Stoisz stopami na krawędzi przepaści, patrzysz przed siebie, a serce bije Ci tak szybko, że słyszą je wszyscy w promieniu 100 metrów. W myślach żegnasz się już z mamą i tatą … a następnie rzucasz się głową w dół. Emo-scenariusz samobójczej śmierci? Nie, to BUNGEEE...!!
Jednym skokiem „w męskość”
Czwarta odsłona współpracy magazynu HOT i portalu wSzczecinie.pl w ramach cyklu artykułów „eXXXtremalny Szczecin” to mocna dawka mieszaniny strachu i adrenaliny. Skoki na bungy, pomimo długiej tradycji, niezmiennie wzbudzają mnóstwo zainteresowania i ciekawości. Niektórzy zastanawiają się, czy sami daliby radę na własne życzenie skoczyć na główkę z dźwigu, a Ci mający to za sobą jeszcze długo potem nie mogą przestać o tym opowiadać ( czasem w kolejce do gabinetu rehabilitacji). Bungy jumping najprawdopodobniej pochodzi z Nowej Gwinei, z miejscowej tradycji męskiej inicjacji. Gdy chłopiec wchodził w odpowiedni wiek, plótł linę z lian, przywiązywał ją sobie z jednej strony do nóg, z drugiej strony do wierzchołka bambusowego drzewa i skakał z wysokości 30 metrów. Lina była mało elastyczna, zatem chłopiec czuł silne szarpnięcie, ale od tego momentu był już uważany za mężczyznę. Odkrycie tego specyficznego elementu folkloru wyspy i przybliżenie go światu zawdzięczamy ekipie dziennikarzy "National Geographic", którzy opisali je w styczniowym numerze tego miesięcznika z 1955 roku. W ciągu dziesięcioleci ta mrożąca krew w żyłach dziedzina sportu zdobywała sobie coraz liczniejsze rzesze miłośników i wykształciła własne odmiany-córki. Zdaniem wielu osób istnieją dwie odmiany skakania na linie. Pierwsza, zwana bungee, rozpowszechniona przede wszystkim w USA, polega na swobodnym spadku, przez co osiąga się większą swobodę lotu i większe "dyndanie". Druga odmiana, zwana bungy, zadomowiła się wszędzie, poza Stanami. Korzysta się w tym wypadku z lin mniej elastycznych, przez co osiąga się mniejsze prędkości oraz bardziej spokojny lot. Bez względu jednak na metodę skakania, wrażenia związane ze skokiem niewiele różnią się od siebie – od zwątpienia, ogromnych nerwów, rozluźnienia i w końcu po radość - niewiele jest sportów, w których paleta emocji zmienia się w tak szybkim tempie.
Zważ swój strach
Dlaczego w ogóle ludzie decydują się skakać? Motywacje są różne. Zuza do skoku wzięła jako psychiczne wsparcie koleżankę i tak opowiada o swoim doświadczeniu: „Zawsze chciałam skoczyć, ale wydawało mi się to poza moim zasięgiem: w Szczecinie nie ma stałej skoczni i nie wiedziałam, jakie są koszty takiego skoku, więc zawsze mówiłam sobie jedynie „może kiedyś?”. Decyzja o skoku zapadła dość spontanicznie na imprezie, z Lalką uznałyśmy, że może warto kiedyś spróbować i zobaczyć po prostu jak to jest i czy damy radę.” Koleżanka wtóruje słowom Zuzy - „Swego czasu byłam w Hide Parku i bardzo mi się spodobało, wtedy postanowiłam, że chcę większej adrenalinki , skoczyć jeszcze raz, ale z większej wysokości. Ostatecznie zdecydowałyśmy razem z Zuzą - sama bym nie skoczyła.”
Emocje zaczynają się jeszcze zanim postawimy stopę na dźwigu. Najpierw ważenie, którego wynik potrafi dać niejednej kobiecie adrenalinę lepszą od bungy ;). Do wagi dobierana jest elastyczna lina. Im więcej ważysz, tym grubszą linę dostajesz. Waga ciała jest zapisywana flamastrem na dłoni; następnie trzeba podpisać dokument stwierdzający, że jesteśmy przy zdrowych zmysłach i na skok zdecydowaliśmy się dobrowolnie. Nie można być w ciągu ostatniego roku operowanym ani też mieć kontuzjowanych nóg. Każdy wchodzący na teren z bungy jest ubezpieczony na 250 tys. złotych, choć oczywiście lepiej, żeby rodzina nie musiała później korzystać z tych pieniędzy. Napięcie rośnie, po głowie tłucze się pytanie „CO JA W OGÓLE TU ROBIĘ?!”, a następnie dźwig unosi nas kilkadziesiąt metrów nad ziemię i pozostaje już tylko (albo aż) do wykonania ten najważniejszy w życiu skok. O ile nie jest on Twoim ostatnim, w nagrodę za psychiczne tortury na górze i orgazm latania na dole dostajemy pamiątkowy dyplom.
Sprawa bezpieczeństwa jest kluczowa dla skoków na linie i niewątpliwie z tego powodu zabawa ta wzbudza tyle emocji. Skacze się przy pomocy długiej, elastycznej liny wykonanej zwykle z około tysiąca gumowych włókien. Zanim liny, karabinki, haki i uprzęże zostaną przypięte do amatora pionowych lotów, przechodzą długi proces rygorystycznych testów zezwalających na dopuszczenie ich do użycia. Gumowe liny wymieniane są co 100 - 120 skoków, jednak przy całej świadomości towarzyszącej wiedzy o bezpieczeństwie, skoczkowie muszą zawsze pamiętać o naczelnej zasadzie - „to moja decyzja, nikt mi tu nie kazał przychodzić”. Czy mając jednak do wyboru śmierć na przejściu dla pieszych czy od dostania kubłem z farbą spadającym z rusztowania, nie lepiej wybrać czegoś oryginalniejszego?
Wpierw krzyczysz ze strachu, potem z radości
„Czy się bałam? Oczywiście, że tak! Pan, który nas przygotowywał do skoku, żartował sobie mówiąc: „Zadzwonię do Łodzi - przyjadą po młode skórki." Bardzo długo zastanawiałam się stojąc na wysokości 61 m, czy w ogóle to zrobić... Chciałam już zrezygnować. Ale w poczuciu obojętności postanowiłam, że skoczę. W trakcie lotu czułam się okropnie przerażona i sparaliżowana. Kiedy zaczynałem spadać ogarnęła mnie panika. Poczułam gwałtowne przyśpieszenie, nie mogłem uwierzyć, że LECĘ w dół. Ziemia zbliżała się szybko... zbyt szybko. Chciałam krzyknąć ze strachu, ale nie byłam w stanie. Gdy spadałam, widziałam tylko maleńki materac - miejsce, o które się rozbiję... Kiedy już dotknęłam ziemi, poczułam ulgę i byłam bardzo szczęśliwa. Byłam z siebie naaaprawdę dumna.” - mówi o swoim skoku Lalka. Zuza dla odmiany darła się wniebogłosy, ale odczucia „po” niewiele się różnią. Duma z własnej odwagi i podbudowanie samooceny gwarantowane na długie miesiące!
Ludzie ze Szczecina i okolic skaczą głównie przy okazji organizowanych u nas co jakiś czas imprez masowych – Juwenaliach, Szczecińskim Pikniku Wodnym czy Dniach Morza, przy okazji których z 61 metrów w tym roku wykonały swój skok dziewczyny. Odważnych nie brakuje, pomimo konieczności wydania kwoty w przedziale 80- 100 złotych. Jak mówią jednak ci, którzy skok mają już za sobą, pieniądze w tym wypadku nie grają roli, bo oprócz rzeczy materialnych dobrze jest też kolekcjonować czasem wspomnienia. A te, jak wiadomo, są bezcenne.
Zawsze należy pamiętać, by pierwsze skoki odbywały się pod czujnym okiem doświadczonego instruktora, który zapewni nam fachową opiekę i odpowiedni instruktaż. Warto również po skoku profilaktycznie odwiedzić gabinet specjalisty od kręgosłupa, bowiem gwałtowne spięcie a następnie rozluźnienie tej części ciała może czasami później powodować bóle promieniujące od poluźnionych kręgów. To jak? Jesteś hardkorem i skoczysz...?
Komentarze
1