Dobrze pamiętam tę straszną inicjację w dzieciństwie, gdy pierwszy raz w tajemnicy przyszło oglądać horror. Każdy z nas, nieletnich,młodych, rzucających się w głębinę strachu, lękał się poparzonej twarzy Freddy'ego Kruegera czy złowrogiego uśmiechu laleczki Chucky.
Raz, dwa Freddy już cię ma
Każdy wie, że najlepiej smakuje zakazany owoc. Dlatego, gdy już się okaże co najbardziej kusi na drzewie rzeczy najsmaczniejszych sięgamy po to z największą determinacją. Gdy się ma lat kilka, może kilkanaście przychodzi smak na kino grozy. Nie mogę sobie przypomnieć co było moim pierwszym horrorem, ale celuję, że był to „Koszmar z ulicy Wiązów”. I chociaż film oglądałam naprawdę dawno temu, na stałe zadomowił się w mojej pamięci, w której uchodzi za klasykę kina. Tak samo było ze wspomnianą już laleczką Chucky. Kto się nie wzdrygnął na dźwięk śmiechu laleczki! Później jeszcze był „Smętarz dla zwierzaków” na podstawie genialnego Kinga. Wszystko przejmowało i napinało mięśnie karku. Strach tak silny, że później zamykaliśmy dokładnie wszystkie drzwiczki szafek, okna, drzwi do pokoju i za nic w świecie nie pozwalaliśmy zgasić nocnej lampki. Sceptycy pewnie stwierdzą, że to wszystko dlatego, że się oglądało za dzieciaka. Macie rację. I nie. Bowiem klimat końca lat 80 i początku 90 miał coś w sobie.
Trzynastego w piątek
Nie jestem specjalistką od kina grozy. I chyba łatwo mnie przestraszyć. Mimo tego, gdy już decyduję się na dawkę strachu, jak każdy amator kina chcę się naprawdę bać. Dziś zabijająca laleczka raczej śmieszy, sięgamy po coś innego. Mocniejszego. Czasami sięgałam po filmy wiele lat starsze ode mnie, czasami młodsze. Kierując się nazwiskami aktorów, reżyserów. Do odczuwania strachu niewiele trzeba. Wolny wieczór, ciemny pokój, albo sala kinowa, coś do pochrupania. Zaczynamy seans. Niektóre produkcje wywoływały ogromne wrażenie. Muzyka z filmu Polańskiego pt. „Dziecko Rosemary” do dziś przeszywa mnie niepokojem. Lśnienie w reżyserii Stanley'a Kubricka i niesamowita kreacja Jacka Nicholsona jest majstersztykiem tego gatunku. Tylko ponownie to lata 60 i 80, a co dalej?
Panie to nie krew, to zwykły keczup!
Od samego początku przygody z horrorem nie mogę przekonać się do tego typu strasznych filmów, które opierają się tylko i wyłącznie na rozlewie krwi. Dla mnie to tylko nieprzyjemny widok, który nie buduje napięcia. Tak było w przypadku Piły, którą widziałam tylko w pierwszej odsłonie. Staram się zatem sięgać po takie, które wgryzają się w naszą psychikę, zasiewają ziarno niepewności w myśli. Można chyba stwierdzić, że moim horrorom blisko do thrillerów, gdyby nie element fantastyczny.
Lęki XXI wieku
Staram w pamięci odszukać film, który został nakręcony w ostatnich 12 latach i wywarł na mnie dobre wrażenie. Pierwsze co przychodzi do głowy to „Inni” - chociaż nie jest uważany za horror – należy o nim wspomnieć. Znakomity dreszczowiec, który trzyma do końca w napięciu. I jak zazwyczaj świetna Kidman. Jeden z ulubionych filmów, który polecam każdemu na piątkowy wieczór. W myślach odtwarzam wszystkie inne pozycje, które gdzieś się przewinęły przed oczami.
Tylko nic dobrego nie przychodzi do głowy. Nic naprawdę dobrego.
Zawód wyuczony: drwal
W kwietniu – zachęcona głosami fanów Rec i Rec 2 – miałam okazję zobaczyć część trzecią z tej serii. Miało być dobrze i prawie było. Znalazłam się w sali kinowej wypełnionej po brzegi i pierwszy raz odnalazłam tak zgodną grupę ludzi. Wszyscy razem przez cały film wybuchaliśmy gromkim śmiechem. Nie jestem wyczulona na sarkazm, więc może nie wczułam się w konwencję. Ten film okazał się mimo wszystko miernym horrorem i jedną z lepszych w ostatnich czasach komedią. Wszystkim miłośnikom nagłych ataków śmiechu polecam metaforę Don Kichota i Sancho Pansy oraz obraz głównej bohaterki władającej piłą mechaniczną. Bomba!
Pan za to zapłacił, Pani także i Państwo...
To mały problem, gdy zamiast się bać wychodzimy z kina rozbawieni. Gorzej, gdy horror zamiast straszyć jedynie przeraża na myśl, że za to zapłaciliśmy. Wielokrotnie wychodziłam z kina zażenowana i rozczarowana. Było tak w przypadku „Nie bój się ciemności” z niegdyś popularną Katie Holmes. Film, który świetnie się zapowiadał – pierwsze scena mrożąca krew w żyłach – okazał się klapą. Ot, zwykła baśniowa opowiastka. W dodatku do granic nudna i nie budująca żadnego napięcia. Dokładnie tak samo było w przypadku „Łowcy Trolli” - filmu, który przez niektórych jest uważany za kino grozy. Wspominam o nim nie bez powodu. Był to pierwszy film, w trakcie którego ludzie po prostu opuścili salę kinową! Chociaż pomysł całkiem niezły i doceniam go, to nie mogę pojąć dlaczego przez cały film nic się nie działo? Nuda, nuda jeszcze raz nuda.
Angielska mgła
Zdaje się, że im dalej tym gorzej z horrorami. Że nie ma czego się bać, a spotkanie dobrej produkcji graniczy z cudem. Honor teraźniejszych filmów ratuje „Kobieta w czerni” Jamesa Watkinsa. Gdy tylko dowiedziałam się o planach nakręcenia tego filmu wiedziałam, że będę chciała go zobaczyć. Byłam bardzo ciekawa czy Daniel Radcliffe odnajdzie się w innej roli niż słynny już Harry. I udało się. Film mroczny, przerażający, wciągający. Dobry do samego końca. Klimat wiecznie mokrej Anglii był idealnym dopełnieniem do historii opowiedzianej w tym obrazie. Więc nie jest jeszcze tak źle, chociaż...
Buuuu!
Najbardziej przeszkadza mi, że obecne horrory opierają się albo na krwawych scenach, w których chodzi tylko o to, by rozcinać ciała i pozbawiać bohaterów głów, albo na nagłych momentach, w których wyskakuje „coś strasznego” w duecie z nagłym, agresywnym dźwiękiem. Brakuje mi stopniowania napięcia, które trzymałoby za gardło do napisów końcowych.
W kraju krwawej wiśni
Myśląc o obecnych pozycjach kina grozy nasuwa mi się jeden wniosek. Do dna coraz bliżej. Oczywiście dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że horror jest niewymagającym gatunkiem, który nie musi operować genialnymi historiami, ujęciami, scenami etc. Jednak, gdyby tylko się trochę skupić, poświecić, nawet horror może być świetny – tutaj ponownie pokłon w stronę „Lśnienia”. Gdy już wydałam wyrok na filmy tego typu przychodzi ciekawa myśl. Niemal wszystko co przychodzi mi do głowy jest produkcji amerykańskiej. Może ten kraj skończył się dla filmów grozy? Bo przecież są jeszcze filmy japońskie, które zatrzymują na sekundy serca. Trzeba im przyznać, że potrafią wywołać dreszcze, przestraszyć, tak mocno, że boję się sięgać po ich propozycje.
Jeszcze my!
Zdaję sobie sprawę z tego, że na łamach mych myśli powinno znaleźć się jeszcze miejsce dla wielu niesamowitych i przerażających pozycji. Nawet słowem nie wspomniałam o ojcu grozy – Alfredzie Hitchcocku. Pominęłam tak zapadające w pamięć obrazy jak „Mechaniczna Pomarańcza”, czy „Omen”. Nie wspomniałam słowem o Jasonie Voorheesie. Czasami po prostu brak miejsca.
Komentarze
0