„Sztuka nie może się wszystkim podobać, bo wtedy staje się dekoracją. Miasto obawia się jednak krytyki. Teraz, w kącie i po cichu, stawiana jest rzeźba za tanie pieniądze” – ocenia pisarz i architekt Leszek Herman, podczas rozmowy w programie "Studio Kultura" portalu wSzczecinie.pl i Radia Super FM.

O tym, że nowe pomniki budzą w Szczecinie wiele emocji, wiadomo nie od dziś. Można uznać, że „rzeźbiarska afera” trwa od 2015 roku (z przerwami), kiedy to miasto wystartowało z projektem „Monumento” i Frygą jako grabarzem w roli głównej.

„Zaczęło się bardzo źle”

Zgodnie z planem, co roku przestrzeń miejską miała wzbogacać współczesna instalacja artystyczna. W ten sposób Klub 13 Muz chciał ożywić miejską przestrzeń, gdzie więcej było monumentów „ku pamięci”. Jako pierwsza, na placu Zamenhofa, stanęła Fryga – kompozycja autorstwa Maurycego Gomulickiego. Kontrastem dla jaskrawej rzeźby były szare elewacje narożnych kamienic. Mieszkańcy nie zostawili na niej suchej nitki.

– Zaczęło się bardzo źle, ponieważ Fryga została kiepsko zrealizowana i się rozpadała. Po krytyce, która na nią spadła, miasto anulowało cały projekt – przypomniał podczas Studia Kultura Leszek Herman. – Stało się bardzo źle, ponieważ to był naprawdę dobry projekt.

Frygę zdemontowano w grudniu 2016 roku. W trakcie rozbiórki zniszczono osiem elementów wraz z metalowym trzonem. W kawałkach skończyła w miejskim magazynie.

„Kolejna ławeczka to najprostsze podejście”

O tym, że „Monumento” było dobrym projektem, wypowiedziało się wielu artystów. Pod presją opinii mieszkańców, magistrat nie zdecydował się jednak na kontynuację projektu. Czy sprawę rozpadającej Frygi można połączyć z tym, co współcześnie dzieje się w miejskiej przestrzeni? Chodzi tutaj głównie o stawianie pomnikowych ławeczek, które zdaniem artystki Moniki Szpener, są „propozycjami czysto rozrywkowymi”.

– Mnie również to denerwuje. Kolejna ławeczka to najprostsze podejście. Owszem, sztuka może być i jest ludyczna, ale są granice. Teraz, w kącie i po cichu, stawiana jest rzeźba za tanie pieniądze. Pomnik Krzysztofa Jarzyny ma jeszcze jakąś myśl, ale pomnik Heleny Majdaniec to tragedia. To była postać medialna, jej wizerunek jest ściśle związany z latami 60. A została przedstawiona w jakiejś kurteczce i spodniach. Pomylony pomysł – krytykuje Leszek Herman.

Zdaniem pisarza, miastu brak konsekwencji. Jak przekonuje, przestrzeń miejska jest od tego, „żeby eksperymentować i szaleć”.

– Można zrobić coś pod prąd, co spotka się z wielką krytyką. Dobre rzeczy często na początku są znienawidzone. Tak, jak budynek filharmonii. Ale taka jest również rola sztuki. Nie może się wszystkim podobać, ponieważ wtedy staje się dekoracją – podkreśla.

„Nie mówimy o sztuce, tylko o rozrywce”

Temat pomników w mieście nabrał nowych rumieńców za sprawą rzeźbiarki Moniki Szpener, która niedawno odeszła z miejskiego zespołu ekspertów. W czynie społecznym mieli opiniować każdy projekt rzeźby, która ma stanąć w przestrzeni miejskiej. Pomimo negatywnych opinii, rzeźby i tak zajmowały przestrzeń.

– Za każdym razem dostawaliśmy do opiniowania gotową już rzeźbę, na etapie tuż przed wykonaniem odlewu. Zatem nasze opinia stanowiła tylko kolejną formalność, którą musiał wypełnić wnioskodawca. Nie było więc możliwości dyskusji o formie, a tym bardziej wpływu na nią. Argumenty wnioskodawców są takie, że to fajne, bo ktoś usiądzie i zrobi sobie zdjęcie. Czyli cały czas nie mówimy o sztuce, tylko o rozrywce, gadżecie turystycznym. W tych ławeczkach nie ma metafory, nie ma oryginalności, nie ma pomysłu na formę.