Czy to prawda, że serwisowanie auta elektrycznego jest dużym problem? Jak bardzo zasięg może pokrzyżować plany i wydłużyć trasę, szczególnie zimą? Czy samochody na prąd faktycznie palą się częściej, niż pragnęliby entuzjaści elektromobilności? I czemu w ogóle mielibyśmy się decydować na zakup, jeśli potem trzeba stać w kolejce do ładowania i płacić krocie za prąd?
Tzw. elektryki to gorący temat, bo wszyscy jesteśmy świadkami tego, jak motoryzacja – oparta od samych swoich początków o paliwa kopalne – przechodzi absolutną rewolucję. Elektromobilność wciąż jest jeszcze w początkach swojej drogi, dlatego każdy, coraz śmielszy krok branży jest czujnie obserwowany zarówno przez entuzjastów, jak i sceptyków. Korzystając z okazji premiery świetnie zapowiadającego się auta Kia EV9, postanowiliśmy zadać ekspertowi kilka mniej wygodnych pytań.
Daniel Demarczyk, wSzczecinie.pl: Nie trzeba bardzo mocno interesować się motoryzacją, aby po pobieżnej lekturze nagłówków prasowych z ostatnich miesięcy dojść do wniosku, że jeśli kupimy elektryka, to niemal na pewno on spłonie. I to doszczętnie. Skąd taka nagonka na palące się auta elektryczne?
Konrad Kijak, dyrektor Kia Polmotor: Moim zdaniem to celowe działanie. Większość tego, co można przeczytać na temat palących się aut elektrycznych zarówno w mediach ogólnopolskich, jak i zagranicznych, wynika z emocji, niewiedzy lub przetwarzania nieprawdziwych opinii, które nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. W sieci znajdziemy masę nagrań rzekomo przedstawiających wybuchy aut elektrycznych, które w rzeczywistości pokazują płonące samochody spalinowe. Przykładowo, jakiś czas temu jeden z polskich tygodników opublikował artykuł „Pożar elektryka na autostradzie w Niemczech”, po czym okazało się, że tak naprawdę spłonęła spalinowa ciężarówka przewożąca gaz propan-butan na autostradzie… we Francji w 2017 roku. Podobnie było z pożarem na jednym z warszawskich parkingów podziemnych w 2020 roku, gdzie media jako przyczynę podsuwały elektryczną hulajnogę lub auto, a strażacy nie odnotowali na miejscu ani jednego tego typu pojazdu. Takich treści jest całe mnóstwo, nierzetelne informacje powodują, że nabieramy mylnego przeświadczenia, że pożary aut elektrycznych są czymś bardzo częstym, a takie nagłówki są po prostu klikanie i podnoszą zasięgi stron, które je publikują.
Rozumiem, że wiarygodne statystyki temu przeczą?
Panie Redaktorze, przypomnijmy, że średnio co godzinę w Polsce płonie auto spalinowe, pożary samochodów spalinowych są powszechne, więc nie budzą zainteresowani ale dopiero gdy zapłonie elektryk, to piszą o tym główne media. W 2022 roku polska straż pożarna odnotowała 7 pożarów samochodów elektrycznych (w tym 2 podpalenia) i 8333 pożarów samochodów spalinowych. Przy okazji przytoczę jeszcze jedną głośną aferę, gdy niedawno na Morzu Północnym zapalił się statek przewożący samochody – w tym ok. 10% elektryków. Agencja Reutersa podała, że przyczyna jest nieznana i pożar rozpoczął się w innym miejscu, niż składowane były auta z napędem elektrycznym, a media rozdmuchały temat po raz kolejny, podając nieprawdziwe informacje.
Wynika z tego, że warto zarówno obserwować newsy, jak i w miarę możliwości je na chłodno weryfikować. Przejdźmy jednak do kwestii użyteczności elektryków. Obserwując dyskusje w sieci zauważyłem, że typowy Kowalski pragnie auta, z którym spędzi 3 minuty przy dystrybutorze, 2 kolejne w kolejce do kasy i potem jeszcze jedną podczas wybierania sosu do hot doga. Następnie przejedzie nim kolejne 600, 800 lub 1000 kilometrów, aby powtórzyć ten rytuał na kolejnej stacji. Z elektrykiem taki scenariusz w Polsce jest niemal niewykonalny, prawda? Bolączką tych aut jest zarówno zasięg, jak i czas ładowania, a nawet dostępność samych stacji ładowania…
Sam jeżdżę autem elektrycznym i na początku ten temat był dla mnie równie trudny, co dla sceptyków widzących w ładowarkach same minusy, oczywiście względem tradycyjnych dystrybutorów. Moim zdaniem za sporą część negatywnego postrzegania tego problemu odpowiedzialny jest specyficzny styl życia Polaków. My wszędzie się spieszymy, funkcjonując od spotkania do spotkania, a podczas podróży autostradami nierzadko znacznie przekraczając prędkość dozwoloną.
No dobrze, ale czy jeśli już chcielibyśmy spróbować zwolnić tempo i podczas trasy zatrzymać się elektrykiem co jakiś czas na ładowanie, to czy w Polsce jest to możliwe?
Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że dzisiaj problemu z dostępem do ładowarek w trasie – chociażby na autostradach – nie ma i opinia, że nie da się naładować elektryka po drodze, jest mylna. Oczywiście, ta infrastruktura powinna być pogłębiana, cały czas, intensywnie. Obecnie sprzedaż elektryków w Polsce z roku na rok rośnie, ale uważam, że teraz dostępność ładowarek nie stanowi problemu w stosunku do liczby aut na prąd poruszających się po drogach.
Rozumiem argument z lekkim zwolnieniem tempa, ale mimo wszystko częste zjazdy na ładowarkę znacząco wydłużą podróż, co może już ocierać się o pewien dyskomfort.
My w Kia mamy takie modele, które w ciągu 18 minut są w stanie naładować baterię do 80%. Dodatkowo spójrzmy na spory zasięg, chociażby nowego modelu EV9, który w zależności od wersji wynosi od 505 do 563 kilometrów. Trzeba też przy okazji pamiętać, że to ogromny, masywny SUV. Dodam też, że z racji wykonywanego zawodu każdego dnia rozmawiam o motoryzacji z różnymi osobami. Proszę mi wierzyć, że wielu spośród tych widzących same problemy w komforcie poruszania się autem elektrycznym, nigdy nawet nie siedziało za kierownicą takiego samochodu. Ich opinia została nierzadko zakorzeniona przez artykuły będące fake-newsami lub mocnymi osądami innych sceptyków. Ja również na początku swojej drogi z elektromobilnością, gdzie od wielu lat pracowałem w otoczeniu aut z napędem spalinowym, miałem mnóstwo obaw. Dopiero po tym, jak sam zacząłem jeździć elektrykiem każdego dnia, zacząłem doceniać wyposażenie tych aut, przyspieszenie, design, a większość szumnie wymienianych problemów tak naprawdę nie sprawiła mi żadnych kłopotów. Ktoś, kto nigdy takim autem nie jeździł, raczej nie będzie miał realnego spojrzenia na całą branżę.
Przywołane zostało szybkie ładowanie, które brzmi świetnie, ale po podwyżkach cen energii taka przyjemność na publicznych ładowarkach słono kosztuje. Nierzadko po przeliczeniu jest to więcej za 100 kilometrów, niż w porównywalnym gabarytami dieslu lub benzyniaku. Czy ta ekologia komuś się jeszcze opłaca?
W kontekście podwyżek warto przypomnieć sobie jak wyglądały początki aut na gaz: było bardzo tanio, ale wraz z upowszechnianiem takich instalacji ceny dość mocno zwyżkowały, uśredniając koszt za kilometr. Jednak ja do kwestii finansowych dodałbym jeszcze szerszy kontekst, jakim jest ochrona środowiska. Jesteśmy na takim etapie rozwoju cywilizacyjnego, że mamy ogromny problem z wytwarzanym i wyrzucanym plastikiem, CO2 i wszelkimi zanieczyszczeniami. Chcemy zadbać o przyszłe pokolenia, więc musimy pomyśleć o ekologii – jeśli nie teraz, to kiedy? Technologia stojąca za autami elektrycznymi nie jest tak obciążająca dla środowiska, jak w przypadku aut spalinowych, a my powinniśmy dążyć w kierunku zeroemisyjności. To długi proces, ale kiedyś trzeba go zacząć – przykładowo w Kia chcemy do 2040 roku w pełni przejść na zasilanie pochodzące ze źródeł odnawialnych.
Czyli zamiast zwracać uwagę na koszt przejazdu za 100 kilometrów, powinniśmy kierować się wartościami wyższymi związanymi np. z ochroną środowiska?
Ja nie zgodzę się z tym, że energia jest droższa, niż benzyna lub ropa. Oczywiście wiele będzie zależało od aut, które ze sobą porównamy. Podam prosty przykład: ostatnio zatrzymałem się na noc w hotelu, do którego dojechałem moim autem z niemal pustą baterią. Przez noc auto się naładowało, a ja zapłaciłem za to 50 zł. Czy za tyle jesteśmy w stanie zatankować do pełna na stacji paliw?
Mówimy zatem o dość ciekawej możliwości uśredniania ceny – niekiedy zapłacimy dużo na szybkiej ładowarce, ale czasem doładujemy się na darmowym stanowisku przy sklepie lub „pociągniemy” prąd z własnej fotowoltaiki.
Dokładnie. Zawsze można znaleźć „zły” argument i być uprzedzonym już na starcie. Nie analizujemy tym samym tego, jakie dają nam możliwości takie nowe rozwiązania, a przecież elektromobilność wciąż się do nich zalicza. Powtórzę raz jeszcze: aby się przekonać, trzeba spróbować.
A co z kolejkami do ładowania? Już teraz czuć w powietrzu małą wojnę pomiędzy właścicielami wolno ładujących się hybryd plug-in, a posiadaczami pełnoprawnych elektryków…
Nasze samochody mają obecnie wbudowane takie systemy, dzięki którym kierują do ładowarki, która jest wolna. Analizowany jest zasięg, odległość i wybierana jest najlepsza opcja. Takim rozwiązaniem może pochwalić się również EV9. Uważam, że przy systemach, które wprowadza Kia, nie będzie w przyszłości żadnych problemów z przyjazdem na stację i naładowaniem się.
Zbliża się zima i wtedy nie ukrywajmy, że elektryki mają się trochę gorzej. Kierowca nie ma pewności, ile kilometrów przejedzie. Może poza tym, że będzie to zdecydowanie mniej od deklarowanej przez producenta wartości WLTP. W dodatku zimnych akumulatorów nie da się szybko ładować…
Cóż, w przypadku aut spalinowych również spalanie jest większe zimą i trzeba nieco częściej się tankować. To fakt, że gdy na termometrach pojawiają się ujemne temperatury, to zasięg aut elektrycznych spada. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował przedstawić pewnych plusów tej technologii: auto elektryczne marki Kia możemy włączyć, nawet nie wychodząc z domu, wprost z aplikacji w naszym smartfonie. Po tej operacji pojazd natychmiast się nagrzewa i rozmraża. Po 2-3 minutach mamy samochód w pełni rozgrzany i gotowy do jazdy. Oczywiście to również wpływa na zasięg, ale nie w takim stopniu, żeby autem elektrycznym nie dało się jeździć zimą – realny spadek zasięgu wynosi do około 10%.
Obiecuję, że to będzie już ostatnie pytanie o ładowanie i przejdziemy do kolejnych problemów. Tymczasem wyobraźmy sobie scenariusz jak z koszmaru: na trasie kończy nam się energia. W pobliżu mamy szybką ładowarkę. Zjeżdżamy, chcemy się podłączyć – proces nie startuje, ładowarka popsuta. To podobno dość częsta sytuacja?
To dokładnie ta sama sytuacja, co w przypadku płonących samochodów. Być może takie przypadki się zdarzają, ale należą do rzadkości, a przynajmniej wśród moich znajomych nie kojarzę ani jednego takiego scenariusza. To jednak fakt, że powinniśmy pilnować zasięgu, bo jedynym ratunkiem dla całkowicie rozładowanego auta jest laweta i transport na najbliższą ładowarkę. Tu po raz kolejny z pomocą przychodzą systemy zainstalowane w aucie, które kierują do działających i dostępnych ładowarek w odpowiednim momencie.
Jeśli o lawetach mowa, to skorzystam z okazji i zapytam o awaryjność. Wiemy, że auto elektryczne na gwarancji ma zapewniony serwis. Później jest jednak coraz gorzej, bo poza ASO mało który warsztat ma warunki do naprawy tych aut. To oczywiście przekłada się na ceny usług, prawda?
Jest dokładnie odwrotnie. Serwisowanie samochodu elektrycznego jest o wiele tańsze, niż spalinowego, oczywiście jeśli spojrzymy na autoryzowane warsztaty. Trzeba pamiętać, że obecnie pojazdy mają w sobie wiele technologii, która do diagnozy wymaga podpięcia pod odpowiedni system komputerowy, a później wykonania napraw na oryginalnych częściach – dlatego tylko taki scenariusz zalecam. Przy okazji pamiętajmy, że elektryki nie mają skomplikowanego silnika, nie trzeba w nich wymieniać płynów eksploatacyjnych i jedyne, o czym należy pamiętać w ujęciu regularnym, to ogumienie, płyn do spryskiwaczy oraz tarcze i klocki hamulcowe. Pod tym względem właściciel elektryka odnotowuje spore oszczędności.
Ubezpieczyciele również wyciągają swoje wnioski i w Europie coraz częściej mówi się, że znalezienie firmy oferującej uczciwie wycenione OC/AC to spory wyczyn. Ba, podobno w Wielkiej Brytanii odnotowuje się nawet problemy ze znalezieniem towarzystwa, które takie ubezpieczenie w ogóle ma w ofercie. Czy w Polsce można spodziewać się podobnych problemów?
Kupując auto w Kia, nie ma żadnych problemów z zakupem ubezpieczenia. Co więcej jest ono zryczałtowane i oferowane w promocji dla kupujących nowe auto. Natomiast ja skorzystam z okazji i podzielę się swoim przemyśleniem w tym temacie – według mnie przyszłością w branży jest najem długoterminowy, gdzie wszystkie opłaty, od serwisu po ubezpieczenie, są zaszyte w jednej kwocie. To również dobra opcja dla klienta, który boi się o to, co się stanie w przyszłości z takim autem, z jego baterią, ubezpieczeniem. W tym scenariuszu auto użytkujemy, po czym po zakończeniu umowy oddajemy i nic więcej nas nie interesuje.
Wciąż jednak muszą nas interesować sprawy dotyczące bieżącego użytkowania. Spójrzmy: parkowanie elektrykiem też miało być łatwiejsze, a miasta „zapraszały” elektromobilność do swych centrów poprzez zniesienie opłat za parkowanie. Tymczasem coraz częściej pojawiają się doniesienia o zakazie wjazdu elektrykiem na parking podziemny w galeriach handlowych, albo rewelacje o armatorach, którzy nie chcą aut elektrycznych na swoich promach.
Zakładam, że zarządcy takich galerii bądź ten konkretny armator nie do końca odrobili lekcje i zaufali właśnie chociażby promowanym w mediach fake-newsom. W takim przypadku nietrudno założyć, że każdy samochód elektryczny wjeżdżający na parking lub pokład to potencjalny „palący się” problem. Tymczasem znów należy spojrzeć na drugi koniec skali, gdzie zarówno przy urzędach, galeriach jak i w innych ogólnodostępnych miejscach auta elektryczne są mile widziane. W Szczecinie mamy np. Galerię Kaskada, do której nie tylko elektryki mogą wjechać, ale też się tam naładować.
Nawiązując do naszego miasta, wyobraźmy sobie sytuację: Szczecin i okolice. Po 16:00 wszyscy wracają z pracy, niektórzy jadą jeszcze na szybkie zakupy, a wieczorem pół miasta podłącza swoje auta do gniazdka. Taka sytuacja obecnie groziłaby pewnie blackoutem i między innymi dlatego część opinii publicznej uważa, że pomysł z zakończeniem sprzedaży aut spalinowych w 2035 roku to idea, z której warto się wycofać. Niektóre kraje w Europie wręcz zdają się blokować elektromobilność. Benzyny, klasyczne hybrydy i diesle powinny zostać z nami za lekko ponad dekadę? Te założenia nie są zbyt szybkie i przesadnie ambitne, patrząc chociażby z punktu widzenia tempa rozwoju infrastruktury?
Klasyczne auta spalinowe powinny z nami zostać, zgadzam się. Trzeba pamiętać, że musimy przetrwać pewien okres przejściowy i benzyny czy diesle są nam nadal bardzo potrzebne. Dobrym rozwiązaniem na obecny czas są też auta typu PHEV, czyli takie z zasięgiem elektrycznym do około 50 kilometrów po mieście. To doskonałe rozwiązanie dla tych, którzy jeszcze nie są przekonani w 100% do aut elektrycznych. Natomiast w kwestii ładowania pamiętajmy, że całkowita przemiana branży motoryzacyjnej nie nastąpi z dnia na dzień. Już teraz szykują się ogromne inwestycje w infrastrukturę do ładowania aut, w tym część wymuszana legislacją UE. Przykładowo, do 2026 roku przy autostradach powstanie przynajmniej kilkadziesiąt dużych hubów ładujących, część stacji zostanie przebudowana z myślą o szybkim ładowaniu.
Czyli Pana zdaniem, blackout nam nie grozi, gdyż tempo modernizacji infrastruktury nadąży za rozwojem elektromobilności?
Mam ogromną nadzieję ku temu. Ufam, że decydenci odpowiedzialni za tego typu kwestie zdają sobie sprawę z tego, w którą stronę podąża rynek i jakie stoją za tym wyzwania. Liczę na to, że skoro do 2035 roku pozostało nam jeszcze ponad 10 lat, to przez ten okres wiele się zmieni na lepsze i będziemy w stanie w 100% przygotować się na nowy model transportu w globalnej skali. Ponownie nadmienię, że musimy to zrobić, bo paliwa kopalne też kiedyś się skończą i musimy zadbać o alternatywę.
Padło już dziś wiele niewygodnych pytań, zadam jeszcze jedno. Prędzej czy później większość aut trafia na śmietnik historii. Taki los czeka także elektryki. Czy to prawda, że w przyszłości masowa utylizacja baterii będzie ogromnym problemem, a nawet powodem katastrofy ekologicznej?
To prawda, że problem utylizacji baterii na samym początku nie do końca został tak przewidziany i rozwiązany, jak powinien. Nie zmienia to faktu, że świat motoryzacji pracuje nad tym, aby rozwiązać go w sposób zgodny z ideami ochrony środowiska i ma na to jeszcze trochę czasu. Myślę, że metody radzenia sobie z tym będą oscylowały wokół regeneracji, wymiany i właściwych procedur serwisowych.
Na koniec zapytam jeszcze o premierę. W ofercie Kia pojawił się właśnie nowy, bardzo dostojny elektryk. Model EV9 celuje zdaje się w klienta premium – jest to auto naszpikowane technologiami i rozwiązaniami, które są absolutną nowością w gamie. Gdy spojrzymy na parametry, to auto prezentuje się wzorowo, w wielu przypadkach wyprzedza nawet obecne czasy. Ale czy tak naszpikowany półprzewodnikami samochód ma jeszcze coś wspólnego z ochroną środowiska, z którą miało być kojarzone globalne przejście na auta elektryczne?
Wbrew pozorom ma i to bardzo wiele. EV9 to przełomowy model, który pokazuje, że Kia idzie w nieco innym kierunku, niż reszta branży motoryzacyjnej. Dzięki temu nie mówimy już tylko o emisji CO2, ale o samochodach, które są produkowane i projektowane z myślą o ekologii. Warto zauważyć, że wiele elementów wykończenia wnętrza i innych materiałów użytych w EV9 pochodzi z recyklingu, co w konsekwencji znacząco odciąża naszą planetę. Kia rozpoczęła współpracę z organizacją Ocean Cleanup, jest odpowiedzialna za łańcuch dostaw plastiku wyłowionego z oceanów, z którego docelowo będą powstawać wszystkie części plastikowe w naszych autach. Co ciekawe, nawet dywaniki w EV9 są zrobione ze starych sieci rybackich. To są małe rzeczy, ale jednocześnie ogromne konkrety, które w większej skali będą rzutowały na wpływ marki Kia na ochronę środowiska.
Dziękuję za rozmowę! Czytelników zachęcam za to do dyskusji w komentarzach – czy apel o to, aby wypowiadać się o elektromobilności dopiero, gdy się jej zakosztuje, jest w pełni słuszny? Czy przyjdziesz do salonu, aby zobaczyć jak jeździ się takim autem – w tym najnowszym EV9 – a może już planujesz jego zakup?
Pamiętaj o tych adresach salonów Kia: Szczecin, Ustowo 52 / Rondo Hakena lub Struga 73, a także Koszalin, ul. Koszalińska 11 (dawniej:Stare Bielice 8b- 1), Biesiekierz.
Komentarze
27