Czy przeklinanie, ciągłe narzekanie i uprawianie szeroko rozumianego malkontenctwa jest jedynym sposobem na przyciągnięcie czytelnika?

Zamiast przecinków

Język polski szczyci się bogactwem słownictwa, zwłaszcza jeżeli chodzi o zasób słów wulgarnych. Jakby nie było – przekleństwa na trwałe wpisały się w kulturę wypowiedzi naszych rodaków. Wystarczy pojechać do jakiekolwiek innego kraju, to wyrażenie ku…wa każdy zna. Jest to fakt niezaprzeczalny. Jednak nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy czytam artykuły, w których jedynie językowe kolokwializmy uznawane są za atrybuty publikowanego tekstu.

Przekleństwa są potrzebne. Zapewne każdy z nas w swoim życiorysie miał takie sytuacje, w których one same cisnęły się na usta. Czasami nie da rady wyrazić swoich stanów emocjonalnych w inny sposób. Ale są to sytuacje, które dzieją się tu i teraz. Język pisany rządzi się jednak innymi prawami. W tym przypadku mamy czas na przemyślenia i odpowiedni dobór słownictwa. Skoro wulgaryzmy otaczają nas na co dzień, to czy akurat w publikacjach zawsze są one przydatne? Znam kilku „dziennikarzy”, którzy poprzez używanie licznych przekleństw określani są jako publicyści kontrowersyjni. Skoro kontrowersyjni, to i zapewne odważni, gdyż nie boją się reakcji ze strony opinii publicznej. A może jest to pójście na łatwiznę? Czy w takim razie wystarczy wstawić kilka podwórkowych słów, aby być wystawianym na redakcyjny piedestał i żeby ludzie chcieli nas czytać?

Jak dobrze być malkontentem

Kolejny aspekt – narzekanie. Coś mi się nie podoba, wszyscy inni są źli, tylko ja nie, albo – nikt mnie rozumie – to najprostszy sposób na znalezienie tematu. W końcu wszyscy narzekają, zawsze ktoś jest z czegoś niezadowolony. Świat idealnymi nigdy nie był, ale czy tak trudno jest napisać czasem o jego pozytywnych aspektach? Być może jest to taki dziennikarski skrót myślowy. Skoro napiszę na temat, np. o złym funkcjonowaniu Poczty Polskiej, to z pewnością większość czytelników podzieli moje zdanie. Wszak nieudolność opisywanej państwowej spółki jest rzeczą oczywistą. Więc po co ryzykować zagłębienie się w temat. Bezpiecznej jest się zatrzymać na przedstawieniu jedynie samych negatywów, resztę ludzie sami sobie dopowiedzą. Dziennikarz jest zadowolony, że trafił w gusta odbiorców, zaś czytelnicy czują się usatysfakcjonowani, że ktoś podziela ich opinię.

Choć żyjemy w czasach kultury masowej, gdzie wiele działań jest podejmowanych pod tzw. publikę, to czy warto jest tak wszystko spłacać. Jeżeli wstawiłabym w ten tekst kilka ku…w lub ja pier…ole byłby on ciekawszy? Przekleństwa można wcisnąć wszędzie, ale po co? Nie wysilajmy się na łatwą kontrowersję, skoro ona nic tak naprawdę nie wnosi. Tak samo jak ciągłe (czytaj: nudne) narzekanie. Nie chodzi tutaj o wygłaszanie tanich sloganów, jak życie jest piękne itp., ale o otwartość na nowe wyzwania i próbę dostrzegania tego, co dla innych jest niezauważalne.