Gdzie i kiedy?
piątek, 24 listopada 2017, 19:00
Za ile?
25 - 55 zł
W piątek, 24 listopada, w sali symfonicznej szczecińskiej Filharmonii odbędzie się koncert, w którym usłyszymy utwory dwóch - co rzadkie - zaprzyjaźnionych ze sobą kompozytorów. W Koncercie fortepianowym nr 1 d-moll op. 15 Johannesa Brahmsa partię solową wykona izraelski pianista Roman Rabinovich, który zdążył już zdobyć serca publiczności takich sal, jak Carnegie Hall w Nowym Jorku czy Gewandhaus w Lipsku. Program uzupełni Symfonia nr 4 d-moll op. 120 Roberta Schumanna.
ARTYŚCI:
  • Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Szczecinie
  • Roman Rabinovich - fortepian
  • Philippe Bach - dyrygent
UTWORY:
  • Johannes Brahms - Koncert fortepianowy nr 1 d-moll op. 15
  • Robert Schumann - Symfonia nr 4 d-moll op. 120
Kompozytorów romantycznych na ogół więcej dzieliło niż łączyło. Na tym tle przyjaźń Brahmsa i Schumanna jawi się jako coś wyjątkowego. Wszystko zaczęło się od pewnego prywatnego recitalu 1 października roku 1853, kiedy to wzięty wówczas pianista Brahms zaprezentował swoje dzieła fortepianowe Robertowi Schumannowi. Kiedy skończył I część swojej sonaty C-dur Schumann wyszedł z pokoju. Wrócił z żoną i poprosił, aby Johannes zagrał raz jeszcze. W swoim notatniku zapisze później „on jest tym, który miał nadejść”.

Zauważmy Schumann idzie po małżonkę, by ta niczym wyższa instancja dała stempel pod dyplomem. No cóż, Klara była wówczas kompozytorką i wyśmienitą pianistką (co było historycznym wyjątkiem w świecie muzyki opanowanym przez mężczyzn). Przypomnijmy na marginesie, iż czasem zdarzało jej się nawet przyćmiewać sławę męża - jak np. podczas jednego z recitali dla Cesarza, kiedy po występie Klary monarcha zapytał Roberta czy również ma jakieś zdolności muzyczne... Przyjaźń była głęboka i dozgonna. Brahms niezmiennie liczył się ze zdaniem Schumannów. Po śmierci Roberta zaś posyłał Klarze swoje kompozycje, czekając na ocenę niczym uczniak na pochwałę pani od muzyki. Nie ulega wątpliwości, że darzył ją głębokim uczuciem, Klara zaś – jak to ujęła w jednym z listów „kochała go jak syna”. Natura ich zażyłości była złożona, ale nic dziwnego wszak to epoka romantyczna i te uczucia raczej nigdy nie były proste.

Co się zaś tyczy koncertu fortepianowego d-moll to droga do jego ostatecznej wersji była długa, a i owa postać finalna nie miała dobrej reputacji (złe recenzje…). Początkowo miał to być duet na dwa fortepiany, potem zaś czteroczęściowa symfonia. Do owej symfonicznej postaci Brahms zdecydował się dokomponować partię fortepianu, przerabiając wszystko i nadając całości klasyczną trzyczęściową formę. W efekcie słyszymy rodzaj monumentalnego koncertu symfonicznego, w którym nie chodzi o czysty popis wirtuozerii – to raczej rodzaj walki Dawida z Goliatem (pianista rzuca wyzwanie orkiestrze). Istnieje pewna teoria łącząca dramatyzm koncertu z okolicznościami jego powstania. Otóż w roku 1854, kiedy Brahms rozpoczął pracę nad dziełem, dowiedział się - niestety z gazet - o próbie samobójczej Schumanna, który rzucił się do Renu. Był to efekt ataku choroby psychicznej genialnego twórcy „Dichterliebe”. Jeśli zatem prace nad koncertem d-moll zbiegły się w czasie z szokującymi wieściami o chorobie przyjaciela, oczekiwaniem na jego wyzdrowienie (przebywał prywatnym w zakładzie w Endenich) i widokiem cierpienia Klary, nie powinien nas dziwić dramatyczny charakter głównego tematu fortepianowego I części…

Partię solową usłyszymy w wykonaniu izraelskiego pianisty Romana Rabinovicha, który zdążył już zdobyć serca publiczności takich sal, jak Carnegie Hall w Nowym Jorku, Gewandhaus w Lipsku czy John F. Kennedy Center for the Performing Arts w Waszyngtonie.

Robert Schumann podobnie jak Brahms myślał początkowo o karierze koncertującego pianisty. Jednak dość poważne kłopoty z prawą ręką spowodowane czy to zbyt forsownymi ćwiczeniami czy to pewnymi wrodzonymi ograniczeniami (trudno dziś orzec) sprawiły, że skupił się na kompozycji. Twórczość symfoniczna Schumanna rozkwitła w latach 40. XIX wieku, kiedy to, po wieloletnich, dramatycznych staraniach, poślubił ukochaną Klarę Wieck. W 1841 roku, po sukcesie I Symfonii, powstała następna, która przeszła później do historii jako IV Symfonia d-moll. Dramatyzm tej kompozycji także wiązany jest w literaturze z okolicznościami powstania. Być może w istocie słychać tu echo owych lat, kiedy to młodzi kochali się w konspiracji, w strachu przed obsesyjnym sprzeciwem ojca Klary Friedricha Wiecka.

Utwór był od początku koncypowany jako Fantazja symfoniczna, której cechą charakterystyczną było następowanie części cyklu bez przerw – podobno Schumann nie znosił sytuacji, w której publiczność klaszcze pomiędzy częściami (jakie to szczęście, że dziś publiczność wie już o tym dobrze, że nie klaszcze się między częściami symfonii…).

Robert Schumann był zwolennikiem muzyki absolutnej czyli sztuki dźwiękowej bez dodatkowych poetyckich dookreśleń. Wedle Alfreda Einsteina jednak IV symfonia nie jest zupełnie pozbawiona podłoża pozamuzycznego. Jest ono jednak skryte, dając o sobie znać jedynie w Romanzy. Nie chciał być bardziej „czytelny”: muzyka ma ukrywać program w tajemniczych głębinach (Alfred Einstein, Muzyka w epoce romantyzmu, s. 139). Jakiż to pozamuzyczny impuls stał za tym dziełem? Nieco światła może tu rzucić pewien wpis dokonany przez kompozytora w marcu 1841 roku w „ślubnym dzienniku”, a często wiązany z Symfonią d-moll. Jest w nim mowa o chęci sportretowania Klary w tym właśnie dziele...Nie byłby to zresztą jedyny utwór, w którym Schumann sportretował ukochaną (w wolnej części koncertu wiolonczelowego następuje przecież metafora dialogu z żoną). No cóż, Schumann podobnie jak Brahms, kochał Klarę i liczył się z jej zdaniem. Obaj też być może zdawali sobie sprawę, że miłość może i jest ślepa, ale na pewno nie jest…głucha.