Lateks, bondage i wysokie obcasy....To wszystko przegapiliście nie przychodząc na jedyny koncert Funker Vogt Polsce, jednego z bardziej rozpoznawalnych zespołów alternatywnej sceny Elektro. Nie byliście jednak jedynymi, którzy tego dnia zostali w domu. Frekwencja na poziomie minimalnej nawet mnie, posiadającej z gruntu dużą wiarę w nasze miasto, przyniosła gorzką myśl: „Cholera, tu naprawdę nic nie warto robić...”.

Wojna....z niską frekwencją

Funker Vogt powstał w 1995 roku i wraz z wydawaniem kolejnych płyt coraz mocniej mieszali w gatunku elektronicznej muzyki, zdobywając coraz większą popularność wśród odbiorców alternatywy. Nazwa zespołu pochodzi od przyjaciela jednego z członków, który służył jako operator w niemieckiej armii. Wybór nazwy opisuje i definiuje motyw przewodni projektu: niemiecka armia - wojsko – wojna. Od 1996 Funker Vogt wydał 4 albumy, 4 EP, 5 singli, 1 remix CD i 1 film, a 2006 zagrali na prestiżowym festiwalu gotyckiej muzyki elektronicznej Castle Party. Po tym opisie można więc wnosić, że nie jest to garażowa grupa grająca do kotleta, co niestety 28.11 spotkało ją w Słowianinie. „Do kotleta” to może małe nadużycie, bo w Słowianinie nie sprzedają frytek, choć może akurat szkoda, bo próbując przeczekać mało udane supporty zjedzenie czegoś na ciepło wydawało mi się wyjątkowo atrakcyjnym pomysłem.

Pseudosupport

Występy supportów z Niemiec, grup Pseudokrupp Project i Trial, dyskretnie przemilczę. Pierwszego nie widziałam, ale jeśli grał równie marnie co drugi, to nic nie straciłam. Nawiedzony samym Szatanem wokalista nie zrobił na mnie dobrego wrażenie, a mało pomysłowe i wtórne dźwięki kolejnych utworów powodowały tylko rosnący niesmak. W tym czasie, co warto odnotować, na sali bujało się jakieś kilkanaście osób. Liczba urosła do kilkudziesięciu (sic!), kiedy na salę wkroczył Funker Vogt.

Dobra zabawa bez waty cukrowej

Szczerze powiedziawszy, szkoda było zespołu z wyrobioną renomą grającego dla zaledwie garstki osób w pustym lokalu. Kontrast pomiędzy supportem a gwiazdą był równy przepaści nad kanionem Kolorado, dopiero z chwilą wyjścia na scenę muzyków z Funker Vogt poleciał w stronę widowni naprawdę dobry kawałek EBM. Nie zabrakło najbardziej rozpoznawalnych utworów, jak White Trash, Maschine Zeit, City Of Darkness czy Fallen Hero. Grupa dawała z siebie wszystko, pot z wokalisty lał się obficie, a przybyła skromna publika bawiła się świetnie. W tym miejscu nachodzi mnie smutna refleksja, że jeśli do Szczecina nie przyjeżdżają gwiazdy disco-polo albo komercyjnego popu (marzeniem każdego organizatora byłaby zaś Doda z supportem Boysów), to nie ma szans na normalną frekwencję na koncercie. Jeśli coś chociaż trochę wykracza poza ustalony nurt komercji, to z pewnością w Szczecinie okaże się klapą. Kwestią poboczną jest słabe rozreklamowanie wydarzenia na mieście, plakatów czy innych informacji. Mimo to ukłony w stronę Słowianina za odwagę podjęcia się przedsięwzięcia, bo na pewno po tym koncercie klub jest finansowo „w plecy”.