Me Myself And I to formacja, której siłą jest głos i pomysł na muzykę. O kontrolowanym freestyle`u, czystości przekazu i przełamywaniu wszelkich granic rozmawialiśmy z Magdaleną Pasierską i Michałem Majeranem oraz ich sesyjnym beatboxerem – Pejotem.

wSzczecinie.pl: Skąd czerpiecie inspiracje na tworzenie tak nietypowej i oryginalnej muzyki?

Michał Majeran: Polega to na tym, że się nie zamykasz na to co może się zdarzyć. Nagle możesz trafić na coś takiego, co może się okazać ciekawe. Ta muzyka rodzi się z otwartości. My sobie nie zakładamy żadnych granic czy barier estetycznych, stylistycznych ani gatunkowych. Jeśli pojawi się coś, co nas zaintryguje – to my to podchwytujemy i zaczynamy „obrabiać”. I tak powstaje nasza muzyka. Po prostu cały czas poszukujemy dźwięku.

 

wSzczecinie.pl: Jak właściwie wpadliście na pomysł, aby tworzyć taką, a nie inną muzykę?

Magdalena Pasierska: To było kompletnie przypadkowe. Właściwie to los sprawił, że tak się stało. Kilka lat temu, jak byłam w Londynie usłyszałam, jak jeden chłopak robił beatbox, a pewna dziewczyna do tego śpiewała. Właściwe, wtedy po raz pierwszy zobaczyłam i usłyszałam beatbox. Zmieniło to moje wyobrażenie o muzyce. To mną totalnie wstrząsnęło. Po powrocie do Polski zaczęłam się tym interesować i próbowałam dotrzeć do rodzimych beatboxerów. Buszowałam po  Internecie w poszukiwaniu informacji tego kto i w jaki sposób to robi. I tak udało mi się skontaktować z Piotrem Saulem, czyli chłopakiem, z którym byliśmy w „Mam talent”. Z kolei Michała poznałam na jednej z imprez, podczas której narodziła się idea wspólnego grania. W momencie, kiedy zaczęliśmy grać w trójkę, od razu, od pierwszych prób zaczął powstawać nasz repertuar.

 

wSzczecinie.pl: W jaki sposób zapisujecie, utrwalacie swoje pomysły na muzykę?

M.P: Zapisujemy to w sposób, w jaki robi to prawdopodobnie każdy muzyk – niezależnie od tego czy gra czy śpiewa. Po pierwsze – wszystkie nasze pomysły nagrywamy i rejestrujemy. Każdy z nas ma też olbrzymią „bazę” swoich pomysłów zapisanych na różnych narzędziach przekazu. Mamy też telefony z dobrymi dyktafonami i pojemną pamięcią. Natomiast wtedy, kiedy pracowaliśmy nad muzyką do Pomysłowego Dobromira, robiliśmy notację nutową. Zrobiliśmy to w ten sposób, bowiem materiał był bardzo obszerny, a nuty ułatwiały zapamiętanie całości. Zaś teraz istnieją zaawansowane programy komputerowe, które pliki w formacie midi przerzucają od razu w notację. Zapisywać muzykę można na wiele możliwości, a my z tego korzystamy. Istnieje taka jedna prosta zasada: jak komponujesz własne rzeczy, to je po prostu zapamiętujesz. To jest naturalne, bo to zostaje w tobie i tyle.

 

wSzczecinie.pl: Słowa są Wam niepotrzebne?

M.P: W tej chwili tak. To jest taki nasz pomysł na muzykę. Zaczęliśmy ten zespół jako trio wokalne z zamiarem kontrolowania muzyki ludzkim głosem, przetwarzając ją przez różne technologie i używając szeroko pojętego scatu jazzowego do artykulacji i wydobywania melodii. Paradoksalnie, okazało się to być takie czyste przekaźnikowo, bowiem słowa mogą dość dużo zamieszać w przekazie. Gdy śpiewamy na przykład „Takadum” to wszyscy rozumieją, co chcemy powiedzieć i bardzo na to reagują. Przepływ tych emocji jest „czystszy”. Na razie nasza koncepcja się nie zmienia. Jednak na koncertach śpiewamy też standardy jazzowe, czyli trochę tych słów używamy.

wSzczecinie.pl: Dlaczego „Me Myself And I”?

M.P: Nasza nazwa wzięła się ze zwykłej improwizacji podczas jednej z naszych prób. Ja sobie podśpiewywałam ten tekst – me, myself and I… i Michał to podchwycił, mówiąc że to świetnie do nas pasuje. Czyli jak widać, słowa czasem u nas się pojawiają.

 

wSzczecinie.pl: Przeważnie każdy początek jest trudny, zwłaszcza w branży muzycznej. Ciężko było Wam się przebić przez popkulturową modę?

M.P: Był taki moment, w którym musieliśmy podjąć decyzję czy robimy to na 100% czy nie. Dla mnie wiązało się to z decyzją podjęcia urlopu dziekańskiego na studiach. Trudne były chwile, kiedy graliśmy za symboliczne kwoty. Tym bardziej, że konstruując nasz zespół wraz z potrzebnym nam sprzętem potrzebowaliśmy gotówki. Ale myślę, że trudne momenty dotyczyły przede wszystkim życia prywatnego, gdyż nie wiedzieliśmy co się stanie i gdzie będziemy. Ale na szczęście przetrwaliśmy to wszystko. Teraz jesteśmy silniejsi, a wydana płyta jeszcze bardziej nas wzmocniła. Chociaż „Takadum!” jest takim dzieckiem, którego nie planowaliśmy.

M.M: Taka wpadka

M.P: Tak, ale to dziecko uparło się, że się urodzi. I bardzo dobrze. Jest to swojego rodzaju cześć dla powstałych kompozycji. Cały początek Me Myself And I jest na tej płycie.

 

wSzczecinie.pl: Gracie z różnymi beatboxerami. Czy nie chcielibyście stworzyć stałego trio?

M.P: Chcielibyśmy

M.M: Takie było pierwotne założenie, że będziemy grali we trójkę. Okazało się to być jednak trudne do realizacji. Poszukiwanie beatboxera, który byłby z nami na dłużej trwa do dzisiaj. Ale zanim to nastąpi, musimy normalnie funkcjonować. Postanowiliśmy, że tak łatwo się nie poddamy tylko dlatego, że ktoś odpadł, miał problemy z narkotykami czy alkoholem. I to był też jeden z tych ciężkich momentów. Rozwiązaniem stało się zatrudnianie beatboxera jako muzyka sesyjnego. To się sprawdza i stanowi dobry wstęp do zespołu. Jest takim elementem urozmaicającym, bo zaczęliśmy współpracę z beatboxerami z najwyższej półki. Nagle poznaliśmy zupełnie odmienne światy beatboxerskie. Ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie, jak utwór potrafi się zmienić pod wpływem beatboxera.

M.P: Zobaczcie, występujemy już od ładnych parę lat, ciągle gramy numery, które stworzyliśmy gdzieś tam na początku, a one ciągle się zmieniają. Teraz koncertujemy z Pejotem. Właściwie trudno powiedzieć o Pejocie, że jest beatboxerem sesyjnym. Nasz repertuar jest zbudowany z Pejotem bardzo spójnie. Właściwie jest nim przesiąknięty.

M.M: „Śmierdzi” Pejotem

M.P: Stinky PJ!

 

wSzczecinie.pl: Wasze koncerty to czysta improwizacja czy zaplanowana machina dźwięków?

M.M: Raczej kontrolowany freestyle.

M.P:  Zawsze jednak staramy się być skupieni na scenie. Niezależnie czy są świetne warunki akustyczne czy nie. Gdy zaczynamy koncert, to muzyka jakby się uwalnia i zaczyna płynąć, ale musimy też wiedzieć, jak to wszystko scalić w harmonijną całość.

 

wSzczecinie.pl: Wasza muzyka nieźle buja, ale też pozwala na chwilę zapomnienia, kiedy człowiek zamyka oczy i po prostu odpływa…

M.P: Z pewnością materiał jaki promujemy na „Takadum!” właśnie taki jest. Za to nasza przyszła płyta, nad którą pracujemy będzie trochę inna. Też będzie bujała, ale w nieco inną stronę. Idziemy w bardziej ostrzejsze klimaty.

M.M: To nie jest też tak, że my boimy się „zaszufladkować”. My nie stawiamy sobie żadnych granic muzycznych. Zobaczycie na nowej płycie, jak wiele jeszcze drzwi zostało nie otwartych, choć tak naprawdę „narzędziowo” nie będziemy wiele zmieniać.

 

wSzczecinie.pl: Macie wrażenie, że poprzez swoją twórczość wypełniacie pewną lukę na polskim rynku muzycznym?

M.P: Absolutnie, to chyba widać i słychać. To nie jest jakaś wyniosłość z mojej strony, ale tak się po prostu dzieje. To, że nam się udało jest efektem naszej ciężkiej pracy.

M.M: Przykładem na to jest fakt, że nasze koncerty przychodzą ludzie z każdej grupy wiekowej.

Pejot: Mówiąc zabawnie - przychodzą ludzie od 1 do 99 levelu.

 

wSzczecinie.pl: Polska scena muzyczna nie stanie się dla Was w pewnej chwili „za ciasna”?

M.P: Chcemy wychodzić dalej. Polski rynek muzyczny jest przede wszystkim wąski, dlatego możemy mówić o pewnych niszach.

 

wSzczecinie.pl: Zauważyliście, że odkąd Wy się pojawiliście, to również inne osoby chcą podążać w tym kierunku muzycznym?

M.P:Mamy bardzo duży odzew dzięki mediom, a właściwie to przez Internet i kanały społecznościowe, za pomocą których ludzie piszą do nas i proponują wspólne granie i takie wspólne doświadczanie muzyki. Prowadzimy również warsztaty wokalne. I na tym polu także zauważamy większe poruszenie.

 

wSzczecinie.pl: 1 lipca będziecie grali z okazji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Jest to dla Was duże wyróżnienie?

M.P: Oczywiście. Będzie to wydarzenie transmitowane na całą Europę. To będzie koncert o tym, jaka Polska jest.

 

wSzczecinie.pl: Teraz pytanie do Pejota – co czujesz kiedy Twój beatbox trafia zarówno do ludzi młodych, jak i tych „ nieco” lub „bardziej” starszych?

Pejot: Jestem wtedy bardzo szczęśliwy, zwłaszcza jeśli to, co robię trafia do ludzi, którzy są ode mnie o miliard lat starsi. Poza tym klimat koncertów Me Myself And I jest na tyle radosny, że puszczają wszelkie bariery i ograniczenia.

 

wSzczecinie.pl: W jaki sposób zaczęła się właściwie Twoja przygoda z beatboxem?

Pejot: Zacząłem zajmować się beatboxem, ponieważ w ten sposób do robienia muzyki nie potrzebuję spełniać jakichś zachcianek jak gitara czy perkusja. Wystarczy tylko głos. Pierwszy beatbox pokazała mi koleżanka i to jeszcze na początku pierwszej klasy gimnazjum. Od tamtego czasu zacząłem wymyślać swoje rzeczy i słuchać więcej muzyki tego typu. Spotykałem się z ludźmi, którzy mieli też tego typu zajawkę na muzykę. Starałem się powtarzać ustami dźwięki scratchu i perkusji. Po trzech latach swojego beatboxowania udało mi się poznać innych muzyków tego stylu. W tej chwili mija 9 lat mojej przygody z beatboxem. Przez ten czas grałem z Urszulą Dudziak, Jelonkiem i stworzyłem własną formację Projekt Hałas. W 2009 roku wygrałem Mistrzostwa Polski, a rok wcześniej zdobyłem w tym wicemistrzostwo. Aktualnie jestem reprezentantem Polski na Mistrzostwach Świata. Gram też bardzo dużo koncertów hip-hopowych, z czego jestem bardzo dumny – bowiem dzięki temu, że jestem hip-hopowcem, jestem też beatboxerem.

 

wSzczecinie.pl: A w jakim nurcie hip-hopu Ty się najbardziej odnajdujesz?

Pejot: Ja odnajduję się w nurcie hip-hopu w jakim jestem. Każdy ma swój hip-hop, jeżeli się tym interesuje. Trudno jest mi się przypisać do jakiegoś określonego gatunku. Zresztą w ogóle nie ma czegoś takiego jak nurt hip-hopowy.

M.M: To jest albo kultura albo styl.

Pejot: Nie, hip-hop to jest kultura

M.M: Nie zgodzę się, bo to może być albo stylem albo kulturą. Pejot – Ty znasz swój świat, a ja znam swój. Ja żyłem też w hip-hopie tak samo jak Ty. W latach 90-tych sam zajmowałem się rapowaniem. Rozróżnienie na hip-hop i rap jest totalnie polskie. Nigdzie indziej nie ma czegoś takiego. Jest bardzo dużo muzyków, którzy grają hip-hop, ale nie są hip-hopowcami. Na zachodzie hip-hop stał się po prostu stylem muzycznym. Polski hip-hop jest zaledwie małą częścią tego wszystkiego.

 

wSzczecinie.pl: O Me Myself And I stało się głośno dzięki Waszemu występowi w „Mam talent”. Pokazanie się w świecie mediów dużo zmieniło w Waszej twórczości w kontekście tego co się teraz dzieje dookoła Was?

M.M: My się przygotowaliśmy do tego wcześniej i poszliśmy do tego programu z pewnym założeniem, że chcemy go użyć jako narzędzia marketingowego. Narzędzia, które byłoby wydajne i nie wymagałoby wielkiego nakładu finansowego. Dla nas jako zespołu, który żyje z muzyki, pokazanie się w tym programie nie było jakimś wielkim wysiłkiem. Występy w „Mam talent” nie zmieniło naszego życia. Ono z pewnością je zintensyfikowało. Ale mieliśmy świadomość, że tak się stanie. Telewizja zmieniła to, że wcześniej musieliśmy planować nasze działania z wyprzedzeniem półrocznym. Teraz musimy planować je na dwa lata do przodu.

 

wSzczecinie.pl: Dziękujemy za rozmowę.

               

Rozmawiali:

Natalia Gołąbczyk

Remigiusz Kamiński