Mówi, że przewodnik to nie zawód. To pasja poparta wiedzą, przygotowaniem i doświadczeniem. Ale w tym „nie-zawodzie” jest aktywny od niemal 50 lat. Został wyróżniony przez Prezydenta Miasta za 40 lat pracy jako przewodnik i zajął drugie miejsce w Ogólnopolskim Konkursie na Pilota Roku za 2011 r. O pasji, która jest także sposobem na życie opowiada Stanisław Pilip.

 

GK: Jak to się stało, że został Pan przewodnikiem i dlaczego ziemie szczecińskie?

 

Przyjechałem tutaj z Wrocławia w 1964 roku i już miałem uprawnienia pilota wycieczek zagranicznych. Byłem po takim trzysemestralnym, podyplomowym studium Ekonomiki Organizacji Turystyki Zagranicznej. Byłem pilotem z językiem niemieckim i rosyjskim zdanym przed komisją państwową. Potem zacząłem pilotować wycieczki do Berlina, do Poczdamu, niektóre do dawnego Związku Radzieckiego. A później był taki okres, kiedy bardzo dużo Niemców przyjeżdżało do Polski. Jako pilot nie miał uprawnień, ani kompetencji, by ich oprowadzać, dlatego zdecydowałem się na kurs przewodników. A poza tym to miasto bardzo mi się podobało. Im dłużej tutaj mieszkałem, tym bardziej je poznawałem. Wtedy jednak jeszcze niepełną historię znałem, była ona przedstawiona w formie nieprawdziwej, naginanej do potrzeb politycznych.

 

ES: Czyli mimo, że to pasja to trochę zdecydowały o ukończeniu kursu względy zawodowe, bo był czas, gdy turyści przyjeżdżali i zapotrzebowanie na przewodników było duże?

 

Tak, ale to nie jest praca stała, to jest praca dorywcza. To są trzy - cztery godziny i turyści jadą dalej, raz są, raz ich nie ma.

 

GK: Jeśli oprowadzanie wycieczek jest pasją to co było zawodem?

 

Skończyłem studia na Inżynierii Wodnej we Wrocławiu, dużo pracowałem w terenie. Pracę miałem w kraju i zagranicą, ale to nie miało znaczenia, bo wycieczki prowadziłem, albo w czasie urlopu, albo w sobotę i niedzielę. W sobotę popołudniu, bo kiedyś soboty były pracujące.

 

GK: Czyli wybór Szczecina był związany z zawodem?

 

Tak, dostałem tutaj pracę z mieszkaniem, a to wtedy było bardzo ważne. Byłem młodym człowiekiem, nie mogłem sobie pozwolić na kupno mieszkania.

 

GK: Czy miał Pan nauczycieli, mistrzów, którzy pokazali Panu jak pokazywać nasze miasto?

 

Na kursie byli różni wykładowcy. Był archeolog, był architekt, wojewódzki konserwator zabytków, który odnawiał zabytki - człowiek autentyczny, był Pan Piskorski, który miał ogromną wiedzę. Było wielu innych, ale nikt z nich nie był takim czynnym – za wyjątkiem Czesława Piskorskiego – przewodnikiem. A później było kilku praktyków – przewodników, którzy oprowadzali po mieście.

 

ES: Czy Szczecin jest dobrym miastem do zwiedzania? Czy raczej ciężko zachwycić turystów Szczecinem.

 

Trzeba to miasto znać, trzeba wiedzieć więcej niż przeciętny mieszkaniec, nie mówiąc o ludziach z głębi Polski, którzy pytają jak daleko na plażę, bo Szczecin przecież nad morzem leży... Szczecin nie jest jak inne miasta. Rynek, ratusz, kościół, parę uliczek i można to pieszo obejść. W Szczecinie trzeba poruszać się autobusem, bo są Wały Chrobrego, bo są Jasne Błonia, bo trzeba pokazać Cmentarz, do zamku podjechać i tutaj dopiero przy zamku można trochę pochodzić.

 

GK: Czyli przewodnik musi słabe strony obrócić w dobre? Musi tak oprowadzać, by nie zmęczyć?

 

Przewodnik nie może męczyć, nie może nudzić. W każdym mieście musi być jakaś osobliwość, coś najciekawszego, największego, najbardziej interesującego. Ważny jest także sposób opowiadania. Kiedyś byłem w Warszawie z grupą pracowników gospodarstw rolnych, czy spółdzielni pracowniczych. Trochę popili w sobotę wieczorem, a w niedzielę zwiedzaliśmy Warszawę. Trochę tego przewodnika nie słuchali, ale stanęliśmy na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, tam gdzie gmach partii był. I przewodnik mówi tak „proszę państwa, proszę państwa, proszę uważać, teraz jak się odwrócicie dupą do partii to będziecie Nowy Świat widzieć” i wszyscy wtedy zaczęli się interesować.

 

GK: Wtedy było dużo grup, a przewodników mało, a teraz jest niestety chyba odwrotnie. W jakim czasie tych turystów najwięcej było w Szczecinie i jak teraz ta sytuacja wygląda?

 

Można powiedzieć, że między rokiem 70 a 80 było najwięcej. Wtedy były zakładowe fundusze świadczeń socjalnych i zakłady pracy organizowały wycieczki. I szkołom było łatwiej zorganizować wycieczkę. Teraz jest to bardzo zbiurokratyzowane, trudne. Wtedy szkoły były przychylniejsze, bo uważano, że wycieczki to forma lekcji. Bo to przecież jest coś niesamowitego, to często więcej daje niż siedzenie na lekcji.

 

GK: Mówi Pan, że najwięcej wycieczek było w latach 70, czyli w tych trudnychz punktu politycznegoczasach. Co można było mówić oprowadzając?

 

Formalnie zakazu nie było żadnego, tylko było powiedziane, że powinno się poprawnie politycznie mówić. Ja byłem w grupie przewodników, którzy oprowadzali wycieczki niemieckie. Przyjeżdżali Niemcy, a tam wielkie afisze „Odra, Nysa granicą pokoju”. A przecież Szczecin jest za Odrą! Szczecin oczywiście był wiecznie polski. Przyjechała niemiecka grupa z ludźmi, którzy w Szczecinie się urodzili. I pytali gdzie są te ulice, na których mieszkali. I nie wolno było mówić, nie znaliśmy nazw ulic sprzed 1945 roku.

 

ES: Dlaczego to było zakazane?

 

Po pierwsze brak źródeł, bo w Polsce nie można było kupić map z nazwami ulic po niemiecku, a z drugiej strony było powiedziane, że mamy mówić tylko polskie, że innych nie znamy. Taka była po prostu zasada.

 

ES: Czyli tak naprawdę o tej wielonarodowej historii Szczecina nie wspominano na wycieczkach?

 

Owszem, tak z grubsza, ale po prostu tak jakby Niemców nigdy tutaj nie było. Mówiono, że myśmy tu nie przyszli – myśmy tu wrócili. Mówiono o Zamku Piastowskim, zresztą nawet teraz jest przecież Brama Portowa, a nazwa ta nie jest jednak najlepsza.

 

GK: Te nazwy faktycznie bardzo ciekawe. Szczególnie, że niektóre zmieniono, a inne przecież zostały. Nikt na siłę przecież nie zmieniał wieży Bismarcka.

 

O wieży Bismarcka można mówić dopiero od jakiegoś czasu, wcześniej się mówiło po prostu wieża widokowa.

 

GK: A jak zaraz po wojnie opowiadano o tym co przetrwało, co Szczecin zawdzięcza w dużej mierze historii i kulturze niemieckiej?

 

Można było mówić o pięknie, o walorach artystycznych budynków, o czasie ich powstania, tylko nie autorach.

 

ES: Nawet jeżeli wycieczki były niemieckie?

 

Tym bardziej jeżeli wycieczki były niemieckie! To oni przywozili wiadomości, to oni wiedzieli więcej od nas, bo oni tutaj mieszkali. Ale kiedyś to było tak: pokazać Wały, zamek i port.

 

GK: Dziś już portu nie mamy, wycieczki nie przyjeżdżają tak chętnie, co robić, by to zmienić?

 

Trzeba nad tym pracować. Nic więcej, trzeba pracować, bo konkurencja jest. Jest Poznań, Wrocław, Zielona Góra, Gdańsk. Każde z miast ma swoje walory. Po drugie trzeba mieszkańców przygotować turystycznie, rozruszać. Ludzie mieszkają, ale prawie miasta nie znają. Myślę, że bez przewodnika trudno miasto poznać, polubić, by później komuś innemu je zaoferować. Przyjeżdżają studenci – dlaczego tymi studentami nikt się nie zajmuje? Dlaczego nikt nie może wydać parę groszy, by pokazać im miasto?

 

ES: A kto powinien wg Pana to regulować? Raczej władze miasta czy uczelnie?

 

Myślę, że przede wszystkim uczelnie. Tak jak przeszkalają jak korzystać z biblioteki, tak powinny być szkolenia jak poruszać się po mieście i co w nim jest ciekawego. To powinno być w programie uczelni. Może w budżecie miasta coś by się znalazło. Wszystko jest do zrobienia.

 

GK: A jak przekonać do Szczecina szczecinian, jak pokazać to miasto jego mieszkańcom?

 

To jest bardzo poważne pytanie. Musi być taka aktywizacja mieszkańców Szczecina w zakresie poznawania miasta. Szczecin ma wyjątkowe walory turystyczne, bo są trzy puszcze. Nie zawsze trzeba chodzić po starym mieście.

 

ES: Tylko niestety mieszańcy często myśląnie ma rynku, nie ma co zwiedzać.

GK: No waśnie, czy zawsze będziemy cierpieli na ten brak punktu centralnego?

 

Ryneczek jest – chociażby Rynek Sienny. Tylko tam nie przyszło życie, bo imprezy się organizuje na Wałach Chrobrego, a nie tam. A to mogłoby być robione tutaj, na starym mieście, by tę część miasta ożywiać. A poza tym czego ludzie chcą? Ludzie chcą zjeść, napić się i kupić pamiątki. A jakie pamiątki mamy w Szczecinie? Ja kiedyś zaproponowałem, żeby ogłosić taki konkurs ludziom, którzy jeżdżą po świecie, żeby przywozić najciekawsze pamiątki. A później wyprodukować takie pamiątki związane ze Szczecinem.

 

ES: Jakie różnicy w wykonywaniu tego zawodu kiedyś i dziś? Jacy dzisiejsi przewodnicy?

 

Spotykam się z różnymi opiniami. Turyści czasami mają zastrzeżenia co do rzetelności przekazywanych informacji historycznych i politycznych. Brakuje wiedzy o gospodarce. Ale to turyści są inni, kiedyś patrzeli, by zjeść, napić się, do Kaskady pójść. Zwiedzający są bardziej wymagający, ale to też wiąże się z tym, że kiedyś turysta dowiadywał się wszystkiego od przewodnika, a teraz ludzie przyjeżdżają z ogromną wiedzą. Bo jest Internet, książki etc.

 

ES: Jakie rady dla młodych, początkujących przewodników?

 

Mówią, że ćwiczenie czyni mistrzem. Więc ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Zbierać materiały, dokształcać się. I trzeba być w jakiejś organizacji, pomagać sobie. Bo jak to powiedział poeta: jednostka to bzdura, nic nie zrobi.
 

Ze Stanisławem Pilipem rozmawiali Elżbieta Sej i Grzegorz Kruszewski.