Jeden – sobotni – wieczór, dwie gitary, dwóch wykonawców, dwa autorskie koncerty. Dodatkowo oba występy okraszone płomieniami.

No, może jeden z nich płomykami raczej, bo ogniki towarzyszące wykonawcy uwięzione były w szklanych lichtarzykach stojących na stolikach, za to drugi ozdobiony całym, cyrkowym niemal, pokazem żonglerki płonącymi kijami, prętami i sznurkami.   

Pivaria – szczeciński pub pod estetycznymi zielonymi parasolami, umiejscowiony na dziedzińcu muzeum przy ul. Staromłyńskiej oraz, znana z licznych artystycznych prezentacji a także sezonowego Letniego Kina na Deptaku, uliczna scenka u wylotu ul. Bogusława.

Tyle podobieństw między tymi koncertami.

Ryszard Słowicki i Robert Kasprzycki.

Robert Kasprzycki to twórca wyraźnie bardziej znany i uznany aniżeli „nasz” szczeciński „Riccardo”, czyli Ryszard Słowicki. To ogólnie wiemy. Niezależnie jednak od zasobów muzycznych zmagazynowanych w Jutjubie, od ilości koncertów i od tytułów nagranych utworów, przyznać trzeba, że Robert Kasprzycki bardzo zyskuje przy bezpośrednim z widzem kontakcie. Ten artysta to cały "pakiet sceniczny" w jednym. Napisać
i zaśpiewać to jedno, ale poprowadzić swój koncert, zapowiedzieć się, uwieść tą zapowiedzią widownię a nadto nawiązać luźny, bardzo interaktywny sposób przebywania ze słuchaczami – to całkiem inna sztuka. Sztuka mocno dodana. I na tym polu „nasz” Riccardo słabszy jest znacznie.
Brak swady i swobody w wypowiedziach, brak dystansu i dowcipu, słaby kontakt z widzem oraz pewien schematyzm czy też szablonowość w tematyce samych utworów, to grzechy główne szczecińskiego barda.

Poza tym jednak Słowickiego da się słuchać. Chwilami nawet bardo. A o śpiew wszak chodzi tu przede wszystkim.

W wypadku Ryszarda Słowickiego czepić się można jeszcze samego doboru piosenek oraz kolejności śpiewanych utworów, które sprawiały wrażenie ad hoc dobranej składanki, bez żadnej myśli głównej. 

To samo zresztą i u Kasprzyckiego, który zręczniej się jednak umie wybronić z zarzutu przypadkowości i grania pod publiczkę, a to z tego choćby powodu, że w treści rzucanych gęsto dykteryjek i przypowieści, z łatwością znaleźć umie powód do zaśpiewania tej a nie innej piosenki. Ten quasi improwizowany sposób koncertowania jest zresztą z pewnością przemyślanym zabiegiem a jego lekkość i czarująca zmienność artystycznych klimatów, wynikają z dobrze wypracowanej przez lata scenicznej strategii. 

Dobrze, że Słowicki śpiewa, że znowu nagrywa, że znowu – artystycznie - daje znać o sobie. To ważne i dla niego i dla fanów, których ostatnimi czasy się dośpiewał. Wszak wydawał w Szczecinie wiersze, wszak pisał wystawiane w mieście dramaty, wszak prowadził w szczecińskiej rozgłośni radiowej audycję autorską. To także on zdobył Grand Prix w szczecińskiej edycji Ogólnopolskiego Festiwalu Młodych Talentów 2007.
Mówili o nim: szczeciński Wojaczek. I niech mówią nadal. Oby tylko ten Wojaczek nie ciążył Słowickiemu powinnością dotrzymywania kroku wrocławskiej legendzie. Niech walczy śpiewaniem, bo i jemu, a może przede wszystkim jemu jest to potrzebne.


I cóż z tego, że porządny Słowicki nie jest już tak romantyczny. Jakkolwiek by nie ważyć, spokojny umysł i takiż poranek, dają szansę na jeszcze jeden wiersz i kolejną piosenkę.