Wraz z nadejściem cieplejszych dni przyszedł czas na zrzucenie grubych kurtek i założenie czegoś, co nie zostało zrobione z małych foczek. Nieodłącznym elementem tego procesu jest temat odchudzania. Tak opiniotwórcze tygodniki jak „Życie na gorąco” albo „Party” podpowiedzą nam jak to zrobić. Pokażą nam przykłady „gwiazd”, które zrzuciły 10 kilo w ciągu doby za pomocą odsysania tłuszczu. Ale oczywiście dla swoich fanów stało się to dzięki cudownej diecie na burakach i ogórkach.


Sam mam takie przekonanie, że każda dieta, w której znacznie ograniczamy jedzenie jest po prostu bezcelowa. Efekt jojo gwarantowany, szczególnie jeżeli swoje niepowodzenia topimy w batonikach, czekoladzie i chipsach.

Przy okazji ostatniego spotkania na Twardowskiego usłyszałem rozmowę, gdzie pewien mąż dość głośno wypowiadał swoje zdanie o 70 diecie swojej małżonki. I o tym, że najpierw fajnie schudnie a następnie wróci do swojej wagi. I dołoży kolejne 10 kilo.

Błędne koło, bo jeżeli będzie się tylko odchudzała niejedzeniem, a raczej jedzeniem drewna i popijania wodą, to wraz z pierwszym normalnym posiłkiem dostanie szoku i albo zejdzie na zawał, albo w ciągu tygodnia przytyje do masy wyjściowej.

Dlatego jedynym wyjściem jest ruch. Ruch drodzy państwo. Wiem, jestem bardzo odkrywczy. Ale wydaje mi się, że ogromna część społeczeństwa liczy na to, że kochane ciałko odejdzie samo, jeżeli tylko je o to poprosimy. Ostatnio po prostu powaliła mnie informacja o grupach wsparcie dla grubasów. Ludzie siedzą przy kompach i wspierają się w chudnięciu przez Internet. Spoko. Nie wiem jak wam, ale mi Internet nie kojarzy się z dobrym środkiem na dodatkowe kilogramy. A Ci ludzi zamiast ruszyć swoje „majestaty” z coraz większych foteli, siedzą i się wspierają.

Paranoja. A uwierzcie mi – wiem o czym mówię. Duża waga towarzyszyła mi odkąd pamiętam i nie było to niczym miłym. I żadne diety cud mi nie pomogły. Bo po wszystkim waga wracała do niechlubnej normy. Ale w końcu piłka nożna i ruch sprawiły, że się udało. Ze skrajnych 118 zszedłęm do 78 co było kompletną przesadą i trzeba było przytyć. Ale wyszło mi to wszystko na dobre. I nikt nie może mi powiedzieć, że on nie ma warunków. Każdy ma i każdy tylko szuka wymówek, żeby nie spróbować. Mieszkasz w centrum? To masz parki, skwerki czy chociażby chodniki. Mieszkasz na obrzeżach? No to wyjazd do lasu. Wstydzisz się spojrzeń innych? Żaden problem – rankiem i wieczorem biega się najlepiej. Mnóstwo pomysłów i rozwiązań przychodzi wtedy do głowy.

Zatem drodzy czytelnicy – nie szukajcie cudownych pigułek z jelita surykatki, bo po nich możecie co najwyżej zacząć patrzeć w górę w obawie przed drapieżnymi ptakami. Sport jest waszą/naszą jedyną szansą. Jeżeli spróbujecie, to nie pożałujecie. Z resztą, co macie do stracenia… Tylko kilogramy.

Prawie zapomniałem: Wesołych Świąt, bez obżerania :)