Podróżując przez Szczecin w zależności od obranych miejsc można było poczuć się jak w rodzinnym domu w miłej, pełnej ciepła atmosferze, po medytacyjną wręcz ucieczkę w odrealnienie, do zabawy dyskotekowej, która nie pozostawiła nikogo obojętnym wobec starych dobrych hitów.
Na Kuncu Korytarza jak u Pana Boga za piecem
Walentynkowa przygoda rozpoczęła
się w restauracji Na Kuncu Korytarza. Gospodarz Pan Bolesław Sobolewski, od
wejścia witał każdego przybysza jakby przekraczał próg Jego domu. Miłe słowo, szczere
zaangażowanie oraz ciekawe opowieści o legendarnym już zwierciadle, które zdobi
jedną ze ścian restauracji, także o gościach, którzy dostąpili zaszczytu
złożenia swojego podpisu na tafli zwierciadła (m.in. Chuck Mangione, Jan
Machulski, Krzysztof Kolberger). Wszystko to sprawiało, że można było poczuć
się jak u Pana Boga za piecem. Przemiła obsługa, wyśmienite dania (przy wyborze
chętnie radą i wyjaśnieniem służył Pan Bolesław). Wszystko okraszone na żywo
nutami wygrywanymi z pianina. Jednocześnie romantycznie i ciepło można było delektować
się mikroklimatem jaki bez wątpienia wytworzył się na Kuncu Korytarza. Dobry
początek podróży…
Medytacyjnie i energicznie
Klub XIII Muz zapewnił ucztę dla
duszy. Wystąpiły dwie formacje Orchid i Silver Rocket. Pierwszy zespół Orchid
jako support dla gwiazdy wieczoru, zaaresztował uwagę zebranych w Sali Kominkowej
XIII Muz. Niebanalny wokal prowadzący i spokojne momentami wręcz medytacyjne
melodie przygotowywały do odbioru pełnej wibracji i rozmaitości muzyki Silver
Rocket. Jeszcze słowo o stylu muzycznym Orchid, którzy na swojej stronie próbę
zaszufladkowania komentują następująco: Niektórzy twierdzą, że gramy
szwedzki pop, inni, że melodyjny rock, jeszcze inni, że muzykę w stylu vintage,
a my i tak na MySpace musieliśmy wybrać indie-rock. Po prostu gramy rokendrola.
Efekty specjalne wliczone są w koszta. Jakby nie próbować określić muzyki poznańskiej
formacji, trzeba przyznać, że jest ciekawym zjawiskiem. Można pokusić się
jedynie o większe urozmaicenie linii melodycznej utworów. Choć liderka zespołu
przyznała, że wyjątkowo grają łagodniej. Fakt gitara akustyczna, klawisze,
momentami tylko bas. Granie jednak było urokliwe.
Po krótkiej przerwie na scenie
zaczęły zbierać się atomy, z których składa się Silver Rocket. Oprócz lidera
Mariusza Szypury w projekt są na stałe zaangażowani Marsija, Tomek Makowiecki,
Tomek Ziętek, Patryk Stawiński, Marcin Majkowski. Mówiąc o aresztowaniu uwagi,
w tym przypadku trzeba porównać muzyczne przedstawienie do zakuwania w kajdany.
Charyzmatycznie i sympatycznie.
Sympatycznie bo obserwując muzyków nie można było oprzeć się wrażeniu, że „pracując”
bawią się. Ta muzyka to było mięso. Krwiste, realne, prawdziwa uczta. O nowym
albumie Silver Rocket przeczytać możemy: Płyta
zatytułowana TESLA to koncept-album, dla którego inspiracją było życie niedocenionego
geniusza i wynalazcy Nikola Tesli. Piosenki na nowej płycie łączą retropop ze
współczesnymi brzmieniami i psychodelicznymi aranżacjami tworząc jedną z
najoryginalniejszych płyt ostatnich lat. Muszę temu przyklasnąć zgadzając
się w pełni z opinią o oryginalności.
„Ja mam dwadzieścia lat, Ty masz dwadzieścia lat…”
Podróż miała zakończyć się we Free Blues Club. Tam Sprint Band prezentujący
światowe i polskie hity. Był blues, był rock, był rock’n’roll. Roztańczone
towarzystwo, wręcz sielanka. Zabawa jak z filmu. Bardzo dobre zwieńczenie
pełnego atrakcji wieczoru zakochanych.
Komentarze
2