– Choć mechanizmy rynkowe nie działały, to pawilony handlowe były projektowane w sposób jak najbardziej naukowy. Na podstawie doświadczeń i wskaźników urbanistycznych. Każdy z nich powstawał z myślą o danym osiedlu. Mieszkańcy mieli mieć do nich maksymalnie 5 minut drogi. I to widać – mówi architekt Marcin Szneider, który zabrał nas na spacer po usługowej modernie.
Jeden z najlepszych w mieście
Przy skrzyżowaniu ulic Wilczej i Komuny Paryskiej znajdziemy jeden z niewielu „okrąglaków” w mieście. Zamiast ścian są przeszklenia, a gdyby światła było mało – na górze jest świetlik. Razem z sąsiadującym pawilonem został zaprojektowany przez architekta Walentego Zaborowskiego.
Według Marcina Szneidera, to jeden z najlepszych budynków handlowo-usługowych okresu PRL-u.
– Świetnie zaprojektowano zestawienie tych dwóch brył. Bardzo dobrze współgrają z zielonym skwerem. Z perspektywy głównej ulicy wygląda to naprawdę urokliwie. Szkoda tylko, że pawilon został pozbawiony pochylni, która wprowadzała dodatkową dynamikę tej geometrii – komentuje architekt.
Jak dodaje, duża ilość przeszkleń jest typowa dla zabudowy usługowej z pierwszej połowy lat 60. – Później zostały odrzucone. Uznano je za niepraktyczne, bowiem pomieszczenia bardzo szybko się nagrzewały. Ale to właśnie po nich można poznać wiek budynku – tłumaczy.
Jest szansa, że „okrąglak” z Niebuszewa nie podzieli losu „Grzybka” z Bramy Portowej. Niedawno został wyremontowany i czeka na nowego najemcę. Kiedyś działało w nim kilka różnych sklepów.
– Przychodziliśmy tutaj do wędkarskiego, aby kupować przynęty na ryby. Pamiętam też tak zwaną „ciuchbudę”. Wówczas okna były jednak w większości pozasłaniane reklamami i regałami – wspomina mieszkaniec.
Miejsce „Brutto” i kafejek internetowych zamiast publicznych toalet
Walenty Zaborowski wraz z miejskim zespołem Inwestprojekt zaprojektował kilka pawilonów. Z kolejnego, przy ulicy Willowej, roztacza się widok na stoczniowe suwnice. To zarazem jeden z tych, które zostały trwale połączone z mieszkalnym wieżowcem.
– Na przełomie wieków wielkim wydarzeniem było przebudowanie nieczynnych toalet na… kafejkę internetową. Przesiadywało się tam godzinami, grając w „Quake’a” – wspomina mieszkaniec Drzetowa.
Największą przestrzeń pawilonu zajmował przez lata sklep spożywczy. Najpierw supersam Społem, a później – sklep „Brutto”.
– I rzeczywiście było w nim drożej niż w „Netto”. Teraz taki sklep nie miałby konkurencji z postawionymi po sąsiedzku Lidlem i Biedronką – dodaje nasz rozmówca.
Jednymi z najczęściej odwiedzanych były salon fryzjerski i apteka. Mieszkańcy przychodzili tutaj również, aby oddawać buty do szewca, który pracował także na emeryturze. W największym lokalu na piętrze były organizowane imprezy okolicznościowe.
– Później długo stał pusty, młodzież chodziła tam palić po kryjomu papierosy. W końcu przebudowano go na mieszkania. Na parterze niewielki kiosk z piwem, napojami i słodyczami rozbudował się do rozmiarów pubu Magellan, zajmując cała wnękę pod tarasem. W ostatnich latach wynajmowany był już tylko na imprezy zamknięte – słyszymy.
A jakie wartości architektoniczne niesie ze sobą stoczniowy obiekt?
– Te schody szalenie mi się podobają, działają jak taka rzeźba. Dodatkowo plac przed pawilonem jest wyniesiony w stosunku do skrzyżowania i pełni funkcję platformy widokowej. Zachowała się nawet zieleń typowa dla tamtego okresu – argumentuje Marcin Szneider.
Tutaj nie pojeździmy na rolkach i deskach
PRL to także czas pierwszych parkingów podziemnych. Jeden z nich znajdziemy przy ul. Przyjaciół Żołnierza – na tyłach dwóch pawilonów połączonych blaszanym daszkiem. Wybudowane również według projektu Walentego Zaborowskiego i zespołu Inwestprojekt.
– To prosty projekt, mamy dwa samodzielnie stojące pawilony. Choć zapewne dużym wyzwaniem była budowa tego podziemnego parkingu – ocenia Marcin Szneider.
Betonowy plac przed pawilonami sprzyja przypadkowym spotkaniom i krótkim rozmowom. To przestrzeń wolna od samochodów, ale nie tylko. Jak czytamy na wysoko ustawionej tablicy, obowiązuje tutaj… „zakaz jazdy na łyżworolkach i deskorolkach”.
– A potem ludzie dziwią się, że dzieci nie wychodzą na podwórko, siedzą w telefonach albo na komputerze. A co mają robić? – pyta retorycznie architekt.
Podobny parking znajdziemy przy ul. Cedyńskiej, gdzie również stoją dwa proste pawilony.
Warsztaty samochodowe i mieszkania socjalne
Ostatni obiekt na trasie jest już dużo większy i trochę nowszy – pochodzi z lat 80. To pawilon przy ul. Wilczej. Na dole znajdziemy warsztaty samochodowe i magazyny, a na piętrze… mieszkania socjalne. Zajęły miejsce podupadłej części ze sklepami i lokalami usługowymi.
– Pewnie te mieszkania spełniają współczesne wymagania, tylko szkoda, że zrobili z tego takie getto. Ci ludzie nie dość, że są w trudnej sytuacji, to jeszcze są tak stłoczeni w jednym miejscu. To nie jest dobre rozwiązanie – zwraca uwagę Marcin Szneider.
Jak dodaje, architektonicznie to obiekt niewiele warty. – Prosta hala, tania w budowie i utrzymująca funkcje. Dziś ten obiekt pełni już czysto utylitarne funkcje.
„Wystarczy kilka zaniedbań i już wygląda źle”
Od lat szczecinianie fascynują się przedwojenną architekturą i urbanistyką. Doceniają bogato zdobione kamienice, gwieździsty układ ulic i trzech placów w centrum miasta. Jeśli jednak chodzi o powojenne projekty, to nastroje są… mieszane. Nie sposób ulec wrażeniu, że niewielu ma żal, gdy z przestrzeni miasta znika kolejny modernistyczny obiekt. Dlaczego coraz trudniej wytrzymać im próbę czasu?
– Niestety, modernizm jest takim stylem, który łatwo zepsuć i kiepsko się starzeje. Wystarczy kilka zaniedbań i już wygląda źle. W dodatku łatwo się brudzi przez liczne przeszklenia. Chociaż większość jest teraz pozaklejana reklamami – mówi Marcin Szneider. – To styl, który łatwo ulega dewastacji i trzeba się o niego troszczyć.
Komentarze