Jakub Boruń - jedeń z bardziej wyróżniających się uczniów V LO w Szczecinie, nakręcił film i spowodował, że obejrzeć go mógł każdy. Przy tej okazji pojawia się pytanie jak radzą sobie szczecińscy amatorzy filmowi i gdzie jest granica między amatorszczyzną i profesjonalizmem.
W kinie
Sala numer jeden Multikina stała się w poniedziałek (25 maja) miejscem niezwykłej premiery. Młody, uzdolniony reżyser – Jakub Boruń zaprezentował zgromadzonym uczniom z liceum nr 5 i chętnym widzom swoją piątą produkcję –„Narysuj mi moją śmierć”. Scenariusz obfitujący w sceny mówiące o pracy FBI, o śledztwie w Coldville Temple nie jest przepełniony pościgami i „berkiem z bronią” za przestępcami. To dobrze przemyślane i ułożone połączenie kryminału i filmu grozy.
Namaluj na ekranie
Film jest niewątpliwie lekko krwawy, przeznaczony dla nieco starszej publiczności. Zaczyna się od zaginięcia Matta Petersona, który tworzy rysunki podpisując je swoimi inicjałami. W tym samym dniu zaczynają się wizje głównego bohatera - Chrisa Hoffbridge’a (w którego wcielił się reżyser) dotyczące jego przyjaciela. Policja kontynuuje śledztwo, bo nie wierzy w sny, zaś Chris zaczyna szukać na własną rękę. Bohaterów przewijających się w tej sprawie jest mnóstwo i można podejrzewać każdego. Krew nie leje się strumieniami, lecz cienkie strużki są w stanie wprawić w obrzydzenie. Ginie wiele osób zanim wyda się co rzeczywiście stało się z Mattem.
Kulisy powstawania
Film powstawał przez około 5 miesięcy, ostatnie zdjęcia odbyły się półtora tygodnia temu. W filmie obejrzymy dobrze znane ulice Szczecina, lecz także takie miejsca jak: Berlin, Trzęsacz, elektrownia wiatrowa tuż za granicą, ruiny fabryki benzyny syntetycznej (dawnego obozu niemieckiego) - Hydrierwerke w Policach oraz opuszczony elewator zbożowy nad Odrą. Duże spektrum dobranych obiektów
Pięknie?
Nie wszystko co można zobaczyć jest tak wspaniałe. Wizje i charakterystyczne budowanie napięcia zakończone agresywnym uderzeniem występuje często. Po godzinie niestety można powiedzieć, że zbyt często. Widz przyzwyczaja się do tego i już za kolejnym razem na dźwięk „BUM” serce nie podskoczy mu do gardła, a on sam nie wyskoczy z krzesła. Szkoda, bo film trochę na tym traci.
Twórczość młodego artysty jakim jest Jakub Boruń zmierza w dobrym kierunku i oby tak dalej.
Komentarze
4