Czwartek był dla wielu widzów Kontrapunktu`2012 dniem szczególnym. Wówczas bowiem cztery autokary wypełnione teatromanami ze Szczecina pojechały do Berlina by zobaczyć trzy spektakle z repertuaru tamtejszych scen.

W dwóch poprzednich latach wyjazdy do Niemiec w ramach Kontrapunktu były trochę pechowe i nie wszystko rozegrało się zgodnie z planem (m.in. z uwagi na chorobę Angeli Winkler, która grała główną rolę w inscenizacji „Lulu”). W tym roku nie nastąpiły żadne niespodzianki i wszystko przebiegło zgodnie z ustalonym  harmonogramem. Wielu widzów miało jednak duże wątpliwości co do wartości artystycznej spektakli konkursowych.

Szkolny konflikt

Jako pierwszy (na scenie Schaubühne am Lehniner Platz) publiczność  obejrzała przedstawienie zatytułowane “Märtyrer” reżyserowane przez Mariusa von Mayenburga. Głównym bohaterem tego dramatu jest Benjamin Südel, chłopak, który jest bardzo radykalny w swych poglądach religijnych i stara się je narzucić swemu otoczeniu. Ponieważ jest jeszcze uczniem liceum, zdawałoby się, że jego ortodoksyjne pojmowanie  wiary zostanie szybko spacyfikowane, a młodzieniec porzuci swą misję nawracania innych by być taki jak pozostali jego rówieśnicy. Jednak sytuacja ta staje się jeszcze bardziej drastyczna, kiedy Ben  popada w konflikt z nauczycielką biologii, omawiającą teorię ewolucji Darwina i prowadzącą zajęcia , które można określić jako przysposobienie do życia w rodzinie. Chłopak ma zupełnie inne zdanie na oba tematy, często cytuje biblię znajdując w niej potwierdzenie swoich sądów. Dyrektor szkoły ulega „chrześcijańskiemu zainfekowaniu”, ale nauczycielka nie rezygnuje z propagowania swojego stanowiska (ona również czyta pismo święte, by znaleźć w nim broń przeciwko swemu adwersarzowi).

Napięcie pomiędzy postaciami dramatu jest coraz większe, a aktorzy bardzo sugestywnie przedstawili eskalację ścierania się poglądów obu stron. Przesłanie dramatu  nie przekonało jednak wielu widzów.  Część z nich uznała, że to karykaturalne ujęcie tematu, bazujące na  uproszczonych schematach. Doceniono natomiast scenograficzne i muzyczne walory „Märtyrera” (aktorzy śpiewali m.in. „Kyrie Eleison” i „Wonderful World” Armstronga).

Ascetyczna i trudna

Druga propozycja tego dnia to spektakl Dimitera Gotscheffa, bułgarskiego reżysera teatralnego, bardzo cenionego w Niemczech– „Gnijący brzeg. Materiały do Medei. Krajobraz z Argonautami”  według tekstów Heinera Müllera, pokazany na scenie Deutsches Theater. Trzy lata temu widzieliśmy na niej inny spektakl tego twórcy – „Die Hamletmaschine”, który był wysoko oceniany zarówno przez jury jak też publiczność Kontrapunktu. W przypadku wczorajszej prezentacji zdania były niestety przeważnie negatywne. Nawet wśród krytyków niemieckich, którzy są dobrze zaznajomieni z takim typem teatru, bardzo intelektualnym i ascetycznym w formie, ten spektakl wywołał swego czasu bardzo odmienne opinie. Problem z odbiorem „Gnijącego brzegu... dobrze wyraził  w swej  recenzji Rüdiger Schaper, który napisał, że „Wieczór z Müllerem i argonautami daje uczucie uwolnienia, choć jest jednocześnie męczący, i objawienia, choć równocześnie wiele zaciemnia”.  Ja niestety przychylam się do tego zdania.  Zabrakło mi w tej inscenizacji energii, a jej surowa konwencja scenograficzna na pewno nie sprzyjała kontemplacji zawartości słownej.

Finał w śniegu

Po obejrzeniu tych dwóch przedstawień przenieśliśmy się do teatru Berliner Ensamble, nad brzegiem Szprewy by tam obejrzeć „Rozbity dzban” czyli klasyczny tekst Heinricha von Kleista (pokazany poza konkursem) w reżyserii bardzo znanego reżysera jakim jest Peter Stein. Dwu i półgodzinny spektakl dostarczył widzom takich wrażeń, które usatysfakcjonowały większość trochę już zmęczonych trudami dnia, szczecinian. Rolę wiejskiego sędziego zagrał w nim Klaus Maria Brandauer (pamiętny z ról w filmach „Mefisto” i „Pułkownik Redl”) i on bezsprzecznie był w centrum uwagi, ale także pozostali aktorzy jak choćby Martin Seifert (w roli radcy) czy Tina Engel (jako właścicielki dzbana), pokazali wysokie umiejętności. Interpretacja Steina jest bardzo tradycyjna (scenografia i kostiumy nawiązują do epoki, w której  utwór powstał), ale tę konwencję trochę podważa, zaskakująca, mistrzowska scena finałowa (rozegrana na... śniegu).

Reasumując można uznać kontrapunktowy Dzień berliński  za interesujący, w myśl przysłowia „wszystko dobre, co się dobrze kończy”.