Przede mną siedzi szczecinianka od lat zamieszkała w RFN. Opowiada mi o wycieczce, jaką zorganizowała dla znajomych Niemców. Celem było Szczecin i Świnoujście.

Wszystko pięknie, ale…

- Wszystko pięknie: Katedra, Wały, Zamek, wodolot do Świnoujścia. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz… - opowiada spokojnie moja rozmówczyni.

- Jaka?

- Dlaczego Szczecin naraża swoich turystów na takie niebezpieczeństwo?

- Jakie? – pytam dalej głupio.

- Jeden z moich gości dwukrotnie o mało się nie wywrócił na Alei Niepodległości. Potknął się o uszkodzoną płytę chodnika. Pierwszy raz tylko się uśmiechnął, ale za drugim już się zirytował. Od tamtej pory zamiast rozglądać się wokół siebie, spoglądał już tylko pod nogi. I w jaki sposób mógł się skupić na zwiedzaniu miasta?

Milczę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

Aleja Niepodległości grozi kalectwem

Kilka dni później idę Aleją Niepodległości i faktycznie o mało nie wpadam do kałuży, a potem nie potykam się o wystający fragment chodnika. Gdyby Szczecin leżał w Ameryce, organ odpowiadający za stan chodników i dróg miejskich byłby zasypany pozwami o milionowe odszkodowania. Chociaż znając polskie (a może już tylko szczecińskie) pójście na łatwiznę bądź naszą miłość do prowizorki prędzej zdecydowano by się na rozwiązanie a la „wsadzanie kota do mikrofalówki grozi śmiercią zwierzęcia” znanym z opakowań sprzętu domowego czyli umieszczenie wszędobylskich napisów „nie patrzenie pod nogi grozi kalectwem”. Proponuję je umieścić na blasze falistej otaczającej mityczną już, ale nie powstałą jeszcze Kaskadę. Wtedy Niemcy nie powinni już narzekać, przecież w porę ich ostrzeżono.

Widmo „klątwy Kaskady” krąży nad Szczecinem

Oczywiście, można też inaczej. Wystąpić o środki unijne, zrobić przetarg, wybrać wykonawcę i położyć nowy chodnik na Alei Niepodległości, która przynajmniej według Google (a jak coś jest w Google, to znaczy, że tak jest) jest centrum 400-tysięcznego (czy, aby na pewno?!) miasta. Na ulicy, która prowadzi do największej „świątyni” w mieście, czyli Galaxy. I może przy okazji zrobić coś z potworkowatym barem Extra. I nawet jeśli grunty nie należą do miasta, to co inwestor obrazi się, jeśli UM wyburzy paskudztwo i zasieje trawkę i postawi z dwie ławeczki?! I mieć nadzieję, że ECE zdejmie w końcu „klątwę Kaskady” i zlikwiduje to pastwisko w centrum Szczecina, a blaszane ogrodzenie rozda złomiarzom ku ich wielkiej radości…

Lud kupi „igrzyska”?

Niestety, mnóstwo pieniędzy pochodzących, oczywiście, od podatników, ładowane jest w inne rzeczy. W słynny projekt Floating Garden, w którym żaden „landmark” niestety nie został odnaleziony, w Eska Rock Festiwal (przy czym ambitna i na wskroś szczecińska Musica Genera została z sukcesem uśmiercona), a także w promowanie miasta w ramach Tall Ships Races. Wszystko fajnie, żeby tylko nasz turysta się nie zabił, zanim dotrze na te wszystkie imprezy. A nawet jeśli coś mu się stanie to nieważne, istotne jest, aby szczeciński lud kupił „igrzyska”. Nie byłabym tak złośliwa, machnęłabym nawet ręką na te imprezy i Pływające Ogrody (które mogą być dobrą promocją miasta), gdyby ktoś w końcu zrobił porządek z chodnikami, przynajmniej przy NAJWAŻNIEJSZYCH ulicach. Przecież najpierw trzeba się porządnie umyć, a potem dopiero spryskiwać perfumami, a nie na odwrót.