Radosław Król urodził się 6 października 1976 r. Swój pierwszy trening bokserski odbył 5 listopada 1990 r. w Klubie Sportowym Stal Stocznia Szczecin pod kierunkiem ojca - Edwarda Króla. Startował w dwóch kategoriach wagowych: koguciej (do 54 kg) i piórkowej (do 57 kg). Ma za sobą wiele wygranych walk w prestiżowych turniejach bokserskich. Obecnie Radosław Król jest trenerem w klubie BKS „Olimp” Szczecin i zajmuje się szkoleniem zawodników oraz oldboyów.

„24 na dobę był temat boksu.”

Zacząłeś uprawiać boks w 1990 r. Miałeś wtedy 14 lat. To dużo, czy mało jak na początek bokserskiej kariery?

Dużo. Dzieci powinny rozpoczynać bokserskie treningi w wieku 12 lat. Ja boksowałem z 2-letnim opóźnieniem, ponieważ moi rodzice byli temu przeciwni, a tym bardziej, że grałem jeszcze w piłkę nożną. Byłem dobrze zapowiadającym się piłkarzem. Grałem na lewym ataku w klubie Arkonia Szczecin, ale kiedy złapałem kontuzję ojciec zaproponował mi, żebym przyszedł na salę na okres zimy, czyli na około 3-4 miesiące. Chodziło o to, żebym, jak to się mówi w żargonie sportowym, - „nie zesztywniał”. Tak zostało bodajże przez 12, czy 13 lat.


Twoim pierwszym trenerem był Twój ojciec – Edward Król. Jak to było ćwiczyć pod okiem rodzica?

Ciężko.


Czułeś presję?

Tak. Poza tym pewnych poleceń, które ojciec kazał mi wykonywać, jak mi się nie chciało, to nie wykonywałem. Nie potrafiłem odróżnić dwóch rzeczy: ojciec w domu, a ojciec na sali. Na sali powinien być to mój trener, a ja te dwie rzeczy łączyłem i czasami było tak, że się z nim kłóciłem. Zresztą i on miał do mnie pretensje i ja do niego. Może pierwszy etap… rok, dwa jest ok., ale ojciec trenował mnie przez pierwsze 7 lat, a czym byłem starszy, tym i konflikty były większe.


Jaka była atmosfera kiedy wracaliście do domu? Rozmawialiście na temat boksu i czyniliście sobie uwagi?

24 na dobę był temat boksu. To było najgorsze.

„Byłem postrzegany, jako typowy narybek i mięso armatnie.”


Mając 15 lat zdobyłeś złoty medal w turnieju bokserskim im. Pawła Szydły uznawanym za nieoficjalne mistrzostwa Polski w tej kategorii wiekowej. Jednocześnie uznany zostałeś najlepszym zawodnikiem tej imprezy. 15 lat to bardzo młody wiek. O czym myślałeś po odniesieniu takiego sukcesu?

Aby tych sukcesów było coraz więcej. Cieszyłem się, jak to młody chłopak. Trenowałem wtedy niespełna rok czasu. Nie miałem dużego bagażu treningowego, a tym bardziej doświadczenia w walkach. O ile się nie mylę, było ich wtedy 7 albo 8. Byłem postrzegany, jako typowy narybek i mięso armatnie. Jako młodego pięściarza nikt mnie nie kojarzył, ponieważ moje nazwisko znane było z czasów mojego ojca. Dopiero po tym sukcesie nabrałem przysłowiowego wiatru w żagle.


Z perspektywy czasu, który z Twoich sukcesów mógłbyś uznać za największy?

Mój największy sukces, jeśli chodzi o indywidualne walki, to wygrana z brązowym medalistą Mistrzostw Europy - Gabrielem Henczem.

„(...) były sytuacje, podczas których musiałem krzyknąć, ale w większości starałem się wszystko tłumaczyć.”

Po zakończeniu kariery zawodniczej podjąłeś pracę w Szczecińskim Schronisku dla Nieletnich i próbowałeś resocjalizować młodzież poprzez sport zostając trenerem sekcji bokserskiej Uczniowskiego Klubu Sportowego „Odra” Szczecin. Skąd taki pomysł?

Dyrektor naczelny pan Henryk Maćko był byłym pięściarzem zakochanym w boksie. Rozmawialiśmy o takim przedsięwzięciu. Oczywiście pomógł mi w tym mój ojciec, który miał większe doświadczenie i utworzyliśmy Klub Sportowy „Odra”. To był prezent dla chłopców, którzy byli grzeczni, bo na trening mogli przychodzić tylko ci, którzy na to zasługiwali. Była to forma nagrody za dobre sprawowanie, a ci, którzy lepiej sobie radzili także w szkole, mogli zrobić raz na miesiąc trening poza murami ośrodka. Było to dla nich kilka godzin wolności. Myślę, że to także jest pewien sposób na resocjalizację.


Nie bałeś się pracy z trudną młodzieżą?

Bałem się. W momencie, kiedy poznałem swoich nowych podopiecznych, akceptacja przebiegła dwustronnie. Bywało jednak tak, że do ośrodka trafiali nowi chłopcy, którzy byli niebezpieczni. Bałem się wtedy, że nastąpi jakiś bunt lub tego, że zostanę zaatakowany jakimś przyrządem, a wiedziałem, że współpracownikom zdarzały się takie sytuacje.


Jakie miałeś sposoby, aby utrzymać dyscyplinę?

Dogadywałem się z uśmiechem na twarzy. Owszem były sytuacje, podczas których musiałem krzyknąć, ale w większości starałem się wszystko tłumaczyć. Do dziś mam kontakt z tymi chłopcami, co jest bardzo miłe.


Obecnie jesteś trenerem w klubie BKS „Olimp” Szczecin i zajmujesz się szkoleniem zawodników oraz oldboyów. Łatwiej jest być pięściarzem, czy trenerem?

Trudne pytanie. Myślę, że i jedno, i drugie jest trudne. Czasami dobry zawodnik jest słabszym trenerem, a czasem dobry trener był słabszym zawodnikiem. Nie wiem, jak to jest u mnie. Uważam, że byłem średniej klasy zawodnikiem. Bywa, że mam problem, bo chcę coś wytłumaczyć, a nie wiem jak to zrobić.


Boksujesz Ty, boksował Twój ojciec i brat. Masz syna. Czy chciałbyś, aby on poszedł w Wasze ślady?

Jeżeli będzie chciał, to nie widzę przeciwwskazań, ale jeśli nie, to też nie będę go zmuszał.


Jakie są Twoje plany na przyszłość?

Chciałbym robić to, co robię teraz, ale… mieć w domu chociaż jeden pokój więcej. Tylko tyle.


Czego można Ci życzyć?

Wszystkiego dobrego. Dużo zdrowia dla mnie i dla mojej rodziny.


Tego Ci właśnie życzymy oraz wielu sukcesów w pracy trenera.

Dziękuję.