Jedna z najciekawszych i najpopularniejszych postaci polskiej sceny kabaretowej. Prekursor humoru absurdalnego na tejże scenie. Znany dzięki pastiszowi piosenek hiphopowych pt. „Śpiworki”, roli Śpiewającej Bakterii. Popularność zawdzięcza jednak przede wszystkim wykreowanej przez siebie postaci Pana Józka- hodowcy kurczaków z Chociul. W marcu tego roku wystąpił na deskach Teatru Polskiego w Szczecinie. Wiem, że będą Państwo szczęśliwi, albowiem przed Państwem wywiad z człowiekiem, który o kurczakach wie wszystko... Znany aktor kabaretowy, Grzegorz Halama.
Nie wiem skąd ta informacja, że mnie nudziły, bo mnie nie nudziły. Ja zresztą lubię każdą formę sztuki. Wzrastałem z jakimś tam talentem muzycznym, jednak początkowo nie mogłem się w tym kierunku realizować, może dlatego, że wychowywałem się w małym miasteczku. Natomiast później, jak już byłem w Koszalinie, udzielałem się w zespole poezji śpiewanej, grałem na gitarze, występowałem w zespole Obsesja. Wtedy zobaczył mnie kolega, który potrzebował akurat do kabaretu osoby śpiewającej. W jakimś sensie więc te dwie moje pasje się połączyły. Ja w tym kabarecie zacząłem od śpiewania parodii. Parodie te podobały się, i tak jakoś to się potoczyło, że zafascynował mnie także i kabaret. Kabaret jest właściwie interdyscyplinarną sztuką, bo mogę w nim i śpiewać, i grać, i pisać, i reżyserować, taka Zosia- Samosia jestem.
A propos wspomnianego zespołu Obsesja... pisał Pan o nim: „śpiewałem dziwnie ubrany i dziwne zachowujący się”. Mógłby Pan rozwinąć temat? Na czym ta „dziwność” polegała?
No dziwnie, niestandardowo...
Jak zawsze...
Nie no, historia była taka, że kolega, Krzysztof Pala grał na gitarze elektrycznej, przestrojonej na takie hinduskie brzmienie. Śmiesznie brzmiały riffy, ciekawe było też to, że przy przyłożeniu palca do gryfu od razu brzmiał akord, i on nie był ani durowy, ani molowy, przez co mogłem śpiewać, budować linię melodyczną dowolnie- albo durowo, albo molowo, co stanowiło ciekawostkę. A co do dziwnego ubrania... Klasyczny strój był taki, że miałem na sobie krótkie spodenki, kamizelkę od garnituru z czarną różą na gołe ciało, podkolanówki. Nasze występy zawsze były rodzajem happeningu z założeniem, żeby działo się dużo dziwnych rzeczy.
Czy to był początek absurdu w Pańskiej twórczości?
Myślę, że tak. Można to działanie nazwać parateatralnym, pararockowym, parakabaretowym. Taki dziwoląg, ciężki do sklasyfikowania. I dlatego dość dużym szacunkiem cieszyliśmy się w koszalińskim środowisku muzycznym na owy czas, bo rzeczywiście było to coś bardzo oryginalnego.
Zrezygnował Pan z zajęć z perkusji, ponieważ obraził się Pan na prowadzącego... Za co?
Sytuacja była banalna. Byłem dzieckiem, i raczej przez brak swojej odwagi jakoś tak się zaciąłem w sobie, bo któregoś dnia przyszedłem na próbę i okazało się, że próby nie było, a za to mój instruktor robił próbę swoją przed jakimś weselem. Był normalny taki skład weselny- gitara, bas, perkusja. Instruktor grał na tej perkusji jakieś tam „miła Walerciu” i inne takie. I powiedział „usiądź i popatrz, jak się gra na całym zestawie”. A było to coś dla mnie tak szalenie nieatrakcyjnego. On to tak sobie powiedział, może się nawet nie zastanowił, natomiast mnie to strasznie zdenerwowało. Zamiast grać, miałem siedzieć i się przyglądać. Nie miałem jednak odwagi powiedzieć „ja wychodzę, bo mi się nie podoba”. Z tego napięcia wzięło się to, że się zaciąłem w sobie, obraziłem i więcej na te lekcje nie wróciłem. A instruktor nawet przychodził do mnie potem i prosił mnie, bym wrócił, mówił, że zdolny jestem...
Pamięta Pan swój pierwszy skecz? Czy to już był absurd?
No, absurdalny był na pewno... Taki naprawdę mój pierwszy skecz, napisany od początku do końca przeze mnie był to wywiad z facetem, który miał zastąpić Arnolda Schwarzeneggera w filmie. Oczywiście to miałem być ja - taka niezdarna postać. Drugi skecz bardziej zainspirowany książką „Trzech panów w łódce nie licząc psa” Jerome K. Jerome, taka kłótnia przy fortepianie o tym jak śpiewać, o tym, że za nisko, że za wysoko.
A jakie były reakcje publiczności pierwsze?
Nie było żadnych, bo tych skeczów nigdy nie wystawiłem publicznie.
A na tych skeczach już wystawianych publicznie?
Publiczność jak to publiczność, różnie, ale nic szczególnego, nic się nie wydarzało typu upadek meteoru... No, raz reflektor spadł na publiczność, ale na szczęście najczęściej sa to gromkie brawa.
A czemu akurat kurczaki?
No, bo śmieszne są... Nie ma w tym większej filozofii. Kurczak z natury jest jakimś tam pociesznym stworzeniem. Niech pan zauważy, że nie ma tresowanych kurczaków na przykład... mają za mało zwojów mózgowych...
Skoro o kurczakach mowa, to przejdźmy do Pana Józka... Słyszałem dwie wersje genezy tej postaci: z jednej strony pański nauczyciel z technikum, a z drugiej strony prawdziwy hodowca drobiu z Chociul, który podobno zginął w pożarze własnego domu, spowodowanym nielegalną produkcją alkoholu. Która z nich jest bliższa prawdzie?
Nie wiem skąd ta anegdota o hodowcy kurczaków z Chociul, ktoś to na Wikipedii wpisał, ale nie wiem co to za historia. Bo Chociule pojawiły się bardziej ze względu na Wojtka Kamińskiego, który ze mną jakiś czas występował, on w Chociulach mieszkał kiedyś jako dziecko. No i tak przyjęliśmy tę nazwę, bo nazwa ta dość pocieszna jest. A w rzeczywistości inspiracją dla Pana Józka był istotnie nauczyciel ze szkoły średniej. Miał on taki specyficzny sposób zachowywania się. A rozwijając ten jego styl, modyfikowałem go tak, że współczesny Pan Józek nie ma już właściwie nic wspólnego z tym nauczycielem.
Podkładał Pan dubbing pod „Rrr”, film o niezwykle absurdalnym humorze. Ceni Pan takie produkcje?
Nie bardzo widzę sens generalizować „kino absurdu”. Film jest dobry, albo niedobry, udany albo nieudany. Film typu „Żywot Briana” Monty Pythona czy nieme kino- Charlie Chaplin, „Flip i Flap”, Buster Keaton, tam, aż kapało absurdem sytuacji, bo wcale nie były to tylko dowcipy związane z życiem codziennym. I to są właśnie po prostu dobre, udane produkcje.
Brał pan udział w wielu projektach filmowych. Może planuje Pan jakieś nowe produkcje? Może jakiś dłuższego metrażu film?
Tak, planuję, najbliższą ideą jest film, który z inicjatywy Tymona Tymańskiego ma powstać, to ma być musical pod nazwą „Polskie gówno”. Dużo więcej nie powiem, bo Tymon jest bardzo dynamiczną postacią i mu się te pomysły ciągle nowe kłębią w głowie, natomiast powoli powstaje już scenariusz, jest plan, by na wakacje z tym ruszyć. I jeszcze odrębne plany- trzy filmy w powietrzu krążą, by powstać i mam nadzieję, że dojdą do skutku.
Jeden z najsłynniejszych pańskich skeczów to „Śpiworki”- parodia piosenek hiphopowych. Wiadomo, że środowisko hiphopowe nie zawsze ma dystans do siebie... Może więc były jakieś nieprzyjemności z powodu tej parodii?
Nie. Raczej pozytywny oddźwięk. No, dostałem jednego maila z sugestią, bym „nie robił sobie jaj z hiphopu, bo hiphop zrobi sobie jaja ze mnie”, ale to była chyba jakaś młoda osoba, nie bardzo rozumiejąca dystans zawarty w tym kawałku. Że nie jest to wprost parodia hiphopu, tylko że właściwie prawie jest to hiphop. Ale to powiedzmy było dość dawno, kiedy ten hiphop miał jeszcze charakter bardzo niezależny. Teraz już tyle powstało tak nędznych utworów hiphopowych, że wręcz należałoby je parodiować. A tak w ogóle nie zawsze ludzie odróżniają parodię od pastiszu. „Śpiworki” to jest bardziej pastisz, czyli taka przerysowana wersja jakiegoś stylu. Natomiast nie jest to utwór, który się naśmiewa z hiphopu. Nie zawsze publiczność tę różnicę wyczuwa.
Rzadko porusza Pan w swych skeczach tematykę społeczną, polityczną, słowem- przyziemną. Czy dla Pana kabaret to jest jakieś oderwanie od rzeczywistości? Kabaret to parodia życia czy alternatywa dla życia godnego parodii?
Nie jest to do końca prawda, że jestem taki oderwany od rzeczywistości. Po prostu ta rzeczywistość składa się z bardzo różnych aspektów. W potocznym rozumieniu jest nią to właśnie polityka, jakieś wydarzenia społeczne. To, co w Wiadomościach telewizyjnych. A mnie może bardziej aspekt socjologiczny czy też psychologiczny ludzkiej natury interesuje i to wręcz wymaga jeszcze mocniejszego kontaktu z rzeczywistością niż tematy „przyziemne”. Ale nie do końca się czuję, by kronikarsko opisywać bieżące wydarzenia. Nie ma na to jakiegoś wielkiego programowego powodu. Artystów kabaretowych, którzy taką tematykę społeczno- polityczną podejmowali, tematykę, która wciąż jest w dobrym tonie, było już bardzo wielu. A ja nie lubię podejmować rzeczy, które już są robione przez innych. Wolę swoją ścieżką iść. Za moich czasów humor absurdalny w Polsce był nikły. Przejawiał się tak czy inaczej w różnych formach. Możemy mówić o Waligórskim jako o człowieku, który mimo, iż komentował bieżące wydarzenia, to już miał ten swój humor bardziej absurdalny. Przejawiały to stworzonego przez niego postaci, jego Studio 202. Ale kabaretu, który bardziej scenicznie przejawiał ten humor absurdu, nie było. Mi to bardzo odpowiadało, mi się taki humor po prostu podobał, w takim się poruszałem, taki lubiłem. Nie było jakiejś super świadomej decyzji „ja robię to, a nie tamto”. Zwłaszcza, że mniej wychowałem się na kabarecie polskim tak naprawdę, aż tak bardzo się nim nie interesowałem w dzieciństwie, choć pamiętam kabaretony w Opolu. Ja się bardziej na filmie wychowałem. Mnie kształtowały filmy Charlie Chaplina, Woddy Allena, Bustera Keatona bardzo pamiętam z młodości, Flipa i Flapa. Raczej taki humor na mnie wpłynął.
Czy humor Pana Józka towarzyszy Panu w życiu codziennym?
Ale co pan myśli, że ja wstaję rano i zachowuję się jak Pan Józek?!...To jest zupełnie inny świat. Pan Józek jest postacią sceniczną, natomiast sądzę, że jest to jakaś część mnie, ale wyolbrzymiona do skrajności, która w jakimś tam stopniu w moim życiu się uruchamia. Jestem całością złożoną z wielu części- niektóre funkcjonują tylko w życiu prywatnym, a niektóre- wyłącznie na scenie.
Wydał Pan już jedną płytę ze skeczami „Humor i papierosy”. Planuje Pan w najbliższym czasie jakieś nowsze wydania?
Tak, planuję wydać dvd, i już prawie wszystko jest gotowe, w ciągu kilku miesięcy płyta powinna się pojawić na rynku.
Jako ciekawostkę powiem, że na wakacje przygotowuję warsztaty "stand up`u”. Ludziom "stand up" kojarzy się z filmami amerykańskimi, gdzie w knajpce ktoś opowiada dowcipne historie. Jestem pasjonatem tego stylu, i w moim programie, zazwyczaj w zapowiedziach przed skeczami, które często stanowią niemalże odrębne formy sceniczne, występuje najczęściej taka forma stand up`owa, kontaktu z publicznością. Planujemy taką współpracę z telewizją Comedy Central, aby ożywić kulturę stand-u’pu w Polsce w czystej postaci. Na mojej stronie i na stronie www.standup.pl będzie można śledzić informacje o szykowanych na sierpień warsztatach. Na ten moment wiadomo że warsztaty będą miały charakter zamknięty, ale proszę o kontakt osoby zainteresowane takim stylem.
A na koniec z przyjemnością chciałbym zarekomendować kabaret Nowaki, z którym współpracuję przez to, że sprawuję nad nimi opiekę menadżerską przez swoją agencję, ale też i pracujemy od paru lat twórczo nad pewnymi sprawami. Myślę, że są ciekawą propozycją, wartą obejrzenia. Udało się temu kabaretowi stworzyć swój odrębny styl i ciekawy rodzaj humoru, czasami agresywniejszego, a czasami bardziej aktorskiego, czasami żywszego niż w przeciętnych kabaretach. Polecam.
Komentarze
1