Jest kilkukrotną stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Prezydenta Szczecina oraz Marszałka Województwa Pomorskiego. Pasją do linorytu zaraziła się od grafika Ryszarda Szymańskiego, który przez wiele lat pracował w szczecińskim Liceum Plastycznym, gdzie uczył grafiki warsztatowej. To pod jego okiem nasza bohaterka wykonała pierwsze linoryty.
- Były proste, czarno-białe. Potem wyjechałam na studia do Gdańska. I mimo, że próbowałam innych technologii, to pozostałam właśnie przy linorycie – opowiada Marta Garbaczewska.
W wolnych chwilach realizuje różne cykle, w których główne role grają m.in. zieleń, ciało, jedzenie.
- Te prace są dla mnie ważne, ponieważ opowiadają o codzienności, zaopiekowaniu. Mam kilka linorytów o kiszeniu ogórków i jeden obraz olejny. Przygotowując się do nich, pierwszy raz w życiu zakisiłam ogórki – śmieje się. – Przy wielokolorowych pracach każdy kolor to osobna warstwa druku. Mój rekord to chyba 12 warstw. Drukuję farbami offsetowymi, które są wykorzystywane przy drukowaniu gazet.
W czerwcu ubiegłego roku minęło 10 lat od kiedy prowadzi pracownię „If I had a hammer” przy al. Jana Pawła II 42. To tutaj udało jej się stworzyć barwną społeczność. Każdy ma inne cele – jedni malują hobbystycznie, inni przygotowują się do egzaminów, a dla jeszcze innych to ucieczka od rzeczywistości i codziennych obowiązków.
- Większość ludzi, którzy do mnie trafiają, myśli o rysunku i malarstwie. Czasem dają się skusić, aby spróbować linorytu. Cieszę się, gdy w to pójdą. Jestem bardzo analogowa. Cenię sobie tę niepowtarzalność oraz cały proces. To jest jak mantra - mówi.
Komentarze
0