Luje. Okupują przystanki i wystają pod sklepami monopolowymi. Mają karty stałego klienta Netto i Tesco, które doładowują punktami za kupowane chipsy i piwo, najlepiej takie na promocji lub tanie z natury. Ubierają się w dresy, bluzy z kapturem, na nogach noszą adidasy z błyszczącą łyżwą, a w kieszeniach ukrywają ceglaste nokie, zasilane zdrapkami heyah.

Gdyby współczesna kultura zrodziła drugiego Homera, zamiast Iliady i Odysei napisałby Lujadę, epickie dzieło opowiadające o wojnie między ekipami z dwóch przystanków (np. PKS vs. ZKM). Jeden z bohaterów zakochałby się w pięknej córce luja doświadczonego, który władałby okolicą. Pojawiłby się w tej historii odpowiednik Achillesa: w towarzystwie imponowałby nie tylko muskulaturą, rocznym karnetem na siłkę, ale też ilością wypijanego piwa Poker, wypalanych Fajrantów, zakrwawionych kastetów, kibolskich szalików wydzierganych na drutach. Nie obyłoby się również bez Konia Lujowskiego, ostatecznego gambitu, który przywróciłby równowagę sił między miejscówkami. Rzecz weszłaby do kanonu, uczniowie zacieraliby ręce na taką lekturę, a krytycy mlaskali z zachwytem i polewali autora czekoladą…

Pierwsze próby mierzenia się z lujostwem już widać, aczkolwiek nie są one aż tak spektakularne. We wczesnych opowiadaniach Łukasz Orbitowski oscylował dookoła ławki przed blokiem, osiedlowych dresów i strachów, na jakie ta populacja jest podatna. Dorota Masłowska, w Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną, także spojrzała łaskawym okiem w tę stronę. Natomiast Jakub Ćwiek, w horrorze Ciemność płonie, ciekawie sportretował społeczność menelsko-lujowską Dworca Głównego w Katowicach. Wszystko to jednak blednie przy dokonaniach Michała Witkowskiego, to właśnie Michaśka ma oko i ucho do lujów (tych najprawdziwszych, przystankersów), co potwierdza Drwalem, swoją najnowszą powieścią.


Kryminał lujnoir

Znany pisarz, Michał Witkowski, postanawia opuścić zadymioną Warszawę, wyrusza więc do Międzyzdrojów (w listopadzie), gdzie zatrzymuje się w domku złamanego życiem rębajły. Michał odnajduje tam farmakologiczny skarb: cudowne lorafeny i lexotany, które wypełniają chatkę w ilościach hurtowych. Przez to śpi dużo, relaksuje się, wyrzuca z krwioobiegu toksyczną stolicę. W chwilach spędzanych na zewnątrz, eksploruje pozbawione wakacyjnego blichtru Międzyzdroje – maski opadły, ukazując pordzewiałe bilbordy, smutnych ludzi, znudzonych hotelarzy, rozleniwioną prostytutkę, rozpadającą się gastronomię oraz tętniące namiastką życia przystanki. Nuda ze stagnacją aż proszą się o jakiś boom, sensację. Michaśka, szukając materiałów do prozy, wypada na ślad niewyjaśnionej śmierci Doktorowej sprzed lat, co stopniowo nakręca spiralę absurdu i pokręconych sytuacji.

Drwala zapowiadano jako kryminał, ma on z nim jednak mało wspólnego. Owszem, jest śledztwo, otumaniony lekami główny bohater, ale intryga to raczej tło, dodatek, a nie główne danie. Widać soczystą zabawę konwencją, co potęgują nawiązania do wcześniejszej twórczości Witkowskiego oraz do klasyki literatury. Najważniejszy (a zarazem najciekawszy) element powieści, to zainicjowanie relacji z lujem, bałamucenie luja oraz posezonowe obserwacje narratora. Nocne włóczenie się z lujem po Międzyzdrojach to najprawdziwsze złoto, nie potrafię przypomnieć sobie żadnej inne polskiej książki, która tak trafnie odmalowałaby wybrzeże po sezonie: brzydko, zimno, niegościnnie. Aż ciarki po plecach przechodzą. Czuć w tym coś z kryminałów noir, lecz tym razem wygląda i smakuje swojsko.

Luj dla każdego

Jeżeli u Chandlera bohater zatracał się w alkoholu i papierosowym dymie, tak u Witkowskiego dołożyć do tego zestawu należy lujów właśnie. Michał, pisarz-ciota, wykazuje fascynacje elementem przystankowym, typuje jedną ofiarę, po czym rozpoczyna z nią taniec. Gra jest piekielnie emocjonująca, śledziłem ją z wypiekami silniejszymi niż dochodzenie w sprawie morderstwa Doktorowej. Ma na to wpływ nie tylko sprytna manipulacja Michała (i wrażenie, że luj w końcu musi albo ulec zalotom, albo wpaść w szał), ale także trafne obserwacje natury luja, typowych dlań zachowań, zajęć, fascynacji. Wizerunek to momentami groteskowy, rozbuchany, ale pod wieloma względami unikalny i trafny.

Jeśli dodamy do tego nastrój powieści, melancholijno-prześmiewczy (skrupulatnie budowany od pierwszej sceny na dworcu PKP Szczecin-Dąbie) oraz cudownie pokręcony styl Witkowskiego, powstanie nam obraz książki zróżnicowanej, bogatej w treści, ciekawe spostrzeżenia, aktualne komentarze społeczne i kulturowe. Wszystko okrasza iście mordercze poczucie humoru, które nawet największego ponuraka przyprawi o spazmy. Drwal to powieść, do której chce się wrócić już-zaraz po przeczytaniu zakończenia, szczególnie, jeśli w sercu skrywa się sentyment względem polskiego wybrzeża. Mało tego, Witkowski swoją prozą sprawia, że nabiera się ochoty na to, aby zapoczątkować na Facebooku akcję Przygarnij luja, aby im później nakupować, bo to przecież sól tej ziemi, symbol wszechobecny od Bałtyku aż do Tatr.