Tory kolejowe, bomba domowej roboty i szantażysta, który żądał trzech milionów dolarów. Dziś po sprawie szantażysty zostało niewiele śladów. Kilka notatek i „tak” wydrukowane na pierwszej stronie Głosu Szczecińskiego.
„Głos Szczeciński”, 9 czerwca 1975 roku. Pierwsza strona, lewy margines, a na nim wytrącone z szyku, samotne, małe „tak”. Wygląda jak błąd drukarski, ale „tak” pojawiło się celowo. Wcześniej milicja otrzymała anonim od szantażysty „Jeżeli zgadzacie się, wydrukujcie słowo tak na marginesie pierwszej strony Głosu Szczecińskiego pomiędzy 1-10 czerwca 1975. Jeżeli nie – wojna na śmierć i życie”.
Atrapa, która wybuchła
Nieco ponad miesiąc wcześniej milicja otrzymuje telefon od nieznanego mężczyzny. Ten informuje, że na torach kolejowych, niedaleko Dziewoklicza jest podłożona bomba. Milicja blokuje ruch, przeczesuje teren i znajduje...gaśnicę. Ale nie jest zwykła, wystają z niej przewody, do których podłączona jest bateryjka. To może być bomba? Na miejsce przyjeżdżają saperzy, jeden z nich scyzorykiem odcina druty i przenosi „bombę” do radiowozu. Kapitan saperów jest przekonany, że to atrapa. Pewnie dlatego, dzień po odnalezieniu gaśnicy, 6 maja 1975 roku wydaje dyspozycję – przeciąć ją od góry. Szeregowy, który przystąpił do wykonania polecenia na własnej skórze przekonał się, że szantażysta nie żartował. Chwilę po nacięciu znaleziska nastąpił wybuch. Żołnierz stracił nogę.
Sprawę podłożenia bomby przejęła Służba Bezpieczeństwa. Miesiąc po odnalezieniu bomby na torowisku na biurko SB trafił anonim. „Partyzant” - bo tak się podpisuje – napisał, że umiejętność wysadzania pociągów zna jeszcze z czasów II wojny światowej. Ma dwóch wspólników, z którymi będzie podkładał bomby aż do momentu, gdy władze ulegną i dadzą szantażystom 3 mln 15 tys. dolarów. „Jeżeli nie, urządzimy ze szczecina i województwa drógi Belfast. Wątpię czy Gierek ucieszy się, gdy wybuchną pierwsze bąby”[pisownia oryginalna] – pisał.
Inteligentny przeciwnik
Krzywe pismo i błędy ortograficzne to według ówczesnych ekspertów celowy zabieg autora listu, który próbował zmylić adresatów. Według ekspertyzy „partyzantem” był pełnoletni mężczyzna, którego prawdopodobnie w czasach II wojny światowej jeszcze nie było na świecie. Autor miał do czynienia z wykształceniem pirotechnicznym – być może w wojsku. Zaczęła się gra.
Funkcjonariusze SB zaczęli od odwiedzenia producentów gaśnic śniegowych, zakładów pracy, hurtowni handlujących przewodami elektrycznymi, szkół zawodowych techników i Politechniki Szczecińskiej (anonim napisano na papierze milimetrowym, który najczęściej był wykorzystywany przez uczniów techników i studentów). Te zakrojone na szeroką skalę działania nie przyniosły rezultatu. „Partyzant” wciąż pozostawał nieuchwytny, aż do pewnego przypadku.
Porachunki z Bogiem
Wiosną tego samego roku anonimy, w których autor grozi podłożeniem bomby zostały przesłane do kurii biskupiej w Szczecinie i parafii św. Ducha w Stargardzie. Autor żądał 3 mln zł w zamian za odstąpienie od zamiarów. Autora listów do duchownych szybko schwytano, bo miał się zachowywać jak szaleniec. Zbezcześcił hostię w stargardzkim kościele, wypluł i podeptał opłatek. Ryszard Ż. został zatrzymany przez wiernych, następnie trafił w ręce milicji. Ale „Szantażysta Kościoła” nie był „Partyzantem”.
Ryszard Ż. Pracował w kombinacie rolniczym w Rzecku. To miejsce połączyło dwóch szantażystów, prawdopodobnie Ryszard Ż. wydał szantażystę ze Szczecina. Partyzantem okazał się22-letni Ryszard S. Zatrzymanie podejrzanego nastąpiło 18 czerwca 1975 roku. Pierwsze przesłuchanie odbywa się dwa dni później. „Partyzant” opowiada o życiu, pracy w Rzecku, o tym co robił w maju. Ma alibi, 5 maja miał nocować u brata w Drawnie, potem był w pracy. Nie przyznaje się do podłożenia bomby i szantażu. W sprawie pomaga grafolog.
Nie wydał wspólników
Ale czy Ryszard S. działał sam? Tu pojawiają się wątpliwości. Podczas badania wariografem na pytanie czy S. napisał anonim odpowiedział „tak” - urządzenie nie wykryło kłamstwa, na kolejne pytanie „czy ktoś dyktował ci tekst” odpowiedział „nie” - według aparatury odpowiedź ta była kłamstwem. Kolejną wątpliwością jest głos Ryszarda S. według milicjantów to nie on telefonował na komendę, a zgodnie z wynikami badania serologicznego to nie on poślinił znaczek, który został umieszczony na kopercie z anonimem. Do tego dochodzi trudne do podważenia alibi.
„Partyzant” nie działał sam. Z kim? Mimo wielomiesięcznych przesłuchań Ryszard S. nie wydał żadnego ze wspólników. Rok po „tak” w Głosie Szczecińskim, 14 czerwca 1976 roku skierowano do sądu akt oskarżenia. W październiku tego samego roku Ryszard S. został skazany na 8 lat więzienia. „Partyzant” wyszedł na wolność w 1981 roku.
Źródło: A. Zadworny, Partyzant dzwoni cztery razy, [w:] Z archiwum Sz. Śladem szczecińskich historii niezwykłych XX wieku.
Zobacz także:
„Za co mnie zamykacie, jestem Polakiem!”
Śmierć za porcję lodów– rzecz o „Reginie”, zdrajczyni AK
Matkobójca, któremu współczuli
Największa afera kryminalna powojennego Szczecina
Czy rzeźnik z Niebuszewa istniał?
Komentarze
0