Szczeciński historyk, profesor Jan M. Piskorski przekonał radnych do swojego pomysłu – pozostawienia Pomnika Wdzięczności na dotychczasowym miejscu (placu Żołnierza) oraz umieszczenia tuż obok niego nadkruszonej gwiazdy symbolizującej upadek Związku Radzieckiego.

Dyskusję o pomniku czas zacząć...

Postanowiłam również zabrać głos, choćby dlatego, że jestem doktorantką profesora Jana M. Piskorskiego, który w kilku miejscach tej gorącej dyskusji powołał się na moje badania i wywiady z osadnikami. Dyskusji, do której włączyli się w ostatnich dniach nawet sami Rosjanie. Szkoda tylko, że wśród dyskutujących (czy raczej oznajmujących swoje zdanie) brakuje kombatantów Armii Czerwonej walczących na tych terenach.

 

Rok 1945 i 1989...

Cieszy mnie, że koncepcja profesora została zaakceptowana przez radnych. Dzięki niej, unikniemy niepotrzebnego konfliktu z Rosją, z której politykami dziś dyskutować się nie da. Jest to również koncepcja, która w sposób symboliczny łączy rok 1945 z 1989. Owszem, dzięki prostym radzieckim żołnierzom otrzymaliśmy Szczecin, ale musimy pamiętać, że za nimi stał zbrodniczy system, który na szczęście ostatecznie upadł.

 

Problem z 26 kwietnia...

Starsi mieszkańcy ciągle pamiętają 26 kwietnia 1945 roku, o czym przekonali się w tym roku radni, kiedy część Pionierów wytknęła im zbyt małe zaangażowanie przy okazji „byłego” święta miasta. Dla części osób, zwłaszcza tych, którzy pracowali przymusowo w czasie wojny w Szczecinie, 26 kwietnia było autentycznym wyzwoleniem, o czym nie powinniśmy zapominać. A tego dnia do miasta, czy nam się podoba, czy nie, wkroczyli czerwonoarmiści, a nie Amerykanie (jakbyśmy zapewne chcieli).

 

Gwałcili, mordowali i rabowali...

Wiele osób może wytknąć mi, że jak ja mogę być za pozostawieniem pomnika, skoro Rosjanie przecież gwałcili, mordowali i rabowali na potęgę na Ziemiach Zachodnich! Czy warto ich upamiętniać, skoro mają tyle złego na sumieniu? Ale mają również wiele dobrego, jak to już z ludźmi bywa na tym świecie.

 

To i tak wszystko nasze...

Zresztą stosunek Polaków przybywających w 1945 roku do Szczecina do Rosjan nie był jednolity. Dawni mieszkańcy tzw. Centralnej Polski czy Wielkopolski, którzy ostatecznie zasiedlili w większości nasze miasto, w Rosjanach widzieli wyzwolicieli, a wrogami pozostawali niezmiennie Niemcy. Inaczej czerwonoarmistów postrzegali kresowiacy. Dla nich wrogami byli Rosjanie, których obwiniali za utratę swoich domów na Wschodzie. Z drugiej strony podświadomie współczuli Niemcom, bo dobrze wiedzieli, jak to jest, kiedy trzeba z dnia na dzień opuścić swoje rodzinne strony bez możliwości powrotu. Mój dziadek wspominał o tym jak jego ojciec opuszczał Lwów w 1946 roku. Znajomy radziecki żołnierz zapytał go, dlaczego wyjeżdża, a Jan Szyndlarewicz miał odpowiedzieć: „Do Polski przecież jadę!” Na to Rosjanin niezmiernie ubawiony odpowiedział: Kakaja tam Polsza! To i tak wszystko nasze!” Jakież było ich przerażenie, gdy w Szczecinie ponownie ujrzeli tabuny... Rosjan.

 

Zamiast ziemniaków...

Jeszcze ciekawszą postawę prezentowali Sybiracy, którzy z Rosjanami ze Szczecina mieli najlepsze relacje ze wspomnianych grup, choćby dlatego, że w większości posługiwali się bardzo dobrze językiem rosyjskim. Jak wskazują wspomnienia, część Sybiraków autentycznie zaprzyjaźniła się z szeregowymi czerwonoarmistami widząc w nich „tych biednych, prostych Rosjan, którzy przecież sami tyle wycierpieli. Przecież widziałem/widziałam, jak oni żyją w tym Kazachstanie.” Moja ciocia opowiedziała mi, jak to enkawudzista informując jej matkę o tym, że ma się szykować do wywózki na Sybir, szepnął jej na ucho: „Kobieto, bierz maszynę do szycia, a nie jakieś tam worki ziemniaków. Dzięki niej przeżyjecie.” I faktycznie, maszyna do szycia uratowała im życie, dając im chleb przez cały pobyt w Kazachstanie.

 

Malca szkoda...

Żołnierze Armii Czerwonej, jak to ludzie, bywali różni. Pamiętajmy, że to były czasy wojny, że standardy moralne, albo nie obowiązały, albo były dramatycznie niskie. Aleksander Sala, mieszkaniec Wielgowa wspomina, że dwaj nieznajomi żołnierze radzieccy zawieźli go z dworca w Dąbiu na Sławociesze, gdzie mieszkał już jego ojciec. Potem wraz z innymi przynosili mu jedzenie i kozie mleko, bo to przecież malec, a „malca szkoda”. Nie przeszkodziło im to co prawda później bestialsko zgwałcić dwunastoletniej niemieckiej dziewczynki, którą jednak w szpitalu w Zdunowie mieli uratować… radzieccy lekarze.

 

Szczecin nie potrafi sprzedać swojej historii...

Pomnik (Nie)wdzięczności trudno usunąć również z innego względu. W Szczecinie nie ma dziś miejsc, które symbolizowałyby w sugestywny sposób najnowsze dzieje miasta. Utknęła w martwym punkcie idea budowy Muzeum Przełomów. Natomiast istniejące Muzeum Pionierów Szczecina to dziś interesująca, ale jednak tylko salka otwarta dla odwiedzających raz w tygodniu. Ciekawa wystawa, którą do niedawna można było obejrzeć w gmachu przy Wałach Chrobrego, dotycząca powojennej historii miasta, została rozkawałkowana i nie wiadomo, czy za jakiś czas będzie możliwe jej ponowne scalenie. Czy miasto, które przyjęło po 1945 roku tylu przedstawicieli różnych narodów czy grup etnicznych (Polaków, polskich Żydów, Rosjan, Ukraińców, Greków, Żydów, Francuzów, a nawet Polaków z Chin) może sobie pozwolić na takie zaniedbanie? Czy miasto, którego mieszkańcy podpisali jako pierwsi (przed Gdańskiem!) porozumienia sierpniowe i ich strajki niejako „wymusiły” obrady Okrągłego Stołu, powinno wstydzić się swojej historii? Czy w końcu miasto, którego przynależność państwowa jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych była dyskutowana musi się zastanawiać nad pozostawieniem Pomnika (Nie)wdzięczności, zamiast rozważyć na poważnie jak sprzedać w Polsce tak wspaniałą, tak bogatą, ale ciągle nieodkrytą przez rodaków (a co tu dopiero mówić o zagranicznych turystach) historię? Pytania pozostawiam bez odpowiedzi.