Do Niemiec wyjechała ponad 30 lat temu. I chociaż nie chce by ją zaszufladkować jako pisarkę polską, albo niemiecką przyznaje, że to polski hymn wywołuje wzruszenie, w meczach pomiędzy Polakami i Niemcami zawsze będzie kibicować tym pierwszym, a przeklinać będzie po polsku. Brygida Helbig-Mischewski, szczecińsko – berlińska pisarka nominowana do tegorocznej nagrody Nike opowiada o wyróżnionej książce, przeszłości i życiu z ironicznym uśmiechem.

Elżbieta Sej: Po raz kolejny serdecznie gratuluję nominacji do nagrody Nike. Czy takie wyróżnienie jest dla Pani istotne?

Brygida Helbig-Mischewski: Oczywiście, to jedna z najważniejszych nagród literackich w Polsce, znalezienie się w nominowanej dwudziestce to wielka radość. Daje ona możliwość zaistnienia w szerszych kręgach czytelniczych, co jest marzeniem każdego autora i każdej autorki.

E.S.: Poznała Pani pozostałe 19 pozycji, które zostały nominowane, jak ocenia Pani swoje szanse na to, by zostać finalistką tegorocznej edycji?

B.HM: Nominowanych jest wiele wspaniałych książek, nie sądzę, abym miała szansę na zostanie finalistką tej nagrody. Przeczytałam niedawno „Włoskie szpilki” Magdaleny Tulli (nagrodzone już „Gryfią”) i jestem pod wielkim wrażeniem tej książki.

E.S.: Jest Pani po części szczecińską pisarką. W 2009 roku nominację otrzymała prof. Inga Iwasiów, w 2001 Artur Liskowacki, czy możemy powiedzieć, że Szczecin jest znaczącym miejscem literackim na mapie Polski?

B.HM: Na pewno w tym roku był takim miejscem, gdyż w maju odbył się tu wspaniały festiwal literatury kobiet związany z pierwszą edycją nagrody literackiej „Gryfia”. W związku z tym w Szczecinie gościło wielu znanych pisarek i krytyków literackich, panowała niesłychanie twórcza atmosfera. Do zorganizowania tego festiwalu bardzo przyczyniła się znana i ceniona w kraju i poza jego granicami pisarka wysokiej klasy Inga Iwasiów, mieszkająca w Szczecinie. Zresztą zarówno Inga Iwasiów, jak i świetny pisarz Artur Daniel Liskowacki wraz z innymi zaangażowanymi osobami i instytucjami przyczynili się do powołania nagrody literackiej „Gryfia”. Twórczość Iwasiów i Liskowackiego, ale także np. Alana Sasinowskiego czy Krzysztofa Niewrzędy (mieszkającego aktualnie w Berlinie) i wielu innych związanych ze Szczecinem pisarzy czyni nasze miasto istotnym na literackiej mapie Polski.

E.S.: Książka za którą otrzymała Pani nominację „Enerdowce i inne ludzie” jest próbą rozliczenia się z przeszłością?

B.HM: Jest raczej próbą zrozumienia teraźniejszości, aktualnej sytuacji społecznej i kulturowej panującej w zjednoczonych Niemczech. Ale próbując zrozumieć świat, w którym żyjemy, dać głos tym, którzy są w jakiś sposób w dzisiejszym niemieckim społeczeństwie „przegrani”, sięgam oczywiście do przeszłości, to nieuniknione - do przeszłości „enerdowskiej”, do sposobu, w jaki przebiegało zjednoczenie Niemiec, do pierwszych lat w „nowym” kraju.

E.S.: Czy możemy tę pozycję potraktować jako przełamanie stereotypu, który mówi o tym, iż wszyscy Niemcy cieszyli się z upadku muru berlińskiego?

B.HM: Nie wiedziałam, że taki stereotyp istnieje, w Niemczech nie ma takiego stereotypu. Istnieje natomiast stereotyp wiecznie zacofanego Ossi, który bezrefleksyjnie tęskni za socjalistyczną przeszłością, hołduje frustracji i nie próbuje nawet osiągnąć sukcesu w nowych warunkach społeczno-gospodarczych. Pewnie moja książka wychodzi poza ten stereotyp, staje jakby po stronie tych, których świat z dnia na dzień pozbawiony został racji bytu. Dla polskich czytelników wszystkie te kwestie mogą być mało znane, zwłaszcza dla młodego pokolenia. Sytuacja Polaków w roku 1989 była zupełnie inna. Nie mieliśmy wielkiego zachodniego brata, który nas wchłonął.

E.S.: Komu łatwiej było wejść do nowej rzeczywistości po zjednoczeniu Europy? Polakom, czy Niemcom mieszkającym po wschodniej stronie?

B.HM: Paradoksalnie łatwiej było wejść w ten nowy świat Polakom, czuliśmy się podmiotami tej przemiany, nie przedmiotami. Ale może dlatego mamy mniej kontestatorów ciemnych stron aktualnego porządku społeczno-politycznego. Pęd do sukcesu i zapracowywanie się na śmierć, pogoń za symbolami statusu są u nas dużo większe niż w Niemczech. W Niemczech, m.in. dzięki byłym „Enerdowcom” szerszy jest nurt cichego buntu, silniejszy element kontrapunktowy wobec naczelnych wartości obowiązujących w obecnym systemie społeczno-politycznym. Nie znaczy to, że „Enerdowcy” dążą do restytucji realnego socjalizmu, ale są bardziej wyczuleni na elementy dyskryminacji czy krzywdy społecznej, a także na takie kwestie, jak wszechobecny konsumpcjonizm. Starają się propagować wartości związane raczej z relacjami międzyludzkimi niż z sukcesem ekonomicznym za wszelką cenę.

E.S.: W książce stosunek „Enerdowców” do Polaków jest negatywny, jak wygląda to teraz, ponad 20 lat po obaleniu komunizmu?

B.HM: Stosunek „Enerdowców” do Polaków był różny - i negatywny i pozytywny, zależy to od czasu, o którym mówimy, i od kręgów społecznych. Mieszkańcy np. Löcknitz byli oczywiście źli, że opróżniamy ich sklepy, funkcjonariusze NRD w okresie działania Solidarności również propagowali negatywny stosunek do Polaków i odgrzewali stereotyp polskiej anarchii, ale byli też ludzie, m.in. sympatycy opozycji politycznej, którzy czerpali wiele inspiracji intelektualnych z nieco bardziej wówczas otwartej na Zachód Polski. Byli muzycy rockowi inspirujący się polską muzyką, np. Czesława Niemena. Byli zwykli ludzie, którzy chętnie jeździli na wakacje do polskich Karkonoszy czy nad Bałtyk. Dzisiaj nadal Niemcy Wschodni bardziej znają Polaków niż Niemcy Zachodni, to oni częściej jeżdżą do Polski, nie mają lęków związanych z naszym krajem – chociaż niektóre stereotypy oczywiście się utrzymują. Ale tu znowu trudno porównać sfrustrowanego bezrobotnego Niemca z prowincji wschodniej do berlińskiego intelektualisty.

E.S.: Skąd czerpała Pani inspiracje do napisania tej książki?

B.HM: Od roku 1995 mieszkam w Berlinie, od r. 1994 pracowałam na wschodnioniemieckim uniwersytecie Humboldtów, tam też miałam okazję poznać mnóstwo byłych „Enerdowców” zdegradowanych naukowo na skutek przełomu roku 1989. Mój berliński krąg przyjaciół składa się w dużej mierze z „Ossis”, chociaż znam dobrze także Niemców Zachodnich, gdyż wiele lat mieszkałam w Bochum, do dziś mieszkam zresztą w Berlinie Zachodnim. Ale co najważniejsze - mam Niemców Wschodnich we własnej rodzinie.

E.S.: I ile w niej znajdziemy Brygidy Helbig?

B.HM: Oczywiście bardzo dużo – nie w sensie konkretnego odbicia faktów z mojego życia, ale to moja osobista perspektywa postrzegania świata. Pisząc nie ukrywam własnych uczuć, poglądów, doświadczeń, przetwarzam je na literaturę oczywiście, ale autentyczność i szczerość przekazu (nie wierność faktom, tylko szczerość na głębszym poziomie) dodaje książce, jak mam nadzieję, wiarygodności i atrakcyjności.

Druga część rozmowy z Brygidą Helbig-Mischewski tutaj.