Nie tylko spróbowaliśmy jedynych takich na świecie winogron, ale ucięliśmy także krótką pogawędkę z kapitanem, który po Odrze pływa od ponad 50 lat i poznaliśmy kolejny fragment historii Szczecina. Spacer zorganizowany przez Teatr Kana dał uczestnikom możliwość spojrzenia na rzekę oczami tych, dla których jest ona źródłem zarobku, barierą oddzielającą ich od miasta oraz częścią terenu, który powinien stać się parkiem narodowym.
Sobotni spacer po nadodrzańskich terenach był jednym z ostatnich wydarzeń w ramach projektu „SzczODRA”. Teatr Kana chciał w ten sposób przybliżyć mieszkańców do Odry oraz pokazać, jak wiele obliczy ma szczeciński fragment rzeki.
„Zabudowa jest potrzebna, tylko nie ma o tym dyskusji”
Pierwszym punktem wyprawy była Wyspa Jaskółcza, czyli prawdopodobnie jedna z najpopularniejszych miejscówek turystycznych. To tutaj można zobaczyć fragment Szczecińskiej Wenecji, ale też rzucić okiem na Kępę Parnicką i Wyspę Zieloną.
Na miejscu czekali na nas Marcin Chruśliński i Paulina Stok-Stocka z Oswajania Miasta. Podczas rozmów o rzece i jej otoczeniu najmocniej wybrzmiała dyskusja o deweloperach, którzy obecnie prowadzą trzy inwestycje mieszkaniowe na Kępie Parnickiej. A w planach są jeszcze kolejne dwie. „Jestem tym przerażony” – nie krył swoich obaw przewodnik naszej grupy Przemek Głowa.
– To 3,5 tysiąca mieszkań na wyspie z jednym, niezbyt szerokim mostem. Mamy tutaj murowane korki. Wiem również, że na pewno nie będę mógł swobodnie sobie tam podejść. Czuję, że z tymi moimi dredami będę stamtąd przeganiany. Zabudowa nad Odrą jest bardzo potrzebna, tylko u nas nie ma o tym dyskusji. Był wielki konkurs architektoniczny, rozmowy z architektami, ale bez deweloperów – argumentował.
Jak podsumował Marcin Chruśliński, dyskusja potwierdziła to, „że jako mieszkańcy Szczecina jesteśmy z rzeką niezwykle związani”. – Mimo, że nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę – podkreślił.
„Zimą dopływałam tutaj kajakiem”
Drugi punkt spaceru znajdował się tam, gdzie obecnie można dostać się jedynie od strony wody. Mowa o Wyspie Grodzkiej, która od Wałów Chrobrego oddzielona jest Odrą Zachodnią, a od Łasztowni – Duńczycą i Kanałem Grodzkim. Dla działkowiczów rzeka jest naturalną barierą, którą muszą pokonać, aby dostać się do swoich ogródków.
– Kiedyś ludzie pokupowali sobie plastikowe łodzie, blaszaki. Pamiętam, jak zimą dopływałam tutaj kajakiem. Teraz mamy dwie łodzie – opowiadała pani Helena, prezes Rodzinnych Ogrodów Działkowych „Bielawa”.
„Oprócz ludzi niewiele się tutaj zmieniło”
Przed wojną na Wyspie Grodzkiej stacjonowało kilka klubów wioślarskich, a po 1945 roku swoją przystań wioślarską miał klub AZS Szczecin. Dziś znajdziemy tutaj łącznie 204 działki. Jak jednak śmiali się działkowicze, nie są jedynymi rezydentami.
– Z parku Żeromskiego przypływają do nas lisy. Dają sobie tutaj radę. Na końcu wyspy są cztery działki i to tam przylatują orły białe. Są jeszcze kuny, sarny, jelenie. Przychodzą do nas, bo światło ich nie razi. Nie ma prądu, ale jest różnorodność – dodała z uśmiechem pani Helena.
– Nawet dziki u nas były! – dodał pan Józek. – Pod drzewem leżały jabłka. Nie zjadły ich, ale zryły mi całą działkę. Za to mam swoje trofeum. Znalazłem kieł jednego z nich – dodał z wyraźną dumą i zadowoleniem. Działkę ma od 24 lat, ale na Wyspie Grodzkiej jest o wiele dłużej.
– Obecny od lat 70. Mój szwagier miał tutaj działkę. Wtedy jednak byłem młodszy i miałem więcej włosów na głowie. Oprócz ludzi niewiele się tutaj zmieniło – podsumował.
Wyspa z figami i melonami zaprasza
Jak to na działkach, ich właściciele uprawiają różne warzywa i owoce – od cukinii, pomidorów, ogórków przez truskawki po maliny i winogrona. Na wielu działkach rosną jabłonie, grusze i śliwy. Co jednak ciekawe, niektórzy pokusili się (i to z dużym powodzeniem) na uprawę… figowców i melonów.
– Jedna opowieść o Wyspie Grodzkiej byłaby niewłaściwa. Jedno jest jednak pewne. To miejsce jest w stanie zauroczyć. Można posłuchać dźwięków, które nas otaczają, ale też opowieści o bobrach i komarach, które potrafią tutaj rządzić. Najeść się przepysznych winogron, nigdzie indziej takich nie spróbujecie – przekonywała nauczycielka akademicka Aneta Makowska.
Szczecińskie śledzie znane w całej Europie
Po krótkiej sielance na ROD „Bielawa” trzeba było ruszyć w dalszą podróż. Tym razem to kilkanaście minut w tramwajowej „szóstce”, kilkaset metrów pieszo i ponownie znaleźliśmy się nad wodą. Tym razem przy przystani Golęcin, gdzie czekał już na nas doktor Bogdan Wziątek. Do Szczecina przyjechał prosto z Mazur, a w 2019 roku prawdopodobnie jako ostatni naukowiec, zbadał stan Odry przed katastrofą ekologiczną.
– Odra od zawsze była miejscem, gdzie ryby i rybactwo były istotnymi elementami kultury i tradycji. Dawała nie tylko wodę, ale była źródłem takich ryb jak trocie, łososie i jesiotry – opowiadał. – W czasach średniowiecznych jesiotry wędrowały do Francji i Włoch. Owijano je w mokre szmaty i transportowano na wozach. Ich wielkości sięgały prawie 3 metrów. Były tak ważne, że wymieniano je nawet w zapisach podatkowych – opowiadał badacz.
Szczupak z Międzyodrza trafiał do Francji i Czech, ale jak się dowiedzieliśmy, to śledzie były jednym z najważniejszych źródeł dochodu Książąt Pomorskich. Były jedynymi rybami, które potrafiono konserwować bez względu na warunki i porę roku. Tym sposobem szczecińskie śledzie wytrzymywały długie podróże i trafiały m.in. do Lwowa, Hiszpanii czy Włoch.
Ludzie boją się ryb z Odry
Współcześnie rybactwo jest jednak coraz mniej opłacalne. Doktor Bogdan Wziątek nie ukrywa, że zarządców rzeki czeka wiele pracy, aby zmienić myślenie o Odrze i odbudować jej rybostan.
– Na początku wieku wystarczyły dwa hektary rzeki, aby wyżywić jedną rybacką rodzinę, dziś potrzeba 200 hektarów. Obecnie po niemieckiej stronie jest 3 dzierżawców, którzy żyją głównie z wędkarstwa, po polskiej stronie została tylko Rybacka Spółdzielnia „Regalica” i rybacy na Zalewie Szczecińskim. Katastrofa poważnie odbiła się na ludziach, którzy zaczęli bać się ryb z Odry.
Ile ludzi, tyle spojrzeń na Odrę
Spacer wzdłuż linii tramwajowej nr 6 (z małym wyjątkiem Wyspy Grodzkiej) zakończyło wystąpienie Łukasza Ławickiego. To ornitolog, który z pasją i wielkim zaangażowaniem dąży do utworzenia Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry. Opowiedział nam o oharach, gęgawach, kormoranach, bąkach, kaniach rudych, bielikach, błotniakach stawowych i całej reszcie dolnoodrzańskiej, ptasiej rodziny.
Ilu ludzi, tyle spojrzeń na Odrę – tak w skrócie można podsumować spacer w ramach projektu SzczODRA. Wydarzenie zorganizowane przez Teatr Kana pozwoliło choć trochę uczestnikom spaceru wykreować swoje własne spojrzenie na szczeciński odcinek rzeki.
Komentarze
1