Jako jedni z pierwszych w Polsce zaprosili na widownię niemowlaki, ale też złamali stereotyp, że spektakle lalkowe są tylko dla dzieci. A na etacie mieli nawet psa. Teatr Lalek Pleciuga przez 70 lat działalności zyskał uznanie i wychował kilka pokoleń widzów. „ Są ludzie, którzy przyprowadzają swoje dzieci, a jeszcze niedawno sami byli dziećmi i przychodzili na spektakle”, zauważa zespół Pleciugi.

Tułaczka po mieście, okres bezdomności i siedziba z prawdziwego zdarzenia

Przez szczeciński Teatr Lalek Pleciuga przewinęło się kilka pokoleń mieszkańców. Instytucja zmieniała swoje nazwy: z pierwszej sceny lalkowej „Czarodziej” na „Rusałkę”, i dopiero w 1953 roku na „Pleciugę”. Wędrowała też po różnych miejscach, najdłużej gościła w budynku przy ulicy Kaszubskiej 9, gdzie dziś stoi Galeria Kaskada.

– Budynek był oczywiście adaptowany na potrzeby teatru, na tamte lata był nowoczesny – podkreśla Zbigniew Niecikowski, były dyrektor Pleciugi, który stanowisko to objął w 1993 roku i piastował przez niemalże 30 lat. Była to jedyna instytucja kultury, z którą związał całe swoje życie zawodowe.

– Częścią zespołu była nawet suczka Diana, którą ujęto na liście płac. Część środków przeznaczano na karmę dla niej. Razem z portierami robiła obchód, nie wpuszczała obcych do działu administracyjnego. Pamiętam też sytuację, w której wyczuła i zaalarmowała nas wszystkich, kiedy jedna z pracownic, mieszkająca obok teatru, dostała zawału – wspomina Krzysztof Tarasiuk, który z Pleciugą związany jest od 1996 roku.

Od 2009 roku siedziba Pleciugi znajduje się na placu Teatralnym. Tam powstał pierwszy w Szczecinie po II wojnie światowej budynek od podstaw zaprojektowany z myślą o teatrze. Był to jednocześnie drugi taki obiekt wybudowany dla teatru lalek w Polsce. Zanim jednak tak się stało, Pleciuga swoje tymczasowe siedziby znajdowała na placu Lotników, w Willi Lentza czy dawnym Domu Marynarza.

– Ten czas przenosin był bardzo uciążliwy – przyznaje Niecikowski. – Ale udało nam się w tym czasie nawet zrealizować spektakl „Pippi Pończoszanka”, który zagwarantował nam kontakt z młodymi widzami.

– Władze miasta chyba nie rozumiały, że ten teatr ma ogromną historię i propozycje, by przenieść nas na przykład do kina Colosseum były dla nas uwłaczające. I świetnie, że powstało wtedy Stowarzyszenie na Rzecz Ratowania Pleciugi. Podpisano kontrakt i wybudowano nam najnowocześniejszy teatr lalkowy w Polsce – uzupełnia Tarasiuk.

Dawna siedziba Pleciugi przy ul. Kaszubskiej/fot. Zb. Zawadzki (materiały udostępnione przez teatr)

Teatr dla dzieci z ofertą skierowaną także do dorosłych

Oczywiście otrzymanie stałej siedziby dostosowanej do potrzeb teatru to na pewno jeden z kamieni milowych w historii instytucji, ale w teatrze najważniejsze są przecież spektakle. Tych znaczących w dorobku Pleciugi nie brakuje.

– Myślę, że takim spektaklem była sztuka „Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci” w reżyserii Anny Augustynowicz, realizowana na nowo powstałej scenie dla dorosłych – wspomina Zbigniew Niecikowski.

– Widownia siedziała tyłem do sceny i ludzie oglądali spektakl w lustrach, dopiero po chwili orientując się, że oglądają nie tylko spektakl, ale i siebie. To był niesamowity zabieg, który pokazywał, że ten spektakl był trochę o nich samych. Raz się zdarzyło, że kobieta wstała i powiedziała, że musi iść powiedzieć swoim bliskim, że ich kocha – dodaje Tarasiuk.

Scena dla dorosłych działa regularnie od 2000 roku. Widzowie mogli zobaczyć na niej m.in. „Don Juana, czyli...” w reżyserii Aleksieja Leliavskiego czy „Kubusia i jego pana. Hołd w trzech aktach dla Denisa Diderota” Pawła Aignera.

– Oczywiście próby pozyskiwania dorosłego widza były wcześniej – zauważa Niecikowski. Mowa m.in. o jednym z najgłośniejszych na skalę Polski przedstawień-dyptyku: „Rzecz o Jędrzeju Wowrze”, na który składały się: „Spowiedź w drewnie” autorstwa i w reżyserii Jana Wilkowskiego oraz „Żywoty świętych” Jędrzeja Wowry w reżyserii Bohdana Głuszczaka i Jana Wilkowskiego. Ten właśnie spektakl można uznać za pierwszy, który w pełni przełamał stereotyp, że scena lalkowa jest skierowana wyłącznie w stronę dzieci.

Ze spektaklu "Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci"/fot. archiwum teatru

Pionier spektakli dla najnajów. „Niektórzy śmieją się, że to nie jest żaden teatr, ale mówią to ci, którzy nie mają odwagi”

Przez lata Pleciuga zdobyła serca dzieci i ich rodziców. Jednak na tym się nie zatrzymała i wyciągnęła rękę do jednego z najbardziej wymagających widzów – najnajów (dzieci w wieku 0-3 lat).

– Pomysł na scenę dla najmłodszych zrodził się na kilka lat przed pierwszą premierą. Pewności, że to jest ten widz, do którego chcemy adresować przedstawienia, nabraliśmy podczas festiwalu przedstawień dla najnajów w Danii – wspomina Niecikowski. – Zobaczyliśmy, że warto w te roczne dzieci inwestować, przyzwyczajać do spotkania ze sztuką. Te spektakle to sposób na wychowywanie widza nie tylko sobie, ale i potem teatrom dramatycznym, operom. Przygotowują do świadomego odbioru artystycznego różnych form. Warunki przy Kaszubskiej nie pozwalały nam na stworzenie miejsca na takie spektakle, w których maluch mógłby skupić się na tym, co prezentuje aktor. Dopiero jak otrzymaliśmy nowy budynek na placu Teatralnym, mogliśmy śmiało urzeczywistnić nasze marzenia.

I tak najmłodsi mogli poznawać teatr przy okazji takich spektakli jak m.in. „Afrykańska przygoda”, „Przebieranki” czy „Zuzu i Lulu”.

– Te spektakle dla najnajów to była największa obawa. Miałem przyjemność grania w jednym z pierwszych, czyli „A kuku”. W tym spektaklu ciekawe jest to, że reżyserka spotkała się z psychologiem dziecięcym, który ustalił, jakie mogą być wykorzystywane kształty i kolory – zauważa Tarasiuk. – To są dzieciaki najbardziej wymagające, wielu moich kolegów nie chce grać, bo mówią, że sobie nie poradzą. Niektórzy śmieją się, że to nie jest żaden teatr, ale to mówią ci, co nie mają odwagi zmierzyć się z ogromną prawdą. Bo o ile dziecko, które ma 8 lat, już niektóre emocje przytłumi, to najnaj zareaguje tu i teraz na 100%. W te spektakle wpisana jest też interakcja z maluchami, które mogą wejść na scenę, dotknąć scenografii. I najpiękniejszym, co nas spotyka, jest to, że po spektaklach dzieci nie chcą wyjść z sali.

Ze spektaklu "A kuku"/fot. Robert Stachnik

Kiedy w mieście brakuje oferty kulturalnej dla młodzieży, Pleciuga śpieszy na ratunek

Teatr Lalek Pleciuga przez lata wychował kulturalnie tysiące dzieci. Od najmłodszych lat pokazywał im, jakim wspaniałym przeżyciem może być spotkanie z aktorami i zanurzenie się w magii przedstawień. Jednak mali widzowie z czasem wyrastają z ulubionych spektakli i zanim będą na tyle dojrzałe, by zagościć w teatrze dramatycznym, potrzebują przedstawień dostosowanych do ich potrzeb. Od kilku więc już sezonów Pleciuga zaczęła realizować cieszące się popularnością propozycje dla młodzieży. Jedną z nich są letnie warsztaty.

– Braliśmy udział w projekcie „Lato w teatrze” organizowanym przez Instytut Teatralny Zbigniewa Raszewskiego. Pamiętam te pierwsze warsztaty, był ogromny tłum i zainteresowanie. By młodzież nie została na lodzie, staraliśmy się organizować swoje własne letnie spotkania. Zawsze było więcej chętnych niż miejsc. Wspominam z ogromnym sentymentem te akcje, kiedy na dwa tygodnie oddawaliśmy teatr młodym widzom – mówi były dyrektor.

W ostatnim czasie również w regularnym repertuarze teatru zaczęły pojawiać się tytuły kierowane do młodzieży. Jedną z takich propozycji jest spektakl „Seed: Śnieżyca”.

– To spektakl o grach komputerowych. To jest niesamowite, że na potrzeby teatru została stworzona gra komputerowa dedykowana tylko Pleciudze. Stworzono w niej awatary, czyli lalki w wersji cyfrowej, które aktorzy – z wykorzystaniem najnowszych technologii – animują tak, jak zwykłe kukiełki czy pacynki. Pleciuga czyta rzeczywistość swoimi spektaklami, dyskutuje z nią. Zdecydowanie idzie z duchem czasu i nadąża za zmianami w świecie i w potrzebach widzów – podkreśla Tarasiuk.

Niesamowite historie i spotkania możliwe dzięki Pleciudze

Pleciuga ma na swoim koncie wiele nagród i wyróżnień, czyli tych namacalnych i łatwych do sprawdzenia uznań. Ale Pleciuga to też ogrom prywatnych historii, o których nie mówi się głośno. Zdarza się, że na spektaklu dla najnajów maluch postawi swoje pierwsze kroki. Bywa, że razem na przedstawienie przyjdzie wielopokoleniowa rodzina.

– Są ludzie, którzy przyprowadzają swoje dzieci, a jeszcze niedawno sami byli dziećmi i przychodzili na spektakle – zaznacza Tarasiuk. – Po spektaklach lubię chodzić po foyer i słuchać tych niesamowitych historii. Jedna z nich wydarzyła się kilka lat temu. Dowiedziałem się wtedy, że raz w miesiącu przyjeżdża z Krakowa restaurator i tu spotyka się z byłą żoną i synem, którzy z kolei dojeżdżają z Łobza. I spotykają się w Pleciudze, by razem pójść na spektakl. Ostatnio spotkałem widza, który wiele lat temu wyjechał do Oslo, ale bardzo tęskni za Szczecinem i kilka razy do roku przyjeżdża ze swoimi dzieci i odwiedza właśnie Pleciugę.

Teatr pokochali także twórcy.

– Przez wiele lat współpracowaliśmy z reżyserem z Łotwy, Valdisem Pavlovskisem, a scenografie do jego spektakli zawsze robiła tylko jedna osoba: Paul Senhofs. Kiedy Paul umarł, pozostawił po sobie projekty i w testamencie zapisał, że wszystkie mają wyjechać do tylko jednego teatru na świecie, do Pleciugi. Na ich podstawie stworzyliśmy spektakl „Księżniczki i ziarnko grochu”. I to są jedne z najpiękniejszych lalek, jakie mamy – wspomina Tarasiuk.

Tą niezwykłą opowieścią postanowił podzielić się z widownią przed jednym ze spektakli. Kiedy o wszystkim dowiedział się dyrektor, to poprosił, by za każdym razem ją opowiadać.

– Widzowie byli poruszeni i inaczej zaczęli odbierać spektakl – zauważa Tarasiuk. A to jeszcze nie koniec pozytywnych reakcji. – Po jednym ze spektakli podszedł do mnie mężczyzna, który okazał się być dramaturgiem z Niemiec. Powiedział, że tak poruszyła go ta opowieść, że już wie, że chce stworzyć bajkę dla naszego teatru i jeżeli to zrobi, to ją nam w prezencie podaruje.

Wyjątkowe historie spotykają też samych aktorów.

– Kiedyś grałem króla w zimowej bajce „Kraina śpiochów”. Historia opowiadała o tym, że moja córka ze strachu nie może zasnąć, więc ja po całym świecie szukam rozwiązania. Gram, że jestem pogubiony, nie wiem, jak jej pomóc. I wtedy wyskakuje chłopczyk, przytula się do mnie i mówi: „kocham cię” – opowiada Tarasiuk. – Nie wiem też, który teatr oprócz naszego miał okazję pracować z filharmonią szczecińską, z którą stworzyliśmy „Delicję”. Pracuję tutaj 26 lat i nie mogłem uwierzyć, że taka okazja mnie spotkała. To są niesamowite historie i dowód na to, że Pleciuga zaskakuje nie tylko widzów, ale i aktorów.

Za co widzowie kochają Pleciugę?

– Pamiętam, jak w podstawówce pojechaliśmy z klasą na „Czerwonego Kapturka”. Było to dla nas ogromne przeżycie. Mieszkałam wtedy w Policach i sam wyjazd autokarem do Szczecina to była niesamowita wyprawa. Sam dawny budynek teatru zrobił na mnie wtedy wrażenie. Bardzo nas wtedy ciekawiło, jak wyglądają lalki, kukiełki z innych bajek. Cieszę się, że teraz nie czeka się na odwiedziny w teatrze aż do szkoły. Pleciuga oferuje piękne spektakle także dla tych najmłodszych skarbów, czyli najnajów. Mój prawie roczny synek na pewno już niedługo obejrzy spektakl o krokodylku. Natomiast starszy w grudniu idzie na mikołajkowy spektakl i z utęsknieniem wypatruje Mikołaja, który zawsze się wtedy pojawia – mówi pani Anita. – Z chęcią odwiedzamy Pleciugę, bo jest to teatr dla całej rodziny. Sama z mężem korzystam z oferty sztuk dla dorosłych. Widzieliśmy m.in. „Balladę szczecińską”. Budynek oraz otoczenie też sprzyja rodzinnemu odpoczynkowi. Można obejrzeć wystawione lalki i kukiełki, wypić kawę, zjeść lody, chłopaki uwielbiają fontannę. Ale Pleciuga to nie tylko spektakle, ale i różne wydarzenia, otwarte warsztaty. Naprawdę jest w czym wybierać. Z okazji 70-lecia życzymy sto lat i dalszej udanej działalności!

– Pleciuga to dla nas dobra zabawa, wspomnienia dzieciństwa. Marysia, jak miała 2 latka, to była już na spektaklu dla najnajów, już wtedy z uwagą obserwowała, co się działo na scenie. Te przedstawienia to rewelacyjna sprawa. A teraz można jeszcze całą rodziną spędzić sylwestra w Pleciudze, tego zdecydowanie brakowało – mówi trzypokoleniowa rodzina: pani Julia, pani Natalia i Marysia. – Życzymy Pleciudze na kolejne lata, by wciąż od najmłodszych już lat zachęcała dzieci do odwiedzania teatru i zakochiwania się w nim.

– Szczerze powiem, że nie pamiętam pierwszego spektaklu, który widziałem w Pleciudze, ale na pewno było to w czasie, gdy siedziba teatru mieściła się na Wojska Polskiego. Kiedy byłem dzieckiem, nie było takiego dostępu do kina, więc każde wyjście do teatru wiązało się z wielkimi emocjami – wspomina pan Andrzej, dziadek Hani, której ulubionym spektaklem jest „Pippi Pończoszanka”. – Z Pleciugą łączyła nas też babcia Hani, która tu pracowała. Często tu bywaliśmy, to jest dla nas miejsce spotkań rodzinnych – dodaje tata dziewczynki.

Dawna siedziba Pleciugi przy ul. Kaszubskiej/fot. Zb. Zawadzki (materiały udostępnione przez teatr)

Wielkie świętowanie

W ramach obchodów 70-lecia Pleciuga zaprosiła widzów m.in. na Wielką Pleciugową – oryginalne połączenie teleturnieju i konferencji. Nasza relacja z tego wydarzenia tutaj Premierowo wystawiono również spektakl pt. „Teatr niewidzialnych dzieci”. Sztuka na podstawie tekstu Marcina Szczygielskiego zaadaptowana przez Magdalenę Miklasz to opowieść trochę o czasach PRL-u, ale przede wszystkim o przyjaźni i samym teatrze. A w ramach specjalnego showcase'u wystawiła najlepsze spektakle, które udało się zrealizować w ostatnich sezonach. W repertuarze znalazły się „Robinson”, „Niezłe ziółka”, „Fujka i ocean”, „Perfekty i Ambaras” oraz „Delicja”.