12 lipca 1945 r. Stanisław Turkowski otworzył, przy dzisiejszej ul. Bohaterów Getta Warszawskiego 23, zakład zajmujący się naprawą i sprzedażą sprzętu elektrycznego. Jego dzieło kontynuuje syn – Lech Turkowski – który wyspecjalizował się w remoncie starych lamp. „Lampy Stylowe” kończą dziś 75. lat, co czyni ten zakład najstarszym nieprzerwanie działającym na tzw. „Ziemiach Odzyskanych”.
12 lipca 1945 r. Minął zaledwie tydzień od ustanowienia w Szczecinie stałej polskiej administracji. 38-letni Stanisław Turkowski jest jednym z zaledwie 2 tys. polskich pionierów w mieście. Przyjechał z Poznania, gdzie przed wojną pracował w banku. Był już tutaj wcześniej dwukrotnie, ale Polacy musieli wycofywać się ze względu na niepewną przyszłość Szczecina.
Bankowiec z Poznania na „dzikim zachodzie”
Nie jest to wówczas bezpieczne miejsce. Już wjeżdżając do Szczecina pociągiem trzeba uważać na zbrojne bandy napadające na wagony. O szybsze bicie serca przyprawia też przejazd prowizorycznymi, drewnianymi mostami nad Regalicą i Odrą Zachodnią. Drewniane belki uginają się pod ciężarem pociągu, kołyszą się i trzeszczą tak głośno, że niektórzy pasażerowie wolą wysiąść i pokonać most pieszo.
Nadodrzańska część Szczecina jest niemal w całości zniszczona. Wśród ruin co jakiś czas słychać pojedyncze strzały. Aby przejść między gruzami Starego Miasta, ludzie dla bezpieczeństwa zbierają się w większe grupy.
Najbezpieczniej w Śródmieściu
Lepiej jest w Śródmieściu. Bez szwanku zachowało się większość kwartałów kamienic. Ale króluje tu wszechobecny szaber, prowadzony głównie przez radzieckich żołnierzy. Stanisław Turkowski na zawsze zapamięta dziesiątki fortepianów i pianin stojących przed bramami, zbyt ciężkich i nieporęcznych, by je zabrać. Gdy 12 lipca 1945 r. staje przed urzędnikiem Zarządu Miejskiego wybiera właśnie lokal w kamienicy w Śródmieściu.
- Ojciec mógł wziąć wtedy wszystko, choćby jedną z pustych willi na Pogodnie. Ale bał się, wszyscy Polacy się bali. Dla bezpieczeństwa gromadzili się koło siebie w Śródmieściu, w okolicach ul. Ściegiennego czy al. Piastów – opowiada Lech Turkowski.
Jak bankowiec „liznął” elektrykę
Otrzymał lokal przy dzisiejszej ul. Bohaterów Getta Warszawskiego 23. Wciąż zachował się dokument potwierdzający ten fakt. Tylko, co bankowiec może robić w zniszczonym, wypalonym mieście? Dlaczego Stanisław Turkowski zdecydował się otworzyć akurat punkt naprawy i sprzedaży sprzętu elektrycznego? O wszystkim przesądził przypadek z czasów wojny.
- Gdy Niemcy zajęli Poznań, ojciec pracował w banku naprzeciw zamku. Pewnego dnia okupanci zrobili zbiórkę na dziedzińcu i zarządzili: „Kto się zna na elektryce niech wystąpi”, Wtedy kolega, nazywał się Płatek, wypchnął ojca z szeregu i sam również wystąpił. Tamten był dobrym elektrykiem, a przekalkulował, że ojciec dobrze zna niemiecki, więc wspólnie sobie poradzą. Chodziło o ustalenie przyczyn awarii prądu na zamku. Elektryk szybko wykapował, że na tablicę rozdzielczą na strychu kapie woda i robi się zwarcie. Nie zgłosili tego jednak od razu, tylko powiedzieli, że naprawa zajmie więcej czasu. Dzięki temu ojciec miał przepustkę na miasto i mógł się nawet zaopatrywać niemieckiej w kantynie. A przy okazji liznął trochę elektryki – tłumaczy Lech Turkowski.
Elektryczne mydło i powidło
To wystarczyło, by po wojnie otworzyć w Szczecinie zakład zajmujący się naprawą i sprzedażą sprzętu elektrycznego. Do lokalu przy ul. Orląt (później zmieniono nazwę na ul. Bohaterów Getta Warszawskiego) trafiały żelazka, odkurzacze, żyrandole i wiele innych przedmiotów.
- Na początku było tu takie mydło i powidło, taki jakby komis. Ojciec skupował przede wszystkim sprzęt gospodarstwa domowego i później odsprzedawał innym. Np. żelazka, w których wymieniało się wkłady. Pamiętam też z dzieciństwa amperomierze i woltomierze wielkości małego arbuza, dziś wyglądają one zupełnie inaczej, mieszczą się na paznokciu – wspomina Lech Turkowski.
„Lampy Stylowe”
Stanisław Turkowski zmarł w 1989 r. Jego działalność kontynuuje syn, który już w latach 70. mocno zaangażował się w życie zakładu. Lubił majsterkować i szybko zapałał miłością do renowacji starych lamp. Na początku było ich niewiele, dziś zajmują niemal każdą wolną przestrzeń w warsztacie i sklepie. Lampą typu „krzak dębu” pan Lech zajmował się prawie 30 lat, szukając niezbędnych części na różnych giełdach i bazarach. Podkreśla jednak, że taka praca w żadnym wypadku nie jest nużąca.
- Codziennie robię coś innego. To sprawia, że ta praca jest ciekawa. Zawszę mówię - jak to dobrze jest robić to, co się kocha. Luksusów z tego nie ma, ale jest satysfakcja – mówi.
Na brak klientów nie może narzekać. Do klimatycznego sklepu i warsztatu klienci zaglądają, by poszukać wyjątkowej, starej lampy do wystroju mieszkania czy odnowić lampę, która w rodzinie jest od lat. Często szukają przedmiotów z duszą, których nie znajdą we współczesnej ofercie wielkich sklepów.
Jeden z nielicznych zakładów, który przetrwał
Ul. Bohaterów Getta Warszawskiego jest szczęśliwa dla rzemieślników. Obok „Lamp Stylowych” swoją pracownię z kapeluszami ma ostatnia modystka w Szczecinie – Ewa Tokarska. To jednak tylko wyjątki. Większość podobnych, niewielkich zakładów usługowych zniknęła już dawno. Jaka przyszłość czeka rodzinny interes rodziny Turkowskich?
- Jestem już na emeryturze. Pytanie, kto to później obejmie. Jeden chłopak się nie nadaje, a drugi się nie pali. Na pewno będę to ciągnął, dopóki będę mógł – mówi pan Lech.
Komentarze
4