13 marca w Szczecinie w Hali Sportowej Uniwersytetu Szczecińskiego, odbyły się Targi Medycyny Naturalnej „Sydonia”. Nie wiem, czy organizatorzy specjalnie na dzień otwarcia trzydniowych targów wybrali piątek 13-stego, ale pewne incydenty spowodowały, że nie można uznać tej trzynastki za szczęśliwą.
Pierwsze zgrzyty między organizatorami a przybyłymi spowodował fakt obecności bileterów. Mało kto wiedział bowiem, iż impreza jest biletowana. Nie wspominał o tym żaden plakat wiszący na słupie informacyjnym. Nie były to ceny wysokie, 8 zł za bilet normalny, a 5 zł za bilet ulgowy. Niedoinformowanie na temat płatnych wejściówek spowodowało lekkie zdenerwowanie u osób, które nie lubią nosić przy sobie gotówki, a są zwolennikami płatnością kartą. Musieli poczekać z wizytą i najpierw odwiedzić bankomat. Kolejną nieścisłością okazał się fakt, iż cześć ludzi nie wiedziało, że oprócz stoisk z leczniczymi ziołami zastaną także towarzystwo wróżek i bioterapeutów. Stało się tak z powodu plakatu informującego iż są to Targi Medycyny Naturalnej. Medycyna naturalna jest oparta ziołolecznictwie, naturalnych kosmetykach, czyli wszystkim co ma jak najmniej wspólnego z chemią. Wróżki i bioterapeuci to gałąź medycyny którą nazywa się alternatywną, niekonwencjonalną czy holistyczną. Dlatego wielu ludzi było zaskoczonych widząc towarzystwo inne od oczekiwanego, które na dodatek przeważało.
Hala sportowa była jednym wielkim bazarem gdzie oferowano najprzeróżniejsze usługi - zioła, lecznicze miody, fotele, kosmetyki naturalne, lecznicze kamienie. Można też było zbadać się profesjonalnym sprzętem i sprawdzić czy ma się prawidłowy puls lub czy źrenice nie zdradzają objawów jakiejś choroby. W wypadku kiedy ktoś zaznał już tradycyjnego leczenia i nie był zadowolony, miał alternatywę - zbadać się u bioenergoterapeuty, specjalisty od reiki czy spytać się o zdrowotną (i nie tylko) przyszłość u wróżki. Ci ostatni bardzo solidnie się przygotowali i przepowiadali z najróżniejszych kart: cygańskich, Lenormand, Tysiąca i jednej nocy, Złotego Brzesku, Egipskimi. Można było przekonać się kim było się w poprzednim wcieleniu, oczyścić swoją aurę z czarnej na złotą, uleczyć za pośrednictwem zdjęcia chorą ciotkę w Chicago. Co rusz zagadywano przechodniów i proponowano sprawdzanie aury, dobranie odpowiedniego talizmanu itd. Sporo ludzi korzystało z tychże usług, większość jednak musiało obejść się smakiem ze względu na ich cenę. Np. wróżenie co najmniej 30 zł, a uzdrowienie 50. Ludzie wybierali sobie talizmany, matki kupowały córkom słoniki na zbliżającą się maturę, ludzie odczuwający żyły wodne- odpromienniki. Był handel, było zadowolenie klientów.
Trzeba przyznać że każdy mógł znaleźć coś dla siebie, np. dowiedzieć się gdzie w Szczecinie można odbyć kurs bioterapii czy doktorat z reiki. Jest to dobra możliwość dla ludzi nie posiadających matury, aby zdobyć wyższe wykształcenie.
O szczecińskich targach stało się głośno także w mediach. Jednak nie za sprawą ich tematyki, a sytuacją która rozgrywała się przez całe trzy dni przed wejściem do hali sportowej. Dość widoczne i zwracające na siebie uwagę były grupki ludzi - najczęściej dwuosobowe - z różnych grup katolickich. Ich konflikt z organizatorami był dosyć poważny, skoro poświęcono mu trzy minuty niedzielnych „Faktów” - tuż po zakończeniu targów. Starsi panowie i kobiety wręczali przechodniom ulotki informujące o zagrożeniach płynących z praktykowania wróżbiarstwa i bioterapii. Praktyki te nazwane zostały okultystycznymi. Oto niektóre orędzia dla wiernych znajdujące się na ulotkach: „Targi Sydonii zagrożeniem dla chrześcijaństwa”(taki banner zdobił też Kościół im. Serca Jezusowego); „Wróżbiarstwo to łamanie pierwszego przykazania Bożego”; „Praktykując reiki otwierasz się na nieznane siły pochodzenia demonicznego”. Także sam biskup na kilka dni przed targami napisał list do wiernych o zgubnym wpływie takich praktyk. Konflikt był tak zaogniony iż zawitała policja, która jednak nie usunęła roznoszących ulotki, gdyż chodnik na którym stali należy do miasta i każdy może z niego korzystać. Policja „ulotkarzom” odpuściła, jednak przechodnie nie szczędzili im niemiłych słów. Padały takie epitety jak "dewoci" czy "ciemnogród". Podobnego zdania co przechodnie był organizator targów, a o Jego ciętym języku napisała niejedna gazeta.
Sądząc po reakcjach przechodniów i organizatorów, można wysnuć wniosek że większość ludzi nie rozumie tego konfliktu, jak i stanowiska Kościoła. Dlatego postaram się dotrzeć do samego źródła konfliktu i ukazać argumenty jednej i drugiej strony. W październiku, kiedy ponownie odbędą się targi, ludzie być może będą mieli większą świadomość co do zaistniałej sytuacji i jeśli zachcą-opowiedzą się po którejś ze stron.
Jak wiemy, bioterapeuci, mistrzowie reiki, wróżki zajmują się uzdrawianiem i przepowiadaniem przyszłości. Uważają oni, że każdy człowiek ma w sobie ukrytą moc , która jest uśpiona i jeśli podda się ją prawidłowej obróbce - np. w postaci kursów, to można z powodzeniem zacząć leczyć ludzi na własny rachunek. Energia którą leczą, ich zdaniem, pochodzi od Najwyższego, od Stwórcy, od Boga. Bóg ten jednak- i tu nawet wśród ezoteryków zdania są podzielone – jest albo energią, nie ma określonej postaci i imienia, albo pochodzi od Jezusa. Również wszelka wiedza a propos przyszłości jest objawiana w trakcie wróżenia, np. za pomocą kart czy run. Skutkiem poddania się bioterapii czy wróżeniu jest zawsze poprawa życia: uzdrowienie ciała lub poprawa jego jakości poprzez pozbycie się problemów. I tutaj zaczyna się konflikt. Katolicy uważają bowiem, że energia jaką przekazują energoterapeuci nie pochodzi od Boga, ale od szatana. Wszelkie takie praktyki mają podłoże demoniczne. Także wróżbiarstwo jest występkiem przeciwko pierwszemu przykazaniu: ”Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną”. To przykazanie mówi, że tylko Jezus zna przyszłość. Zdaniem demonologów szatan może jedynie przywidywać przyszłość na zasadzie rachunku prawdopodobieństwa, jednak taka przepowiednia nie musi się wcale wypełnić. Także skutki praktykowania wróżbiarstwa jak i poddawania się takim praktykom zdaniem Kościoła wcale nie przynoszą długotrwałych efektów, a jedynie krótkotrwałe. Wraz z uzdrowieniem, a raczej zaleczeniem tymczasowo objawów choroby, nadchodzi upadek innych sfer życia jak finanse czy uczucia. Może to być także przyczyną opętań.
Takie właśnie różnice są źródłem konfliktu który nastąpił. Ale dość teorii. Historia obfituje w wiele świadectw ludzi którzy parają się ezoteryzmem. Przedstawię obiektywnie wyznania ludzi, te pozytywne jak i negatywne. Poniższe fragmenty świadectw przychylnych „uzdrawianiu” pochodzą z ulotek które rozdawano na targach:
„Zdjęcie wraz z opisem choroby przesłała do sławnej bioterapeutki babcia Piotrusia i od tego czasu stan chorego dziecka zaczął nagle polepszać się z dnia na dzień. Chłopczyk odzyskiwał siły, zapalenie płuc minęło i po tygodniu Piotruś był już w domu. Obecnie czuje się bardzo dobrze, minęły wszelkie objawy choroby”.
Zdarza się także że księża zajmują się bioterapią. Znany jest przypadek Ks. Opieli, który otrzymał od Członkostwa Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego honorowe wyróżnienie za wynalezienie piramid które same uzdrawiają energią.
Jednak istnieją także świadectwa ludzi którzy uważają że energia bioterapeutów jest pochodzenia demonicznego. Silnie przekonany o tym jest legendarny już dziennikarz, redaktor naczelny nieistniejącego już niezależnego pisma kulturalno-literackiego „bruLion”, były przewodniczący Rady Programowej TVP, felietonista i wydawca w jednej osobie- Robert Tekieli. Tak wspomina zajmowanie się ezoteryzmem:
"Nie wiedziałem, że to okultyzm, bo wszystko było ubrane w płaszcz sformułowań paranaukowych... Doszedłem do tego, że moja władza nad ludźmi, którzy byli otwarci na mój autorytet albo mieli rozbitą naturalną osłonę chroniącą człowieka przed światem niewidzialnym, była bardzo duża. Słyszałem myśli innych ludzi, czułem, co ich boli. Na podstawie różnych sygnałów, które nieświadomie nadawali, byłem w stanie odczytać różne historie. Koncentrując się i wysyłając "energię" na odległość, powodowałem, że facetowi trzydzieści metrów ode mnie włosy na kręgosłupie stawały dęba i był przerażony. Przychodziły do mnie chore zwierzęta, korzystały z tego mojego otwarcia. Znałem wyniki meczów przed ich zakończeniem. Kompletnie nad tym nie panowałem, ale to niesamowicie budowało moją pychę". Po zakończeniu swojej przygody z okultyzmem, Tekieli stworzył cykl programów telewizyjnych pt „Jarmark cudów” traktujący o jego przeżyciach i zagrożeniach wynikających z takich praktyk. Jest także autorem wielu książek o tej tematyce.
Podobne zdanie na ten temat ma znany włoski psychiatra Simone Morabito: „Przypadki opętania stają się normą u osób, które dobrowolnie oddają się pod panowanie złego ducha - przez korzystanie z usług magów, wróżbitów i jasnowidzów, uczestniczenie w seansach spirytystycznych, satanistycznych czarnych mszach lub przez słuchanie satanistycznej muzyki”. Jak widać i jedna i druga strona konfliktu ma swoje argumenty. Po stronie ezoteryków znajdzie się ksiądz, a po stronie katolików doktor, profesor czy znany dziennikarz. Sytuacja ta z całą pewnością się zaogni, gdyż ostatnio Kościół coraz więcej mówi o zagrożeniach płynących z ezoteryzmu. Przestał milczeć.
Mimo widocznej różnicy zdań, na uwagę zasługuje jednak jeszcze jeden fakt: dlaczego katolik uważający że jest to okultyzm i działanie złych mocy, uważany jest za uczestników targów za ciemnogród, a człowiek który wierzy w astralne robaki siedzące ludziom na głowach jest uważany za kogoś idącego z duchem czasu? To już jest ciekawe zagadnienie dla socjologów, i być może dobry temat na pracę magisterską z podtytułem „Przyganiał kocioł garnkowi”
Komentarze
11