziatlika jest najświętszą księgą PŻM, a życie jego autora zasługuje na trzy powieści (w 2018 przygotuje zbiór „Niezwykły Andrzej Dziatlik. Twórczość. Morze. Jego czasy”).

Dwa lata przed śmiercią twórca Rudobrodego Bosmana maluje jeszcze polskie stany chorobowe, które pod szyldem „Klinika Doktora Dziatlika”, w oryginalnej formie instalacji teatr lalek z papieru prezentuje na autorskiej wystawie w Muzeum Karykatury w Warszawie.

22 listopada ma mieć 80. urodziny, których chore serce nie doczeka. Odchodzi 9 października w 2015 roku, pochowany zostanie na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie.

Obrazy z kultowego kalendarza PŻM znalazły się w centrum retrospektywnej ekspozycji, którą w rocznicę odejścia artysty przygotowała Książnica Pomorska. - Postać bohatera została ujęta komiksowo, przy pięknie malarsko ujętym otoczeniu, gdzie wśród bajkowych stworów i nieznanych światów rozgrywają się jego przygody - mówiła Maria Łopuch, kurator wystawy. - Kolejne plansze kalendarza tworzą dynamiczną, fantastyczną, dowcipną i bajecznie kolorową historię. I tylko brakuje ruchu, aby z Dziatlikowego kalendarza powstał film.

I jeszcze, że: - Andrzej Dziatlik miał życie barwne i niezwykłe jak awanturnicza powieść. Można powiedzieć, że było ono rodzajem artystycznej kreacji. Miał talent plastyczny i literacki oraz mnóstwo fantazji.