Był taki rok, kiedy występowała na scenie 350 razy! Zagrała też 65 ról filmowych i została nagrodzona m.in. Złotą Palmą w Cannes! O tym m.in. opowiadała Krystyna Janda w swoim monologu „My Way”, który wykonała w Teatrze Polskim w Szczecinie. Przedstawiła go aż cztery razy w ciągu dwóch dni – 12 i 13 sierpnia!
Słowa i gesty
„Uważaj, bo kiedy wchodzisz na scenę, to nie wiadomo dlaczego, obiecujesz dużo”. To zdanie Aleksandra Bardiniego aktorka przytoczyła już w pierwszym kwadransie swojego występu. Czego oczekiwała szczecińska publiczność po jej monologu? Kto przeczytał wcześniej jakieś zapowiedzi czy recenzje, ten wiedział, że tym razem nie otrzymamy zbyt wiele typowej gry aktorskiej i scenicznych efektów. Błyszcząca kotara „powleczona” zmieniającym się światłem była głównym elementem scenografii tego spektaklu, złożonego przede wszystkim ze słów i gestów.
Wajda był najważniejszy
Krystyna Janda przez 110 minut monologu „przebiegła” przez całą swoją życiową drogę, oczywiście szczególnie skupiając się na karierze zawodowej, akcentując też przy tym zdecydowaną niechęć do aktualnie rządzących, którzy według niej „artystów nienawidzą”… Mówiła o dzieciństwie w Starachowicach, młodzieńczym buncie, pierwszym i drugim mężu. Dużo zdań poświęciła gosposi, Honoracie, która niemalże rządziła jej domem przez wiele lat. Mówiła też o swojej profesji, wspominając że ten zawód to „niebo i piekło” – bo sukces bywa okupiony wielkim wysiłkiem.
Anegdotami, które wypełniły wieczór, można by obdzielić kilka życiorysów, a publiczność bardzo często miała powody do śmiechu. Chociażby wówczas, gdy pani Krystyna przypomniała swoje wspólne występy z Piotrem Machalicą, Jerzym Stuhrem czy Markiem Kondratem albo zdradziła, co było szczytem jej popularności... W tej opowieści musiała też oczywiście poświęcić wiele minut Andrzejowi Wajdzie, który według niej, był najważniejszym polskim artystą. Dowiedzieliśmy się m.in. dlaczego reżyser dzielił aktorów na wiejskich i miejskich i do której grupy zaliczył Daniela Olbrychskiego.
Stan wojenny i walka z betonem
Spektakl „My Way” to prezent dla samej siebie z okazji 70. urodzin. Można uznać ten monolog za podsumowanie kariery aktorki, bo oprócz wspomnianych wyżej humorystycznych sekwencji nie pominęła epizodów dramatycznych i trudnych. Mówiła o wprowadzeniu stanu wojennego (co nastąpiło tuż po zakończeniu prac nad filmem „Espion, lève-toi”), odchodzeniu najbliższych czy długim i pracochłonnym tworzeniu, praktycznie od podstaw, własnego teatru w Warszawie. W tej części opowieści dużo słów poświęciła… betonowi, także temu urzędniczemu. W finale natomiast wypowiedziała wiele gorzkich zdań o współczesności, świecie wojny, konfliktów i egoizmu. W ostatnich minutach nastąpiło jeszcze coś, chyba dla wielu osób nieoczekiwanego. Do bohaterki wieczoru dołączył na scenie znakomity trębacz, Jerzy Małek, który zagrał instrumentalne solo, a ona zaśpiewała wówczas utwór Franka Sinatry, który dał tytuł spektaklowi.
To był bardzo znaczący epilog tej inscenizacji, która nie tylko wzruszyła i rozbawiła szczecińskich widzów, ale na pewno mogła także wywołać poważniejsze refleksje.
Komentarze
5