Gdyby połączyć czytanie literatury, oglądanie filmów i obrazów oraz słuchanie muzyki, otrzymałoby się trójwymiarowe pole dla wyobraźni. Po zabieg ten sięgnął zespół Frozen Bird, którego debiutancka płyta od końca lutego gości w sklepach.

Album zatytułowany Terry's Tale przenosi słuchacza w bajkowy świat tajemniczego miasteczka, które zwiedzamy wraz z bohaterem wydawnictwa – Terrym. Razem z nim gubimy się w ciemnych uliczkach, zapętlamy w kryształowym labiryncie snów, trafiamy do niebezpiecznych miejsc, po czym lądujemy w ramionach podejrzanych wybawicielek – wróżek, a może czarownic. Wszystko to dzieje się w naszej wyobraźni prowadzonej przez muzykę: raz szybką, przywodzącą na myśl bieg bądź huczną zabawę w podrzędnej kantynie, raz wolną niczym kołysanka dla strudzonego podróżnika.

Warstwie audialnej towarzyszy interesująca oprawa wizualna. Głównym motywem okładki i wkładki płyty jest las. Miejsce, które literatura zawłaszczyła sobie dla ukazywania sytuacji głównie tajemniczych i niebezpiecznych. Czy Terry jest Czerwonym Kapturkiem ginącym we nowoczesnej dżungli – mieście? Józefem ze Sklepów cynamonowych? Częściową odpowiedź na te pytania znajdujemy w wydawnictwie, ponieważ we wkładce (mającej postać plakatu) zamieszczono teksty utworów, a tuż obok nich rysunek przypominający wyprowadzoną z równowagi, rozdygotaną różę wiatrów.

Największą jednak podpowiedzią jest widniejący we wkładce fragment Historii Terry'ego. Po zdradzeniu kilku szczegółów z jego życia odsyła on na stronę zespołu, na której w najbliższym czasie ma pojawić się całość (ponowne zaproszenie do wędrówki?). Póki co, przeczytać na niej możemy, że pod nazwą Frozen Bird ukrywa się pięcioro muzyków: lider – Radek Duda (znany warszawskich undergroundowych zespołów 3D i Black Taxi), wokalistka o pseudonimie Lula, Radek Polakowski (Gaamera, Pablopavo, Ludziki), Piotr Janiec (Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego, Trifonidis Free Orchestra) oraz Hubert Zemler (Horny Trees, Incarnations, Natu, Ritmodelia).

Instrumentarium, jakim się posługuje zespół, jest naprawdę obszerne: pianino, mbira, tuba, akordeon, skrzypce i wiolonczela, spojone subtelnymi efektami elektronicznymi. Poza rozbudowaną historią, która pozwała nazywać tę płytę epicką, jest ono najmocniejszą stroną tego albumu. Natomiast razi w nim fakt, że choć część tekstów zapisano w rodzaju męskim i stanowią one wyznanie Terry'ego, śpiewa je wokalistka. Jednak może to chwyt z kategorii licentia poetica. Może bohater podróżując, spisywał historię swojej drogi, a pewnego dnia jego pamiętnik trafił w ręce zwodniczej syreny albo chciwej szynkarki, która teraz, śpiewając, przeplata swoje piosenki jego opowieścią. Kto wie - głos Luli, trochę drażniący, zwłaszcza przy pierwszym przesłuchaniu płyty, odnajduje się dobrze zarówno w stylistyce operowej, jak i kabaretowej i sprawia, że nie mamy trudności w wyobrażeniu sobie nikczemnych postaci w stylu Cruelli de Mon w miejsce Bogu ducha winnej wokalistki.

Sięgając po ogólniki, chciałoby się napisać: lektura całej płyty jest pasjonująca, bo trudno inaczej precyzyjnie wyrazić, czym jest obcowanie z tym albumem.