Papirusy, sarkofagi, klątwy faraonów to tematyka, którą od początku swej działalności zajmuje się w tekstach swych utworów amerykański Nile. Oczywiście także na nowej płycie „At The Gate Of Sethu”, którą promują sześcioma występami w Polsce. Wczoraj zagrali w szczecińskim „Słowianinie”.
Nie zagrali oczywiście sami. Ten, death-metalowy festiwal rozpoczął Saraton z Krakowa, który punktualnie op 19.00 uderzył dźwiękami ze swej płyty“Martya Xwar”, jednej z lepszych w tym gatunku , jakie ukazały się w ubiegłym roku. To był krótki, ale ekstremalny set, który jednak pozwolił chyba widzom, ocenić aktualne możliwości tej grupy (które moim zdaniem są duże). Mam nadzieję, że jeszcze do Szczecina przyjadą, bo pewnie mają więcej do zaoferowania.
Rumuński Sincarnate, który wystąpił zaraz po nich, określany jest jako zespół death/doom metalowy. Do tej pory nagrali wydali jeden album, ale już szykują jego następcę, tak więc ten występ posłużył im m.in. do przetestowania nowych nagrań (usłyszeliśmy m.in. numer „Nothing Left To Give”). Pół godziny, które mieli do dyspozycji wykorzystali bardzo dobrze, aplikując nam kilka brutalnych pieśni, z masywnym brzmieniem i agresywnym wokalem.
Kolejni zagraniczniacy czyli Svart Crown –z Francji stylistycznie mieszczą się w gdzieś na styku death i black metalu. Panowie aktualnie promują swój album „Profane, a muzycznie trochę przypominali mi momentami swoich rodaków z Gojiry. Niewątpliwie jednak mają własne, dość ciekawe pomysły i to doceniła publika, która w reszcie bardziej żywo zareagowała na to co się dzieje na scenie. Clément "Klem" Flandrois i jego ekipa byli więc chyba zadowoleni z debiutu na żywo w naszym mieście.
Lost Soul, to natomiast ekipa, która już w Szczecinie bywała (m.in. u boku Vadera). Jacek, Domin, Desecrate i Czajnik nie zawiedli oczekiwań także tym razem. Przygotowali kilka utworów z dwóch swoich ostatnich płyt i zabrzmiały one soczyście i selektywnie, a szczególnie dobrze wypadły numery „One Step To Far”i „The Birth Of Babalon”. Podobnie jak wszystkie poprzednie zespoły, także wrocławianie nie mieli za dużo czasu (w dodatku przerwa techniczna się nieco przedłużyła), więc zadanie mieli utrudnione, ale według mnie pozostawili po sobie dobre wrażenia.
Nile ma już za sobą dwie dekady w muzycznym biznesie, więc dorobek płytowy także dość bogaty. Według wielu fanów tym najlepszym albumem wciąż pozostaje debiutancki „Amongst the Catacombs of Nephren-Ka”. Wiadomo było jednak, że usłyszymy przekrojowy set, złożony z utworów z różnych lat.
Kiedy Amerykanie wyszli na scenę, wtedy już klub wypełnił się znacznie bardziej, a gdy rozległy się pierwsze dźwięki przytłaczającego „Sacrifice Unto Sebe” (z płyty „Annihilation of the Wicked”) w tłumie zawrzało. Kolejne pozycje z set listy wieczoru to m.in. „Defiling the Gates of Ishtar”, mój faworyt „Kafir!' , „Hittite Dung Incantation” czy wybrany z nowego albumu - Enduring the Eternal Molestation of Flame” i w sumie goście zza oceanu, zmieścili w ponad godzinnym programie swego występu dwanaście kompozycji, z tymże niestety „Black Seeds of Vengeance”, (wybrana na finał) nie została zagrana w całości gdyż zawiódł sprzęt.
Karl i Dallas na zmianę zapowiadali poszczególne utwory, ale nie silili się na jakieś dłuższe komentarze. Najważniejsza była muza – monumentalna, miażdżąca, dewastująca zmysły. Warto było przyjść do „Słowianina” by to przeżyć.
Komentarze
0