Spotkanie ze znajomymi, zabawa na parkiecie i powrót do domu. Tak miał wyglądać sobotni wieczór. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że zakończył się on pobiciem przez odważnych zakapturzonych. A wszystko to niedaleko komisariatu policji.

Wszystko przez tak zwanych „drechów”, których w Szczecinie nie brakuje. Stoją po bramach, chowają swe oblicze w za dużych bluzach. Mocni w gębie, no i w grupie. Będąc w pojedynkę stają się jakby mniejsi, niezauważalni. Ale nie przy kolegach. Przy nich trzeba się pokazać, jakim to jest się osiedlowym kozakiem. Najłatwiej zaczepić jakichś małolatów albo kogoś z pieskiem na spacerze. Taki osobnik nie będzie dyskutował, szybko się podda. Pretekstów do zaczepki nie brakuje: a to dwa złote na browar, albo daj szluga. Odmowa działa na nich jak płachta na byka. Sekunda i pięść w ruch. Fajnie jest tak komuś przywalić, czuć tą władzę. Jednak ta odwaga jest krótkotrwała, cienie kapturów szybko nikną w ciemniej klatce.

Niech pan wraca do domu

To sytuacja z życia wzięta. Złamany nos, zadrapania na twarzy. Nie ma co się zastanawiać – trzeba zgłosić to na policję. Jako, że niejako byłam świadkiem tej sytuacji idę z poszkodowanym na komisariat. Pukam grzecznie w okienko dyżurki i opisuję całą sytuację. Pani usiądzie na krzesełku. Zaraz ktoś przyjdzie – słyszę w odpowiedzi. Zatem czekamy wspólnie. Czekamy i czekamy. Nikogo nie widać, nikogo nie słychać. To się nazywa szybkość działania. Nagle schodzi jakiś funkcjonariusz w cywilu i pyta się „kolegi” co się stało. Zatem ponownie przedstawiamy całą historię. Na koniec słyszymy tylko zapytanie - skoro był pan na imprezie, to pewnie pan coś pił, hę? W takim razie, składanie zeznań nie ma sensu. Niech pan przyjdzie jutro, tak na 13.30. A teraz niech pan wraca do domu.

Ale jak tak można – buntuję się. Przecież to się stało dosłownie przed chwilą, zanim do Państwa przyszliśmy. Trzeba to sprawdzić, zobaczyć czy jest monitoring, może jacyś świadkowie. Zniecierpliwiony policjant odpowiada mi jednym zdaniem– droga pani, teraz to i tak nic nie zrobimy. I odszedł.

I gdzie tu jest miejsce na normalność? Gdzie chęć pomocy, działania? Mówi się, że pod latarnią najciemniej. Nie ma co zaprzeczać – taka jest prawda. Często na oczach policji dzieją się rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Ale dzielni funkcjonariusze tego nie widzą. Odwracają swe głowy w innym kierunku, zaczynają rozmawiać – byle tylko nic nie usłyszeć. Tak jest prościej i bezpieczniej. Bezpieczniej dla wielmożnej władzy oczywiście.

Broń się sam

Gdzie można spotkać policjanta? Na drodze oczywiście, gdy przed tobą jedzie 20 km/h radiowóz. Szukają jelenia do wystawienia mandatu. Prowokują do wyprzedzania czy innych manewrów. Tak właśnie wygląda prewencja. Policjanta można jeszcze spotkać w parku. Och, tutaj jest całe pole do popisu. Można wylegitymować studentów, co grzecznie popijają sobie piwo, albo zatrzymać starszą panią, bo prowadzi psa bez kagańca. Cała masa zagrożeń, które trzeba zniwelować. Za to w miejscach, gdzie często są jakieś napady, kradzieże czy rozboje tam policji nie zobaczysz. Bo po co - obywatel niech się broni sam.

Daleka jestem od generalizowania, bo stereotypy są dla zacofanych. Zastanawia mnie jednak fakt, dlaczego dla większości ludzi w naszym kraju policja kojarzy się z nieudolnością. Na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, w których niebieska władza naprawdę się wykazała. Pozostałe przypadki to tylko próba udowodnienia, że skoro mam odznakę, to jestem ważny. Nic ponad to. Smutne. Smutne tym bardziej, że prawdziwe.

_____

Następny odcinek cyklu felietnów "Pisząc wprost" za 2 tygodnie.

Wszystkie do przeczytania tutaj.