Problemem nie jest brak klientów, a brak czasu na zadbanie o własne zdrowie. „Lata pracy: tony mąki i pieczywa, pokonanych schodów z piekarni do sklepu, nieprzespanych nocy i dni, stresów i nerwów pozostawiło swój ślad” – tłumaczy Andrzej Reczyński.

W planach jest prowadzenie piekarni do końca tego roku. Jak jednak podkreśla Andrzej Reczyński, „czas i zdrowie pokażą”.

– Wspaniała historia tego miejsca i naszych poprzedników zobowiązuje. Dlatego jeszcze nie wiemy, co dalej. Nasze dzieci wybrały inną drogę, a wnuki jeszcze za małe. Cóż zostaje. Może znajdzie się ktoś z charyzmą i poświęceniem, by prowadzić ten zakład i piec pieczywa tak samo tradycyjnie, nie psując marki wyrobionej przez poprzedników – mówi.

Decyzja o zamknięciu zakładu wywołała smutek wśród mieszkańców. Jak podkreślają, będą tęsknić za zapachem świeżego chleba, który o każdej porze dnia roztacza się po Rayskiego. Za „żółwikami i pierwiastkami”, którymi pan Andrzej zagadywał każdego klienta. Za każdym bochenkiem, bułką i uśmiechami małżeństwa.

– Szkoda nam naszych wiernych od lat klientów – przyjaciół, dla których piekliśmy. Wspólnych chwil, spotkań i rozmów. Tylu wspaniałych ludzi tutaj spotkałem.

Historia rzemieślniczej piekarni Reczyńskich zaczęła się w sierpniu 1979 roku. Od czasu przejęcia, niewiele zmieniło się w samej hali, jak i w sklepie. Reczyńscy dokupili jedną maszynę, dorobili dwa kotły. W latach 80. pan Andrzej położył nowe kafle w przedsionku. To jeszcze zdobycze peweksowe. Prowadzenie piekarni przejął po ojcu w 2002 roku.

Piekarz przyznaje, że jest na rozdrożu i nie wie, co robić. Nie chce, aby piekarnia odeszła w zapomnienie.

– Ze względu na historyczność tego miejsca, pieca, maszyn i urządzeń jest jeszcze opcja muzealna – proponuje. – Może jakieś muzeum, a może „miasto” chciałoby utworzyć tutaj swój oddział, by zachować pamięć dla potomnych. Piekarni i ludzi, którzy tworzyli jej historię. Z chęcią bym przekazał.