Biegiem nocnym rozpoczęło się kilkudniowe święto szczecińskich żaków, zwane również w pewnych akademickich kręgach „Tygodniem minimalnej trzeźwości”. Juwenalia, bo o nich mowa, w naszym nadodrzańskim mieście potrwają do 20 maja. Będzie to test dla naszej wątroby, która w tych dniach będzie miała wyjątkowo ciężkie chwile, a także dla naszych gardeł, które regularnie będą wykrzykiwać „Juwe Juwenalia, kto nie pije ten kanalia”.

O północy 16 maja pod Rektoratem US zebrała się liczna grupa studentów reprezentujących większość szczecińskich uczelni. Wiele osób było przebranych – pojawił się Borat, Flinstonowie, zakonnice (płci męskiej), reprezentacja Koko Koko Euro Spoko, lalki Barbie, klocki LEGO, Smerfy. W wydarzeniu organizowanym przez Porozumienie Samorządów Studenckich Wyższych Uczelni Szczecina kilkaset osób ruszyło biegiem w stronę Rektoratu ZUT. Na metę dotarli wszyscy, nie wszyscy trzeźwi, większość w całości (a przynajmniej brak połamanych rąk i nóg na pierwszy rzut oka). Na mecie odbyło się wręczenie nagród dla osób najlepiej przebranych, pokaz fireshow, który tak rozgrzał niektórych, że postanowili się ochłodzić w fontannie. Po biegu było do wyboru: afterparty na Grzędach i afterparty w Klubie Pinokio. Z pewnych źródeł wiemy, że klub wybrało ok. 1200 osób, Grzędy i akademiki pozostała reszta co sprawia, że społeczność studentów jest widoczna w mieście i z ogromną przyjemnością zakłóca spokojny sen niektórym mieszkańcom. Pamiętajcie, co złego to nie my, a Juwenalia są od tego, żeby się wyszaleć. Osoby, które wolały bardziej aktywnie spędzić noc, miały okazję do uczestniczenia w Dobie Sportu, organizowanej przez szczeciński AZS. Nocna gra w piłkę? Proszę bardzo!

Kolejnego dnia, po pierwszym otrzeźwieniu, grupka (później grupa, pod koniec stado) młodych ludzi zebrała się pod Urzędem Miasta, aby zaklepać dobre miejsce na korowód. Nawet deszcz nie przeszkodził im w pilnowaniu ławek, wytrwałe studenciaki.

W okolicach godziny 17:30 pojawiła się platforma, pod gmachem urzędu nastąpiło symboliczne przekazanie kluczy do bram miasta. Chwilę później nastąpiło rozdanie ZUTowskich koszulek (wrrrrróć, wcześniej koszulki rozdało ASP, rozeszły się w ciągu 2 minut, ilość porażająca – plotki mówią o 30 sztukach), sceny („Ale Ty tu nie stałaś!”) i kolejki jak za PRL, ale wszystko przebiegło dość sprawnie (w porównaniu z rozdawaniem koszulek z US, ale o tym później) – za to ogromne brawa dla organizatorów tej inicjatywy, czyli Parlamentu Samorządu Studentów ZUT.

Około godziny 18:00 ulicami naszego miasta przeszedł Korowód, powodując zdenerwowanie kierowców na Placu Grunwaldzkim i w okolicach Placu Żołnierza Polskiego. Padały hasła: „A dobrze im tak, niech teraz stoją w korku, należy im się za przejeżdżanie na czerwonym, ochlapywanie pieszych wodą z każdej kałuży i wyprzedzanie na podwójnej ciągłej i przejściu dla pieszych!”. Kilka tysięcy osób (wiele ubranych w pomarańczowe koszulki ZUT, wiele poprzebieranych – mieliśmy nawet własnych rycerzy z PUM!) przeszło od Urzędu Miasta pod pomnik Adama Mickiewicza. Tam rozegrały się dantejskie sceny, ponieważ samorząd US nie do końca przemyślał sprawę rozdawania koszulek. Na początku obok pomnika Mickiewicza stało z 30 osób, które usilnie namawiały członków samorządu do rozdania koszulek „dopóki korowód w całości nie przyszedł”. Legendy głoszą, że miały być sprawdzane legitymacje studenckie, więc faktycznie lepszym rozwiązaniem byłoby rozpoczęcie rozdawania koszulek gdy jest jeszcze mało osób i względny spokój. Niestety uniwersytecki samorząd wciąż oczekiwał na sygnał co sprawiło, że zostali praktycznie przygniecieni przez napierający na nich tłum ok. 100 osób, który rozrastał się z każdą sekundą. Była to chwila, kiedy wiele osób zachowywało się jak bydło – wyrywanie koszulek z rąk, szarpanie za włosy, wyzywanie wszystkich wokół. Miejmy nadzieję, że to wydarzenie nie utkwiło w pamięci zbyt wielu osób, bo zachowanie wyniesione z chlewu/stadionu pełnego kiboli niezbyt dobrze o studentach świadczyło. Dużo fajniejszym momentem były wymiany koszulek między studentami i licytacje: „Oddam koszulkę PUMu za pół litra!”, „Wymienię damską L na męską XL z dopłatą w postaci piwa!”, bo uświadomiło wszystkim obecnym, że przedsiębiorczość wśród studentów nie zanika.

Po dotarciu korowodu do miejsca docelowego większość osób ruszyła w stronę Łasztowni, gdzie odbywały się koncerty. Tłum ludzi chętnie korzystał z ogródków piwnych Lecha, wiele osób wypróbowało juwenaliową atrakcję – kulę zorbing, która staczała się z rampy. Nawet piekielne zimno nie przeszkodziło w dobrej zabawie.

Na pierwszych koncertach (wystąpili Anti Dread, Pomorzanie, Godbite, Beer Coaster) było dość mało osób, dopiero Vavamuffin przyciągnął wielu ze strefy Lecha. Było pogo, była zabawa w berka i inne tańce-hulańce, zapewne wszystko po to, żeby się rozgrzać . Niektórzy wybrali opcję zabawy w plenerowym Klubie Pinokio – klimaty trochę inne niż na scenie głównej przyciągnęły wielu zwolenników klubowych rytmów.

Następnie miało wystąpić Hey. Czekamy. Czekamy. I dalej czekamy. Po 40 minutach (stania na placu na otwartej przestrzeni, przy Odrze, +7’C) dopiero rozstawili i ustawili sprzęt. Wiele osób zrezygnowało z ich koncertu, potraktowali to jako brak szacunku do widza.

Miałam wrażenie (podobnie jak tłum wokół mnie), że utwory wykonywane są „na odwal się”, dlatego też nie dziwię się, że kilkadziesiąt osób zniknęło do domu po kilku kolejnych utworach. Zaraz po Hey wystąpił Łąki Łan. Nie było mnie już tam, nie wiem ile osób zostało, ale jedno słyszałam – zespół naprawdę na poziomie, pomimo późnej pory dał czadu. Oby tak dalej, bo to właśnie przez takie pozytywne zachowania zdobywa się kolejnych fanów.

Relacja z czwartku już niedługo.

I pamiętajcie: „Juwe Juwenalia! Kto nie pije, ten kanalia!”