Port morski w Szczecinie jest bohaterem 3. odcinku cyklu Temat Rzeka. Usytuowany nad Odrą i kanałami Międzyodrza-Wyspy Puckiej, obsługuje zarówno transporty ładunków drobnicowych, jak i masowych. Razem z portem w Świnoujściu tworzy największy kompleks portowy na południowym Bałtyku.
„Byle kto nie mógł tutaj zawitać”
- W tej relacji, to port był przysłowiową kurą, a Szczecin – jajkiem. Schowany, daleko od morza, a więc bezpieczny. Byle kto do tego portu nie mógł zawitać, ponieważ zawsze go można było po drodze zatrzymać i rozeznać – opowiada historyk dr Wojciech Lizak. – Problem samego Szczecina polega jednak na tym, że jako czwarte pokolenie polskich szczecinian nie wrastamy w coś, co można określić jako tradycję morską.
W czasach twierdzy działalność portu została zduszona. Niemieckie władze zrozumiały jednak, że miasto potrzebuje otwarcia od strony wody.
Handel kwitł, przy nabrzeżach cumowały mniejsze i większe statki, które na swoich pokładach przewoziły różnego rodzaju produkty. Mieszkańcy Stettina kupowali warzywa oraz świeże ryby. Miejsce dla białej floty i parowców znajdowało się u stóp Haken Tarasse.
„To cud, że nasz port się odrodził”
W czasie II wojny światowej port został niemal doszczętnie zniszczony. Z ziemią zostały zrównanie strefa wolnocłowa, budynek zarządu portu i cały kompleks portowy.
- Zniszczenia były ogromne. Były takie miejsca, w których nic się nie ostało. Na dnie Odry spoczywały wraki, do rzeki spychano także dźwigi. Armia Radziecka stopniowo i bardzo powoli przekazywała go polskiej władzy. Ostatecznie nastąpiło to w 1954 roku. Potrzeba było ogromnego wysiłku inwestycyjnego – opowiada Ludmiła Kopycińska, wieloletnia pracownica portu w Szczecinie.
Ludmiła Kopycińska ukończyła Wydział Inżynieryjno-Ekonomiczny na Politechnice Szczecińskiej. Pod koniec studiów pracowała w porcie jako tzw. „liczman”.
- A kto dzisiaj stoi i liczy worki w porcie? Nie ma już czegoś takiego – śmieje się. Jak wspomina, niesamowite wrażenie wywarł na nią ruch, który panował na nabrzeżach.
- Nieprawdopodobnie dużo statków, na placach składowane rozmaite towary i wagony kolejowe stojące otworem. Oprócz tego ludzie byli ze sobą niebywale zżyci. Praca w porcie była czymś, co ich łączyło – podkreśla.
Dziś port morski w Szczecinie to największy port rzeczny w zlewni Odry, który należy do grup portów o podstawowym znaczeniu dla gospodarki narodowej. Całkowita długość nabrzeży wynosi 23 380 metrów. Historyczną inwestycją było pogłębienie toru Świnoujście-Szczecin do 12,5 m. To dzięki niej przy szczecińskich nabrzeżach mogą stacjonować m.in. Panamaxy – największe statki, które do 2016 roku mogły wpływać do Kanału Panamskiego.
- Do niedawna standard zanurzenia technicznego mieliśmy na poziomie 10,5 metra. W tej chwili mamy naprawdę zmianę rewolucyjną. Zanurzenie 12,5 metra pozwala na dwa razy większe partie ładunkowe niż wcześniej. W przypadku Szczecina to naprawdę wystarczające – tłumaczy Rafał Zahorski, pełnomocnik marszałka ds. gospodarki morskiej.
To tutaj znajdziemy także zabytkowy kuter pilotowy „Bembridge”. Był pływającą bazą morskich pilotów i latarników. Do legendy przeszedł w czasie II wojny światowej jako jedyny statek uczestniczący w dwóch słynnych operacjach - ewakuacji wojsk spod Dunkierki i w lądowaniu aliantów w Normandii.
- Został kupiony tydzień przed zezłomowaniem. Przez kilka lat udało nam się odzyskać wszystkie wymontowane elementy. Mamy między innymi oryginalną radiostację, która cały czas działa. Kolekcjoner kupił ją osobiście na statku – dodaje Rafał Zahorski.
„Nasza pomoc jest nieunikniona”
Szczeciński port nie funkcjonowałby bez holowników. W okolicach mostu Brdowskiego swoją bazę ma firma Fairplay Towage, która zajmuje się holowaniem statków i wprowadzaniem ich do nabrzeży.
- Wielkie statki prowadzi się jak bryłę betonu, dlatego nasza pomoc jest nieunikniona. To zawód wysokiego ryzyka. Podobnie jak w kopalni. Tysiąc razy nic się nie stanie, a może przyjść ten jeden raz. Jeśli coś pójdzie nie tak, dojdzie do awarii, to wszyscy idziemy do świętego Piotra. W takim holowniku jest 1000 elementów i każdy z nich może zawieść. Dodajmy siły, które oddziałują na niego podczas operacji – tłumaczy kapitan Artur Miller z Fairplay Towage.
- Holownik to praktycznie nasz drugi dom. Pracujemy w systemie dwa tygodnie na burcie i dwa tygodnie odpoczywamy w domu – dodaje chief Robert Czorna z Fairplay Towage.
Jak wygląda holowanie statków, ale i historyczna zabudowa szczecińskiego portu, zobaczycie w trzecim odcinku cyklu „Temat Rzeka”. Projekt jest realizowany przez 13 Muz z Funduszu Małych Projektów w ramach Programu Współpracy Interreg VIA Meklemburgia-Pomorze Przednie/ Brandenburgia/ Polska 2021-2027.
Komentarze
15