Terminowe prawo jazdy ma taką niepokojącą właściwość, że kiedyś się kończy. Gdy taki termin się zbliża, trzeba przywdziać obuwie, odrobinę dystansu, cierpliwości i wyruszyć do urzędu.

Moje prawo jazdy też się skończyło. Zatem zgodnie z losami moich rodaków wybrałam się do Urzędu Miasta, by złożyć wniosek o ponowne wydanie dokumentu. Wczesna godzina, kolejek długich nie ma – myślę – będzie szybko. Biorę numerek. Ku mojej radości na bileciku wydrukowało nr 1. Czuję, że dzień mi sprzyja. Mój entuzjazm szybko jednak osłabł, gdy się okazało, że mojej literki nikt nie obsługuje.

Jeden bilet, jedna sprawa

Korzystając z okazji, że żaden z urzędników nie jest zainteresowany przyjęciem mojego wniosku udałam się do kasy z nadzieją, iż swobodnie opłacę dokument. Nic bardziej mylnego! Tak to nie działa, tak prosto nie będzie! Najpierw muszę udać się do okienka właściwego, tam pani „wklepie” mnie do systemu, a potem będę mogła iść do kasy. Jak już zapłacę znów do pani, by złożyć wniosek. Wszystko pewnie z nowym numerkiem, bo przecież jedna "sprawa na jeden bilet".

Doczekałam się. W końcu szczęśliwe „1” wyświetliło się na tablicy. Zmierzam do pokoju, zasiadam na krześle, po drugiej stronie przemiła pani, która akurat nie ma czasu, by się mną zająć. Jakieś remonty, jakieś przybijanie obrazków. „tutaj Panie Wiesiu, w lewo, trochę niżej, kalendarz sobie powiesimy”. Pani urzędniczka w końcu raczy na mnie spojrzeć. Podaję dokumenty, wszystko skompletowane zgodnie z instrukcją zamieszczoną na stronie urzędu. „yhm, yhm, widzę, że sobie pani z komputera wniosek wydrukowała” - słyszę. A tak proszę państwa, z komputera, taka przebiegła byłam, ze w domu sobie wniosek wypełniłam. „A to bardzo dobrze, tylko proszę to przepisać, bo te wnioski na stronie złą rozdzielczość mają”. No jasne. Po to właśnie są umieszczane wnioski na stronie urzędu, by móc spokojnie w placówce przepisać. „Jak już pani przepisze, proszę wrócić”, „znów muszę brać numerek?”- trochę się dziwię, „oczywiście, ale przecież nie ma kolejki”.

Klep, klep w system

Już odchodzę, już kroczkiem zmierzam, zgodnie z instrukcją przed półeczkę, na której są wnioski, druki i druczki. Już prawie mnie nie ma, a tutaj przemiła pani urzędniczka mnie zatrzymuje. „A chwilka jeszcze, wbiję panią do systemu, będzie mogła Pani opłacić prawo jazdy”. Ale nie, nie, nie, nie, nie będzie tak łatwo. Bo cóż to? Komputer wyłączony. Klik, klik klawiaturą, klik, klik myszką i nie działa. Co tutaj panowie zrobili? Ci co obrazek wieszali? Raz, dwa, trzy, pani urzędniczki nie ma, już siedzi pod biurkiem, wtyczką ruszy, kabelki poprawi. Ale nic nie działa. Koleżanka obok krzyczy, że klawiatura, ale jak klawiatura, skoro to światełko zielone się nie pali? Zebrał się tłum – mądre głowy – dwie panie urzędniczki i dwóch fachowców. Stoją, przyglądają się, wtyczkę poprawią i chwila... jest! Komputer działa.

Przygód ciąg dalszy, bo system się nie chce załadować. Pani trochę poklika, trochę myszką pojeździ, ale nic poradzić nie może. Po kilku minutach nierównej walki z maszyną przekazuje mój dowód koleżance obok „wpisz panią w system, bo mi nie działa”. Kilka sekund, mogę wypełniać i płacić.

Cukiereczek

Po ponownym skompletowaniu dokumentów biorę numerek. I co? I oczywiście, już kolejka jest. Takie prawo. Czekam grzecznie na swoją kolej, nerwowo spoglądając na tarczę zegarka. W końcu dostałam się na krzesełko, złożyłam dokumenty z nadzieję, że nic nie brakuje. Pani urzędniczka sprawdziła, głową pokiwała, sięgnęła po woreczek i podaje mi z tymi słowami „proszę się poczęstować cukiereczkiem”, grzecznie odmawiam. Wtedy pani urzędniczka sięga po cukierka, podaje mi go z tymi słowami „proszę się poczęstować, muszę jakoś pani odpłacić za to zamieszanie”. Głupio odmówić, biorę i wychodzę. Ostatecznie mimo całego zamieszania przemiła pani urzędniczka poprawiła mi humor. I myślę sobie, że nie urzędnicy są źli, tylko system niepoważny.