Jesienna aura sprzyja koncertom w zamkniętych salach. Zimno na dworze, więc ludzie jeszcze gorącej wiwatują. „Myslovitz, Myslovitz”, dało się słyszeć zagorzałych fanów, którzy wyrażali swój zachwyt. A było czym się zachwycać.
Zrzeszenie pokoleń
Ten zespół ma w sobie coś niesamowitego. Potrafi przyciągnąć liczną publikę, w dodatku bardzo zróżnicowaną wiekowo. Byli ci młodsi i trochę starsi. Ubrani cieplej i trochę mniej. Przyszli grupami, parami lub samotnie. Ale wszyscy dobrze się bawili.
17 listopada, zanim ludzie weszli do „Słowianina”, w którym odbywał się koncert Myslovitz, musieli odstać swoje przed wejściem w całkiem sporej kolejce. Mimo że był to czwartkowy wieczór (prawie środek tygodnia), to oddani fani znaleźli czas na relaks przy ulubionej muzyce.
Sprawy techniczne
Wiadomo, że koncert grupy rockowej nie ma prawa odbyć się bez jednej „istotnej” rzeczy: opóźnienia. No bo kto kiedykolwiek był na koncercie, który rozpoczął się punktualnie, a niedaleko sceny nie stał ani jeden mini-bar? I właśnie dlatego impreza nie zaczęła się zgodnie z planowaną godziną (19.00) tylko czterdzieści minut później. A w czasie tego poślizgu niektórzy zdążyli już napoić się jakże popularnym trunkiem, jakim jest piwo.
Ale na taki zespół można czekać, szczególnie że jest on gotów odpłacić się świetnym bisem z największymi przebojami, do których wszyscy – z rękami w górze – zgodnie bujają się w ich rytm.
A alkohol przy takich okazjach był, jest i będzie częstym gościem. Tak jest i z tym się nie wygra.
Hit nad hitami
Myslovitz bez „długości dźwięku samotności” to jak rurka z kremem bez… kremu. Nie ma ani tej samej wartości, ani smaku. Ten utwór to najpopularniejszy singiel, który przyniósł zespołowi sławę i rozgłos.
Nie da się ukryć, że zgromadzeni najlepiej bawili się przy utworach ze starych płyt. Sami uczestnicy koncertu to przyznali, mówiąc przy wyjściu że „300 razy lepiej ludzie bawią się przy starych utworach”. Każdy zna słowa i może śpiewać razem z wykonawcami.
Ale i te nowsze piosenki cieszyły się entuzjazmem.
Zgromadzenie Ludowe
Powiedzmy sobie otwarcie: o tym, że członkowie Myslovitz weszli na scenę zorientowałam się dzięki temu, że dziewczyny zaczęły piszczeć, a faceci bić brawo. Był taki ścisk, że będąc jedną z pierwszych osób w Słowianinie, prawie nie widziałam sceny. Ludzie stawali tam, gdzie to było możliwe i skąd był lepszy widok: na krzesłach czy parapetach. Ale to już świadczy tylko o znakomitości zespołu i jego licznych fanach. Przecież nie każdy polski zespół może pochwalić się książkowym wydaniem biografii, prawda?
Jak powiedział Terry Pratchett: „muzyka, będąc ze swej natury nieśmiertelna, potrafi czasem przedłużyć życie tych, którzy są z nią blisko związani.” Także życzymy Myslovitz sto lat!
A więc do następnego razu, Panie Rojek :)
Komentarze
3