Sakwy, dwa rowery i głowy pełne marzeń o dalekiej podróży. Od tego rozpoczęła się przygoda Moniki Huetter i Bartka Jakubowskiego, którzy rok temu wyjechali rowerami ze Szczecina do Chin. „Były takie krótkie momenty kiedy tęskno mi było za domem, za jedzeniem, za rodzicami. Zawsze potem działo się coś ciekawego. Spotykało się jakiegoś człowieka, czy jakąś sytuację i chciało się dalej podróżować” - opowiada Monika Huetter.
„Wow, ludzie są niesamowici”
Przed wyjazdem mówili, że najbardziej nie mogą się doczekać Iranu. Z jednej strony jest to kraj islamski, z drugiej różni podróżnicy zapewniali, że ludzie są niezwykle przyjaźni. Jakie wrażenie odnieśli Monika i Bartek? - Jechaliśmy sobie rowerem i potrafili nas zatrzymać parę razy, by zrobić sobie zdjęcie, dać orzeszki, wodę, zapraszali nas do siebie. Często też dostawaliśmy hotel za darmo, czy też zaproszenie na obiad do jakiegoś lokalu. Było to niespodziewane dla nas i myśleliśmy – wow, ludzie są niesamowici – opowiada z uśmiechem Monika i dodaje: - Za każdym razem mówili, żebyśmy w naszym kraju powiedzieli, że tutaj ludzie są dobrzy, otwarci, że to nie jest taki islam jaki pokazują media.
Podróżnicy otrzymywali również nietypowe prezenty. Jeden Irakijczyk ofiarował Bartkowi swój zegarek po tym, jak zaprosił ich na pizzę. – Odprowadził nas na wylotówkę, ściągnął zegarek z ręki i mi go dał – śmieje się Jakubowski. – Na początku nie chciałem go przyjąć, jednak zaczął się bardzo denerwować i nie pozostawił mi dużego wyboru. Innym razem po obiedzie w jednym z domów otrzymali skórzane portfele, opaski, chusty. W Chinach zaś ludzie dawali im pieniądze. – Tam niektórzy mieszkańcy pierwszy raz widzieli obcokrajowca. Poza tym Chińczycy są zwariowani na punkcie selfie sticków i ciągle chcieli sobie robić zdjęcia – wyjaśnia Monika.
A ile to wszystko kosztuje?
Przed wyprawą szacowali, że na każdy dzień powinni przeznaczyć ok. 30-40 zł. I, jak mówią, to się sprawdziło. Poza tym w Laosie ich wolontariat przekształcił się w pełnoetatową pracę na nieco ponad miesiąc. – Na początku przygotowywaliśmy bar do otwarcia. A później 30-metrową łodzią codziennie o zachodzie słońca robiliśmy kursy dla turystów, serwowaliśmy drinki, zajmowaliśmy się muzyką i rozreklamowaniem tego – opowiada podróżnik.
Dzięki tej wyprawie mogli też zapoznać się z różnymi cenami produktów spożywczych na świecie. – Pierwszy z brzegu przykład, to że cebula w Bangkoku jest 6-7 razy droższa niż w Polsce. Z drugiej strony, owoce egzotyczne są bardzo tanie – opowiada Bartek. – Mango rośnie na drzewach, więc sąsiedzi sami nam przynosili – dodaje Monika i ze śmiechem podsumowuje: – No i smakuje zupełnie inaczej niż to w Polsce.
Podróżnicy zaznaczają, że w każdym miejscu żywili się inaczej, a ich podejście podyktowane było względami ekonomicznymi. – W Chinach jedliśmy bardzo mało mięsa, bo było dosyć drogie, poza tym stołowaliśmy się jak najtaniej. W tych wszystkich barach, gdzie jest brudno – dodaje Monika. – Choć tam wszędzie jest brudno.
- Tam w każdym lokalu na ścianie musi wisieć ocena inspekcji i jest podana ocena jaką on dostał. Są trzy minki: uśmiechnięta, pozioma i smutna. Zawsze stołowaliśmy się w tej smutnej – dopowiada Bartek.
Co kraj to obyczaj
- W Chinach jest nakaz trąbienia podczas wyprzedzania – mówi Bartek. - Raz byłam głucha przez pół dnia na jedno ucho, ich klaksony są bardzo nieprzyjemne – dodaje Monika. Jeśli chodzi o drogi w tym kraju, to podróżników zaskoczyły również drzewa lub lampy na środku dwóch pasów ruchu. - Poza tym Chińczycy niczego się nie wstydzą – tłumaczy podróżnik. – W toaletach nie ma drzwi, czasami nie ma nawet przegródek. Tak samo jak charkanie, plucie na ulicy – zupełnie się tym nie przejmują.
Monikę najbardziej zaskoczyły elegancko ubrane panie, które podchodziły do koszów na śmieci i smarkały „po męsku” bez chusteczek higienicznych. – Zdziwiłam się też tym, jak bardzo dużo ludzi je słynne zupki chińskie. Oni mają troszkę większe opakowania niż my, tutaj w Polsce. No i oczywiście więcej dodatków – opowiada rowerzystka. W przeciwieństwie do Europy, gdzie od palenia w miejscach publicznych się odchodzi, tam „puszczanie dymka” było dozwolone wszędzie, nawet w hipermarketach. W instytucjach państwowych były wywieszone tablice ze zdjęciami pracowników od sprzątaczy po dyrektorów. Każdy był ważny. – Widzieliśmy też poranne apele na stacjach benzynowych, jak pracownicy na początku coś krzyczą, a potem robią rozgrzewkę wokół budynku. Wszystko z uśmiechem na twarzy, widać, że oni w to wszystko wierzą – opowiada Monika. - Bardzo męczącym obyczajem w Iranie było noszenie długiej odzieży. Panowie muszą nosić długie spodnie bez względu na temperaturę zaś kobiety szarfy na włosach – opowiada Bartek. Jak podkreślają, było to szczególnie uciążliwe podczas jazdy na rowerze.
Praktyka a teoria – usterki, przydatny sprzęt i zbędny balast
Do swojej rowerowej przygody śmiałkowie przygotowywali się parę lat. Czytali blogi podróżnicze, rozmawiali z innymi rowerzystami, radzili się ekspertów. Po rocznej podróży wiedzą, co u nich zdało egzamin, a co okazało się ciężarem. - Rowery dały radę. Największe usterki: Monice się rozpadła manetka, wymieniliśmy też supporty. Dużo flaków mieliśmy w Chinach - wyjaśnia Bartek. – Nie było dnia byśmy jakiegoś nie złapali. W pewnym momencie przestaliśmy je łatać, dopompowywaliśmy oponę. Łataliśmy ją jak zrobiły się 3-4. Jeśli chodzi o bagaż to przyznaje, że zabrał za dużo par butów i po drodze po prostu wyrzucał część. Przydała się ładowarka rowerowa i power banki. – W Wietnamie kupiliśmy gitarę i przez to przestaliśmy wrzucać więcej filmików z podróży – śmieje się Monika. Oczywiście wróciła z nimi do Polski. Co dalej? – Każdy się pyta. Musimy trochę odpocząć... Na spokojnie, odnaleźć się... – puentuje z uśmiechem Monika.
Komentarze
4