Mistrz i asystentka
Ten spektakl miał premierę w Warszawie w Centrum Łowicka w kwietniu i zebrał przeważnie pozytywne recenzje. Wydawałoby się, że idealną formą dla przeniesienia zapisków czynionych przez Jerzego Pilcha w jego „Dzienniku” na scenę jest monodram, a jednak autorka adaptacji (Magda Kupryjanowicz), postanowiła też dać głos drugiemu aktorowi. Joanna Kosierkiewicz to asystentka (a może muza?) pisarza. Jej rola jest niejednoznaczna, niejasna, ale na pewno dialogi z głównym bohaterem urozmaicają słowotok mistrza.
Rozważania o chorobie„Nie dość, że się żyje, to jeszcze trzeba sobie nawzajem o tym życiu opowiadać”, to jedno ze zdań, które słyszymy ze sceny. Sama egzystencja jest już brzemieniem bardzo obciążającym, a kiedy do tego dochodzi choroba, to zmagania stają się jeszcze trudniejsze. Pilch w „Dzienniku: i „Drugim dzienniku” zapisał (czy też dyktował) swoje rozważania na ten temat. Choroba Parkinsona, na którą cierpiał determinowała wówczas jego codzienność, ale autor „Bezpowrotnie utraconej leworęczności” potrafił też znaleźć w tym stanie inspiracje do twórczości.
Humor i znakomite frazyNie jest to bowiem lament nad swoją sytuacją, ale bardziej pojedynek z losem. Ferency słowami Pilcha ironicznie komentuje swą słabość i nieporadność, dostrzega humorystyczne strony tego, co go spotyka. Aktor intonuje m.in. opowieść o wyjściu z domu w dwóch różnych (choć pozornie bardzo podobnych) butach, finalizując ją puentą o spisku koncernów obuwniczych. Dużo mówi o zapominaniu, ale także tę przypadłość kwituje żartobliwymi konstatacjami. Nawet stwierdzenie swej partnerki, że dotarł do farmakologicznego kresu, pozornie złowróżbne i zdecydowanie niepokojące, traktuje po prostu jako znakomitą frazę, którą warto literacko spożytkować...
Zgrzyty, hałasy i refleksje„Dziennik przebudzenia” to nie tylko słowa i gesty, ale też wizualizacje (głównie czarno-białe) widoczne na ekranie za aktorami, uwypuklające przekaz. To także dźwięki, zgrzyty, hałasy, podkreślające stan rozchwiania, braku stabilności. Ten godzinny spektakl jest bowiem swoistym montażem refleksji artykułowanych w różny sposób i niewątpliwie prowokujących do własnych przemyśleń. Szkoda tylko, że trwa to 60 minut, a nie więcej, bo takich aktorów jak Ferency (który też ten spektakl sam wyreżyserował) chciałoby się widzieć dłużej, a w „Dziennikach” Pilcha jest jeszcze wiele zdań, godnych tego by wybrzmiały w teatrze.
Komentarze
0