– Odpowiednie zaopiekowanie się nimi to także dbanie o bezpieczeństwo nas wszystkich – mówi w rozmowie z wSzczecinie.pl Joanna Zembal, koordynatorka Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej. To właśnie ta organizacja regularnie udziela pomocy i schronienia cudzoziemcom, których przywozi z granicy polsko-niemieckiej Straż Graniczna.

Czy sytuacja na granicy polsko-niemieckiej w jakiś sposób was dotyka? 

Mówimy o tym od dawna, ale nikt nas nie słuchał. Próbowaliśmy informować o problemie lokalne władze, ale bez skutku. W jakiś sposób cieszę się, że to mleko się rozlało…

Co ma Pani na myśli?

Od mniej więcej roku Straż Graniczna prosi nas o pomoc dla migrantów pochodzących z Afryki i Azji, a my w miarę możliwości nie odmawiamy. Strażnicy po prostu proszą, aby tych ludzi zaopatrzyć w najpotrzebniejsze rzeczy, żeby mieli co zjeść, gdzie się umyć i położyć, żeby dostali czyste ubrania. Robimy wszystko, żeby poczuli się bezpieczni i zrozumiani, żeby mogli także zwyczajnie po ludzku wypocząć. 

Ile tych osób było w ciągu ostatniego roku?

Nie liczymy ich dokładnie, ale myślę, około stu. Zwykle są to nieduże grupki od 2 do 5 osób.

Jakich narodowości to osoby?

Mieliśmy sporą grupę Afgańczyków, ale też Erytrejczyków, Etiopczyków, Somalijczyków, Syryjczyków. Myślę, że uzbierałoby się około dziesięciu narodowości.

Jeśli Straż Graniczna prosi Caritas o pomoc, to co dokładnie się z tymi ludźmi dzieje?

To taka pomoc interwencyjna, kryzysowa. Przez cały ten czas mieliśmy w noclegowniach dla bezdomnych miejsca zarezerwowane dla tych osób. Ale zdarzało się, że opłacaliśmy dla nich z naszych środków łóżka w hostelach, bo u nas nie było miejsca. Mieliśmy również kobiety, więc one także spały w hostelu. Taka pomoc jest bardzo ważna na tym etapie. Ci ludzie są głodni, wycieńczeni, przerażeni całą sytuacją, są w miejscu zupełnie obcym im kulturowo, nie znają języka. Odpowiednie zaopiekowanie się nimi, to także dbanie o bezpieczeństwo nas wszystkich. Nikt przecież nie wie, jak zachowałby się w takiej sytuacji, kiedy byłby tak głodny i zmęczony. 

Co się z nimi dalej dzieje?

Najczęściej znikają następnego dnia. Wiemy, że nie chcą zostać wśród nas, a Polska nie jest celem ich podróży. Często po prostu rano ich już nie ma, więc zapewne podejmują kolejne próby przedostania się do Niemiec. Na palcach mogę policzyć osoby, które zdecydowały się przyjąć pomoc i załatwić formalności, żeby móc zostać w Polsce. Wśród nich jest np. Syryjczyk, którego syn jest lekarzem w Niemczech. Został stamtąd deportowany do Polski. Dziwna sytuacja.

Czy grupie Somalijczyków sfilmowanych w centrum Szczecina, o których było tak głośno, też pomagaliście? 

Tak, ale kolejność tu była inna. Najpierw w piątek otrzymaliśmy telefon ze Straży Granicznej, że jest taka grupa i czy możemy im pomóc. Powiedzieliśmy, że mamy pięć miejsc, ale ostatecznie nie trafili do nas tego dnia. Potem wieczorem zaniepokojeni ludzie zaczęli interweniować, bo grupa Somalijczyków pojawiła się w mieście. Wtedy zostali odwiezieni przez policję do sióstr ze Zgromadzenia Misjonarek Miłości przy Bulwarze Gdańskim. W sobotę rano siostry zadzwoniły do nas z prośbą o pomoc, ale migranci odeszli z klasztoru i dopiero następnego dnia rano Straż Graniczna przywiozła do noclegowni w Policach pięć osób. Nie wiem, co stało się z resztą. Zostali u nas przyjęci, wykąpali się i zjedli posiłek, ale wieczorem ok. 18.00 już ich nie było. 

Gdzie poszli?

Nie wiem. Możemy się tylko domyślać. 

Mówiła Pani, że próbowała informować o problemie lokalne władze.

Borykamy z brakiem finansowania i wielką odpowiedzialnością. Bo przecież te wszystkie nasze działania zmierzają do tego, żeby nie tylko ci ludzie zostali odpowiednio potraktowani, ale żeby społeczeństwo polskie czuło się bezpieczne. Mówiliśmy o tym wielokrotnie we wszystkich instytucjach miasta i województwa, pisałam nawet sprostowanie do prezydenta Szczecina…

Sprostowanie?

Prezydent, a raczej jego zastępca, w swoich wypowiedziach sugerował, że Centrum Integracji Cudzoziemców w Szczecinie będzie organizowane razem z Caritas. To nie jest prawda. Nie mamy żadnej umowy na CIC. W każdym razie żadnej pomocy nie otrzymaliśmy ani od miasta, ani od wojewody, ani od marszałka. Na szczęście obecnie trwają rozmowy, co dalej z tymi sprawami.

Nastroje wśród Polaków są bardzo skrajne. Nie będę powtarzać obraźliwych i rasistowskich epitetów, jakimi są określani przede wszystkim migranci z Afryki…

Bardzo boli nas ta cała sytuacja i uważam, że zamiast eskalowania napięć, potrzebna jest edukacja. Przede wszystkim zdecydowana większość tych ludzi – podobnie jak my – to ofiary tego stanu rzeczy. Ktoś im wmówił, że trafią do raju, a tego raju tu nie ma. Zostali oszukani. Nie są winni temu, że się tu znaleźli, że urodzili się w kraju, w którym jest skrajna bieda i jest niebezpiecznie. 

Opowiadają o tym?

My nie drążymy tematu, bo naszym celem jest pomoc. Wiemy, że pochodzą z krajów, które z powodu ubóstwa lub toczących się wojen nie podlegają bezpośredniemu nakazowi deportacji. Ale widzimy ludzi przestraszonych tym, co się dzieje, ludzi, którzy wcale nie chcieli tu być. 

Co by pani powiedziała tym, którzy straszą migrantami?

Bądźmy czujni, ale patrzmy na każdego po ludzku, po chrześcijańsku. My tak do tego podchodzimy, bo wartości chrześcijańskie są wpisane w działalność Caritas. Wyzywanie ich, szczucie, jest po prostu straszne i nieludzkie. Jeśli pozwolimy sobie na takie traktowanie drugiego człowieka, za chwilę nikt nie będzie miał problemu, żeby tak traktować na przykład naszych bezdomnych, lub migrantów, którzy od lat mieszkają w naszym mieście. Kiedy patrzymy na takiego migranta, warto sobie powiedzieć: to jest człowiek. 

Sytuacja jest jednak bardzo napięta. Jakie jest Pani zdaniem rozwiązanie problemu? 

My po prostu robimy swoje, po cichu, bez większego rozgłosu. Oczywiście nie jesteśmy w stanie samodzielnie rozwiązać tego problemu, bo potrzebny jest sprawny system angażujący wiele podmiotów publicznych i pozarządowych. Od tego jest państwo, władze samorządowe i społeczność międzynarodowa. Uważam jednak, że nie powinno dochodzić do takich przekazań na granicy. Nie znam wszystkich postanowień unijnych, ale człowiek to nie worek ziemniaków, który można przenosić z miejsca na miejsce. Nie po to ci ludzie pokonali taki szmat drogi, żeby zmusić ich do bycia w kraju, w którym nie chcą być. Zapewne wielu z nich powinno wrócić do własnego kraju. Wiem, że to jest trudna sprawa, ale potrzebne są rozmowy na ten temat, szukanie rozwiązań i uspokajanie nastrojów społecznych. Najważniejsze, żeby się nie zapętlić we wzajemnej nienawiści, bo to do niczego nie prowadzi. 

Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom, przy ul. Wieniawskiego 5 w Szczecinie, działa już od 8 lat. Zajmuje się problemami migrantów i uchodźców. Prowadzi szeroko zakrojoną działalność: doradczą, materialną, prawną, psychologiczną, wsparcie dzieci w procesie edukacji, wsparcie kobiet, doradztwo zawodowe, adaptacyjne, itp. Głównymi odbiorcami tych działań są obywatele Ukrainy, a dalej Białorusi, Gruzji, Mołdawii, Kolumbii, Filipin oraz krajów afrykańskich i azjatyckich. Pracownicy biura mają ogromne doświadczenie i wiedzę, ale przede wszystkim empatię. Centrum nie prowadzi miejsc pobytowych dla uchodźców (obozów).