Marcin Grzelak w swojej nowej powieści „Martwe mleko” opowiada historie w dwóch liniach czasowych. Pierwsza to rok 1943 r. na Kielecczyźnie i inspirowane historią rodzinną tragiczne wydarzenia z udziałem nazistów. Druga to współczesny Szczecin i losy Agaty, dziewczyny z zamożnego domu, która może robić, co chce – i właściwie to robi. Na studiach jest trochę na przekór ojcu, nie stroni też od imprez. Nie musi pracować, ale… chce znaleźć coś wartościowego w swoim życiu. I chce zacząć udzielać się jako wolontariusz w Centrum Seniora. Okazuje się, że to miejsce, które jest zupełnie inne, niż zakładała.
Pod jej opiekę trafia pan Józef, który najlepsze lata swojego życia ma zdecydowanie za sobą. Okazuje się, że pomaga mu chłopak spod bloku, Bolo. Niekoniecznie gdzieś legalnie pracujący, niekoniecznie stroniący od alkoholu, jednak – koniec końców – z sercem we właściwym miejscu.
Nie da się od niej oderwać
Marcin Grzelak uwielbia bawić się językiem i wyciskać z niego jak z najbardziej soczystej pomarańczy. Wieloznaczności słów, użycie ich w różnych kontekstach – to prawdziwa uczta dla tych, którzy lubią być rozpieszczani metaforami i nieco bardziej literackimi zwrotami. I wśród tych pięknych opisów nie zawsze pięknego Szczecina autor serwuje też język ulicy i pojawia się „kołczan wpierd*lu”, który niezmiennie wywołuje u mnie uśmiech na twarzy. Ten kontrast językowy nadaje pewniej świeżości i lekkości w czytaniu.
„Martwe mleko” prowadzi przez dwie linie fabularne bardzo umiejętnie, przez co czytelnik chce równie mocno poznać obie historie. Nie ma się poczucia, że któraś z opowieści jest dodatkiem, raczej to dwie równoprawne części, dla mnie tak samo wciągające. Obie podszyte są pewnymi tajemnicami, które chce się odkryć. Łapałam się na tym, że czytając o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat i potem przenosząc się do współczesnego Szczecina w kolejnym rozdziale, wiedziałam, że nie mogę skończyć czytać w tym momencie, skoro zaraz znowu będzie mowa o wydarzeniach z przeszłości. Wtedy autor coś intrygującego wprowadza w opowieści szczecińskiej i ponownie przenosi do historii na Kielecczyźnie. I znów – jak mam odłożyć książkę, skoro powróciłam do wątku, który kilkanaście stron temu mnie zaciekawił? I tak było przy każdej zmianie perspektywy, pewnie też dlatego tę książkę przeczytałam na raz. Po prostu nie mogłam się od niej oderwać.
Książka, która pozostawia w rozdarciu
Coś, co mnie chyba najbardziej uderzyło to brak oczywistego szczęśliwego zakończenia, w którym dobry bohater zostaje nagrodzony za swoje czyny, a zły – ukarany. Ale też trzeba przyznać, że postaci nie są jednoznacznie pozytywne i negatywne. Tu nawet nieobecni bohaterowie, funkcjonujący gdzieś jako wspomnienie, nie dostają w pełni happy endingu. Jako czytelnicy widzimy próby zmian zachowań bohaterów i ich sukcesy, ale przede wszystkim też porażki. I to jest tak bardzo życiowy scenariusz – a nie książkowy – że na długo zostanie w mojej pamięci.
Nie potrafię zdecydować, czy czuję niedosyt w kreacji postaci, czy jednak wiem o nich wystarczająco, by cieszyć się całą historią. Z jednej strony chciałabym poznać więcej backgroundu, który doprowadził poszczególne postaci do danych wyborów, jednak to, co zostało dane czytelnikowi, wystarcza w zrozumieniu motywacji.
Dlatego sądzę, że ci, którzy liczą na pogłębiony portret psychologiczny postaci, mogą poczuć się rozczarowani. Jednak ci, którzy chcą podążać za wartką akcją, powinni być zadowoleni.
Komentarze